Joe Biden nie wyglądał na ani trochę smutnego, gdy przemawiał do narodu, po uznaniu zwycięstwa Donalda Trumpa i zaproszeniu prezydenta-elekta do Białego Domu. Pamiętamy, że w trakcie kampanii założył przed kamerami czapkę MAGA, a Jill poszła do lokalu wyborczego ubrana w republikańską czerwień. Joe ma teraz wielką satysfakcję - jest jedyną osobą, która pokonała Trumpa w wyborach prezydenckich. Może teraz powiedzieć demokratycznej wierchuszce: "No i po co mnie wymienialiście, na tę głupią sukę? Ja przynajmniej z Trumpem wygrałem".
W Partii Demokratycznej już zaczęło się szukanie winnych. Są tacy, którzy obwiniają Kamalę, za to, że wybrała Tamponowego Tima jako kandydata na wiceprezydenta. Tamponowy Tim był rzeczywiście beznadziejny, a od przegranej przez niego debaty z Vance'm zaczęła się ostra zwyżka sondażowa Trumpa. Ludzie Bidena obwiniają Pelosi i Obamę za zastąpienie ich szefa beznadziejną kandydatką, która nie potrafiła nawet sklecić paru zdań bez telepromptera. Partia mogła po wymuszonej rezygnacji Bidena zorganizować mini-prawybory (pozwalając bidenowskim delegatom wybrać nowego kandydata), ale narzuciła wszystkim kiepską kandydatkę. Być może skończy się na tym, że winę za klęskę zrzuci się na George'a Clooneya, który napisał osławiony list otwarty wzywający Bidena do rezygnacji z kandydowania.
W trakcie wieczoru wyborczego w jednej z internetowych telewizji stwierdziłem, że dynamika sondażowa, zachowanie rynków finansowych oraz trendy w internecie sugerują zwycięstwo Trumpa. Bardzo ostrożnie wówczas prognozowałem, że Trump zgarnie co najmniej pięć stanów kluczowych. Stwierdziłem, że Pensylwania jest dla mnie zagadką, ale tam mogą przeważyć wynik wyborów amisze. Moje prognozy okazały się bardzo asekuranckie. Trump wygrał we wszystkich stanach kluczowych (zaliczam na jego konto Arizonę, gdzie jeszcze liczą głosy) zdobywając 312 głosów elektorskich. Wygrał "popular vote" otrzymując o 4 mln głosów więcej niż Kamala. Przy okazji republikanie zdobyli bezpieczną kontrolę na Senatem i wygląda na to, że utrzymają ją nad Izbą Reprezentantów. Kamala nie zdołała poprawić wyniku Bidena w żadnym (!) hrabstwie USA. Trumpowi udało się wygrać m.in. w zdominowanym przez Latynosów teksańskim hrabstwie, w którym żaden republikanin nie wygrał od 1892 r. Na Florydzie zwyciężył w hrabstwie silnie portorykańskim - jak widać gównoburza z dowcipami o "wyspie śmieci" nie wpłynęła na preferencje wyborcze. Mocno demokratyczne New Jersey i Minnesota stały się "swing states".
Do zwycięstwa Trumpa mocno przyczyniło się to, że poparło go 45 proc. elektoratu latynoskiego. Trump zwiększył w nim poparcie o 13 pkt proc. w porównaniu z 2020 r. Procentowała w ten sposób strategia uczynienia przez Kamalę aborcji tematem numer jeden w kampanii wyborczej oraz kwestia nielegalnej imigracji - osiadli Latynosi posiadający obywatelstwo USA nie chcą u siebie meksykańskich karteli. (Tutaj przykład latynoskiej kociary popierającej Trumpa.) W Michigan i Wisconsin Trumpowi mocno pomogło poparcie elektoratu arabskiego. Pośrednikiem w kontaktach z tymi środowiskami był Massad Boulos, miliarder pochodzenia libańskiego. W Pensylwanii pomogli Trumpowi zwyciężyć nie tylko Polacy, ale również amisze. Zwykle oni nie głosują, ale teraz jeden gostek - Scott Presler - namówił 180 tys. z nich, by poszli na wybory. Amisze byli wkurzeni na demokratów, za to, że Departament Rolnictwa dokonał rajdu na farmę kolesia sprzedającego sąsiadom niepasteryzowane mleko. Dla kontrastu wspomnę, że Kamalę poparło 83 proc. LGBT-ów i 65-80 proc. Żydów. Gdy więc Trump wymieniał grupy wchodzące w skład koalicji, która dała mu zwycięstwo, wspomniał o muzułmanach, ale Żydów pominął - choć powinien przywołać paru swoich sponsorów, takich jak Miriam Adelson.
Trumpa poparło 56 proc. katolików, z czego 60 proc. białych katolików. Można zapytać: czemu tak mało? Księża w USA bowiem z ambon otwarcie gromili Kamalę i demokratów za ich proaborcyjny fanatyzm. Trump wielokrotnie natomiast odwoływał się do katolickich symboli w trakcie swojej kampanii - a to do Matki Boskiej z Guadelupe, a to do bł. ks. Popiełuszki, a to tweetował tekst modlitwy-egzorcyzmu do św. Michała Archanioła. To wystarczająca dawka katolickiej symboliki, by pastor Chojecki dostał krwawej sraczki. Skąd jednak grzeszny protestant Trump wiedział o modlitwie do św. Michała Archanioła? Ma katolicką, turbosłowiańską żonę, ale nie sądzę, by to ona mu to podpowiedziała. Katolikiem jest też jednak J.D. Vance. Trump ma też pewnie katolickich doradców, w tym tych pochodzenia polskiego, którzy mu odpowiednie rzeczy podpowiedzieli. Można to uznać za wyborczą socjotechnikę, ale Trump przynajmniej się przygotował. Kamala bazowała bowiem na przekazie: "głosujcie na mnie, bo mam c...pę i jestem za aborcją, a jak nie będziecie na mnie głosować to jesteście nazistami i mizoginami".
Jak można było się spodziewać, zwycięstwo Trumpa wywołało ciężki kryzys psychiczny u libtardów, a szczególnie u części tego elektoratu najbardziej uzależnionego od Prozacu i podobnych substancji czyli u białych, liberalnych kobiet. Niektóre z nich ogłosiły, że na cztery lata rezygnują z wszelkiej aktywności romantyczno-seksualnej z mężczyznami. W obronie aborcji ("mogę swobodnie zabić swoje dziecko jedynie w 47 stanach, to niemal jak "Opowieści podręcznej!") zdecydowały się więc na celibat. Mogłyby jeszcze ubrać się w jakieś habity. Paradoksem jest to, że jeśli wytrwają w swoim postanowieniu, to kwestia aborcji przestanie być ich problemem. Są takie, które idą krok dalej i deklarują, że nie będą przez cztery lata rozmawiać z mężczyznami. Zamkną się w klasztornej klauzurze czy przeniosą do Afganistanu?
Z ich postawą kontrastuje to, że Trumpa wspierało bardzo wiele internetowych influencerek i dziwek. Twitter pełny był filmików z roznegliżowanymi paniami pozującymi w czapkach MAGA lub z flagami "TRUMP". Były też filimiki, na których pokazywały gołe biusty na wiecach Trumpa. To był jednej z sygnałów nadchodzącego zwycięstwa kandydata republikanów. Nie widziało się tych influencerek z akcesoriami wyborczymi Tima Walza i Kamali. Fotkę z Trumpem na wiecu zrobiła sobie m.in. Corinna Kopf, dosyć zabawna 28-latka, która już przeszła na emeryturę, bo zarobiła 67 mln USD na OnlyFans. Ciekawe, że internetowe influencerki nie wpadły w histerię z powodu aborcji. A... one wiedzą, co to antykoncepcja.
Ogólnie cała ta propaganda pokazująca Trumpa jako polityka "antykobiecego" jest równie kretyńska jak narracja robiąca z niego nazistę. Koleś otacza się przecież kobietami, a wiele z nich pełniło ważne funkcje w jego kampanii.Trump celebrating the election result last night pic.twitter.com/mtlNIdGq0r
— Visegrád 24 (@visegrad24) November 6, 2024
Kamalę pokonała więc koalicja miliarderów, robotników, farmerów, Latynosów, bardziej ogarniętych Murzynów, białych suprematystów, katolików, ewangelikalnych protestantów, prawicowych syjonistów, chrześcijańskich Arabów, muzułmanów oraz internetowych dziwek. Kamala wygrała jedynie w D.C. i w stanach, w których w lokalach wyborczych nie trzeba pokazywać dowodów tożsamości.
A teraz zagadka wyborcza: w 2012 Obama zdobył 65,9 mln głosów, w 2016 r. Hillary uzyskała 65,8 mln głosów, w 2020 r. Biden uzyskał 81,3 mln głosów, w 2024 r. Kamala zdobyła 70,4 mln głosów. Gdzie się więc podziało blisko 11 mln wyborców Bidena z 2020 r.? Przypomnę, że Biden wygrał w 2020 r. w zaledwie 477 hrabstwach, w tym tylko w jednym będącym barometrem poparcia na terenie całego stanu lub kraju. Jak to się więc stało, że Kamala zdobyła 11 mln głosów mniej niż Biden? Czyżby struktury podległe Bidenowi nie zaangażowały się w tym roku w masowe zwożenie głosów po północy do lokali wyborczych? W 2020 r. przeciw Trumpowi działała też część struktur republikańskich. Tym razem się to nie powtórzyło, a w międzyczasie zaostrzono reguły głosowania w wielu stanach.
Zwycięstwo Trumpa już wywołało wstrząs geopolityczny. Przestraszeni Huti nagle ogłosili rozejm. Zełenski w kłopotach i już przymila się do Trumpa, ale spodziewam się, że Ruscy odrzucą plan rozejmowy trumpistów. Niemiecki rząd się rozpadł. "Die Zeit" zareagował na wygraną Trumpa zamieszczeniem na swojej głównej stronie jednego słowa: "Fuck". To bowiem katastrofa dla Niemiec. Być może zaczyna to rozumieć nasza koalicja "Fur Deustschland", stąd paniczne wypieranie się antytrumpowskich idiotyzmów, które wygadywali jej czołowi przedstawiciele. Chyba na poważnie wzięli libtardowską propagandę o "rasistowskiej Ameryce", bo na neo-TVP Kultura puścili wczoraj klasyczny film niemy "Narodziny narodu", w którym Ku Klux Klan ratuje miasto przed Murzynami. Jest tam też scena "następne wybory", w której kolesie z KKK na koniach nie pozwalają Czarnym pójść do lokali wyborczych :)
Wróćmy jednak do wątków religijnych. Pod koniec kampanii zwróciłem uwagę na ciekawostkowego newsa mówiącego, że samozwańcze czarownice twierdzą, że rzucone przez nie uroki przeciwko Trumpowi nie działają, bo ma on za mocną ochronę. Można się z tego pośmiać: "ha, ha... idiotki, którym wydaje się, że władają magią". Tyle, że one nie przechwalały się, że rzuciły skuteczny urok na Trumpa, a że nie mogły tego zrobić, bo ma on silną ochronę. To oznacza więc, że albo Trump ma w swoim otoczeniu ludzi zajmujących się ezoteryką bardzo poważnie, albo miał ochronę innych sił. Katolicy stwierdzą, że to zasługa tweetowanej przez niego modlitwy-egzorcyzmu do św. Michała Archanioła.
Żona Trumpa jest słowiańską katoliczką, Vance jest katolikiem, Musk nazywa się co prawda "kulturowym chrześcijaninem", ale ostatnio przypominał swoje fotki z papieżem Franciszkiem. Joe Biden też jest oczywiście katolikiem - pierwszym katolickim prezydentem od czasów prowadzącego równie rozrywkowy tryb życia JFK. Aha, i będący po stronie Trumpa RFK Jr., też jest katolikiem. Libtardzi powinni więc stworzyć teraz zjebo-ewangelikalną teorię o katolickim spisku, który pozbawił zwycięstwa pierwszą kobietę wiceprezydentkę. W zasadzie to sami są sobie winni, że stracili katolickie głosy - uczynili feministyczne pierdolenie swoją główną narracją i w swej pysze pozwalali sobie na głupie wyskoki jak ten z parodiowaniem Komunii przez gubernator Gretchen Whitmer. Ogólnie gubernator Whitmer sprawia wrażenie postaci wziętej żywcem z "Omenu" czy "Dziecka Rosemary". Wpisuje w stereotyp ponurej, satanistycznej wiedźmy. Co innego moja ulubiona republikańska gubernator - Kristi Noem z Dakoty Południowej. Ona również sprawia wrażenie wiedźmy (coś takiego jest w jej oczach...) , ale seksownej i zabawnej. Nawet zatańczyła z Trumpem podczas wiecu. Byłaby dobrym materiałem na wiceprezydenta, ale niestety pogrążyła się tą historią, z zastrzeleniem psa. Ale może chroniła Trumpa swoją magią...
Czy zauważyliście, że Trump jest pierwszym kandydatem, który podpisuje zarówno Biblie jak i kobiece biusty?
Nie zdziwiłbym się też, gdyby Joe Biden - lub jego syn Hunter - okazał się być "Q" z QAnona :)
Powrót Trumpa do Białego Domu stawia też w ciekawym świetle przepowiednię Indian Hopi o Człowieku, w Czerwonej Czapce, który nadejdzie ze Wschodu i dokona "oczyszczenia kraju", a będą mu pomagać człowiek posługujący się symbolem swastyki (!) i człowiek posługujący się symbolem Słońca (Japonia, Tajwan czy IHS?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz