Decyzja kończącego swoją kadencję Joe Bidena o pozwoleniu Ukrainie na użycie rakiet ATACMS na terytorium Rosji Właściwej wywołała u mnie uśmiech. "Stary pierdziel pokazał ostatnie fuck you tym think-tankowym dupkom ze swojej administracji!". Gdy się w nią wczytałem, poczułem się jednak lekko rozczarowany. Pozwolenie to dotyczyło bowiem tylko terytorium Kurskiej Republiki Ludowej. Mimo to, w polskojęzycznym internecie słychać było głośne jojczenie o "prowokowaniu III wojny światowej". Jak się można było spodziewać, jojczyli Warzecha i Palade, a Adam Wielkodupski doznał orgazmu z powodu wizji rosyjskiego uderzenia nuklearnego na Warszawę i zatweetował "Niech Bóg ma nas w opiece". Podkładką pod to jojczenie była aktualizacja doktryny nuklearnej przez Putina. Aktualizacja dokonana już we wrześniu - ale jakoś wówczas wywołująca mniejsze jojczenie.
O czym mówi zaktualizowana rosyjska doktryna nuklearna? O tym, że atak na Rassiję przeprowadzony przez "państwo nie nuklearne" wspólnie z państwem nuklearnym może wywołać nuklearną odpowiedź. Doktryna mówi jednak, że ów atak musi stanowić "krytyczne zagrożenie dla suwerenności Rosji". Od początku wojny słyszymy internetowe jojczenie: "Jak przekroczymy czerwoną linię Rosji, to zacznie się wojna nuklearna pomiędzy nią a NATO".
Czerwoną linią miało być wysyłanie karabinów na Ukrainę. A później czołgów. Potem samolotów. Potem pocisków rakietowych. Potem zaatakowanie mostu krymskiego. Później ataki na sam Krym i Flotę Czarnomorską. Potem ataki na terytorium Rosji Właściwej. Potem ataki na Moskwę. Tak się składa, że ukraińskie drony uderzały i w bazy bombowców strategicznych pod Murmańskiem i w główną bazę Floty Kaspijskiej. Nadlatywały też nad moskiewskie lotniska cywilne. Nawet uderzyły w Kreml, podpadając wiszącą nad nim flagę Rosji. I co? I gówno. III wojna światowa jakoś nie wybuchła.
Ponieważ Rassija znów sięgnęła po swoją nuklearną propagandę, to Ukraińcy uderzyli rakietami Storm Shadow w prezydenckie stanowisko dowodzenia w Obwodzie Kurskim. Jakoby rzekomo poszkodowani w tym ataku byli rosyjscy i północnokoreańscy generałowie. I co? III wojna światowa się zaczęła?
Generał SWR pisał, że wydanie przez Bidena pozwolenia na użycie ATACMsów na terenie Rosji Właściwej było zaskoczeniem dla kremlowskiego Politbiura - choć takiej decyzji należało się prędzej czy później spodziewać. Na pierwszym posiedzeniu Politbiura nie omawiano kwestii nuklearnych. Na kolejnym doszło do dyskusji. "Jastrzębie" związane z wojskiem przedstawiły trzy warianty odpowiedzi:
1) mobilizacja kolejnych 500 tys. ludzi i rzucenie ich na Ukrainę
2) uderzenie taktyczną bronią jądrową - ale nie za bardzo wiadomo w co, bo były rzucane pomysły od ciosu w "centra decyzyjne" w Kijowie po zdetonowanie bomby nad zaporoskim stepem.
3) większe uderzenie powietrzne na Ukrainie - z udziałem 70 proc. zapasu rakiet, czyli ta sama rozpaprana kampania lotnicza co zwykle.
Politbiuro sprzeciwiło się atakowi nuklearnemu i mobilizacji. Wcześniej ostrzegały jej przed opcją nuklearną Chiny oraz Indie, tłumacząc że mocno skomplikowałaby im ona robienie interesów z Rosją. Zwróćmy uwagę, że nie pojawił się pomysł uderzenia nuklearnego na państwa NATO. W sytuacji, gdy armii rosyjskiej zajęcie ukraińskiego miasteczka powiatowego zajmuje kilka miesięcy i kilkadziesiąt tysięcy zabitych oraz rannych, pełnoskalowa wojna z NATO byłaby przedwczesna. Co więcej byłaby totalną głupotą przed zmianą władzy w Białym Domu.
Skończyło się więc pokazem fajerwerków. Na Dnipro wystrzelono wielogłowicową rakietę balistyczną Oresznik. Wyglądało to malowniczo, ale... technologia wielogłowicowych rakiet balistycznych jest znana od dekad. Chwalenie się hipersonicznością tego pocisku jest też czystą propagandą, bo 10 Machów to typowa prędkość uzyskiwana przez rakiety tego typu używane przez wszystkie państwa nuklearne.
Według Generała SWR, plan pokojowy Trumpa przekazany "Putinowi" obejmowałby pozostawienie po stronie rosyjskiej Krymu, Obwodu Ługańskiego w granicach administracyjnych i tej części Obwodu Donieckiego, którą Rosja kontrolowała do 24.02.2024 r. Rosja oficjalnie tego planu nie odrzuciła, ale odpowiedziała wspólnie z Chińczykami sabotażem kabla podmorskiego na Bałtyku. Warto więc zadać tutaj pytanie: czemu mamy przejmować się rosyjskimi czerwonymi liniami, skoro Rosja od wielu lat nieustannie łamie czerwone linie wszystkich innych państw, dopuszczając się na nie ataków terrorystycznych (terroryzm nuklearny przy zabójstwie Litwinienki, terroryzm chemiczny przy ataku na Skripała, wysadzanie składów amunicji w Czechach i w Bułgarii, podkładanie ładunków wybuchowych w samolotach DHL, zamach w Smoleńsku...)? Gdy spojrzymy na tę sprawę w ten sposób, to przekazanie Ukrainie ATACMSów i Storm Shadowów oraz pozwolenie na uderzanie nimi w głębi Rosji jest działaniem mocno powściągliwym i spóźnionym.
No cóż, nie tylko Zachód daje się straszyć "czerwonymi liniami". Pamiętam jak kiedyś napisałem tekst o próbie zabójstwa pułkownika Skripała. Jakiś idiota napisał mi, że "wrabiam Rosję" i "powtarzam propagandę, tych co chcą wywołać III wojnę światową". Pamiętam też jak za tusskowego resetu libki srały w komentarzach, że chcę "sprowokować młodzież do ataków butelkami z benzyną na rosyjskie czołgi". Nawet pojawienie się rysunku Achtung Russia! w programie Rachonia za pisowskiej TVP zostało uznane przez libkowsko-endeckich idiotów za "prowokowanie wojny". Jednocześnie twierdzą, że putinowska Rassija prowadzi "grę w szachy 5D" i że może może dokonać ataku nuklearnego z powodu wzoru na t-shircie. Takiej ilości ciot i debili nie mieliśmy w naszym narodzie chyba od czasów stanisławowskich...
No cóż, spodziewam się, że w poniedziałkowym "Do Rzeczy" będziemy mieli: jojczenia Warzechy o czerwonych liniach i "potrząsaniu szabelką", rozważania Mażewskiego o tym, co powinniśmy zrobić, by nas Rassija znowu lubiła, rozkminy teologa (!) Wojciecha "Mielonki" Golonki o tym jak to armia rosyjska "wszystkich czapkami za chwilę nakryje" (bo tak powiedział po raz tysięczny płk McGregor i jakiś analityk z pożal się Boże armii austriackiej) i jego wielce odkrywcze myśli o tym, że na wojnie zarabiają producencki broni, tezy Wieromiejczuka o tym, że obecna sytuacja na świecie jest dokładnie taka sama jak w 1914 r., a dodatkowo może jojczenie Dzierżawskiego o tym, że zabijanie agresorów nie jest "prolife". Lubię ten tygodnik, ale jego wydawcy mogliby oszczędzić na wierszówce i zamiast przyjmować wypociny tych duporealistów mogliby zlecić ich napisanie Chatowi GPT. "Napisz coś w stylu nudziarstw Sykulskiego".
A tymczasem, według "New York Timesa", część oficjeli z Waszyngtonu rozważa odesłanie Ukrainie części broni nuklearnej oddanej przez nią w 1994 r. na mocy Porozumienia Budapesztańskiego. Rassija miałaby większy problem niż ATACAMSy i mniejszą ochotę na kontynuowanie agresji. Kolejnym logicznym krokiem powinna być Polska w nuclear sharing. Ale oczywiście dupki z think-tanków z obu stron Atlantyku zesrają się na samą myśl o takim scenariuszu...