Płk Corso twierdził, że podczas Zimnej Wojny CIA była lojalna wobec KGB, a KGB wobec CIA. Ta prawidłowość częściowo sprawdziła się też przy sprawie syndromu hawańskiego.
Przypomnijmy: syndrom hawański to tajemnicza dolegliwość neurologiczna, która dotykała w ostatnich latach amerykańskich dyplomatów i funkcjonariuszy służb wywiadowczych, m.in. w Hawanie, Pekinie i Wiedniu. Choć eksperci wskazywali, że te dolegliwości to najprawdopodobniej skutek ataków bronią soniczną czy mikrofalową, to Departament Stanu i CIA oficjalnie orzekły, że są one skutkiem głośnych dźwięków wydawanych przez... cykady.
Portal The Insider dokładnie opisał jednak nieoficjalne ustalenia służb. Wynika z nich, że za syndromem hawańskim stała jednostka GRU numer 29155 (używam historycznej nazwy "GRU", pomimo, że od ponad dekady ta służba funkcjonuje pod nazwą "GU", która jest jednak słabo znana). - czyli ta sama banda clownów, która m.in. próbowała otruć płka Skripala, wysadzała składy amunicji w Czechach i próbowała dokonać zamachu stanu w Czarnogórze. Cele były dosyć oczywiste, m.in. oficer, który przesłuchiwał rosyjskiego szpiega złapanego na Florydzie. W momencie, gdy dokonano ataku sonicznego na jedną z amerykańskich dyplomatek w Tbilisi, był na miejscu syn generała dowodzącego jednostką 29155. Ruscy zostawiali więc cały czas oczywiste ślady. Mimo to, agenci CIA będący celami ataków sonicznych musieli walczyć z własną Agencją, która nie chciała przyznać, że trapiące ich dolegliwości są prawdziwe. CIA tuszowała więc rosyjskie ataki.
Udział w tej akcji jednostki 29155 jest sam w sobie sprawą niezwykle ciekawą. W ostatnich latach zaliczała ona bowiem gigantyczną wpadkę za gigantyczną wpadką, a jej agenci popisywali się głupotą. Działania tej grupy stały się właściwie transparentne dla amerykańskich tajnych służb. Tak jakby wewnątrz GRU działała jakaś frakcja sabotująca idiotyczne działania tej jednostki specjalnej.
O podejrzenie istnienia tej frakcji oraz cichego układu jaki ma ona z ukraińskim wywiadem wojskowym HUR piszę tutaj już od dawna. Poszlaki dotyczące jej działania pojawiły się też w sprawie zamachu w podmoskiewskiej hali Crocus City Hall.
Świetny wpis dotyczący tego zamachu został opublikowany na zaprzyjaźnionym blogu Zapiski Czynione po Drodze. Wygląda na to, że sama akcja zatrzymania "zamachowców" była inscenizacją i być może sceny ich torturowania też. Celem ataku było podsycenie napięć etnicznych w Rosji, a także uderzenie w autorytet FSB, MSW, Rosgwardii oraz samego Putina. Okazuje się, że przed zamachem szczegółowo ostrzegała FSB nie tylko CIA, ale także irańskie tajne służby. (Gdy wyszła na jaw sprawa amerykańskich ostrzeżeń, onucowcy zaczęli twierdzić, że "Amerykanie w ten sposób grozili Rosji atakami". Według ich zjebanej logiki Iran powinien zostać uznany za wspólnika USA.) Jak wiadomo FSB i struktury MSW nie radzą sobie z prawdziwym terroryzmem. Przyzwyczaiły się do walki z nastolatkami uzbrojonymi w kubki z kawą. Walkę z prawdziwymi terrorystami uznają za zbyt niebezpieczną. Żołnierze Rosgwardii po usłyszeniu pierwszych strzałów w Crocus City Hall rzucili się do ucieczki. Narodowy Komitet Antyterrorystyczny bardziej zajmuje się dziecięcymi magazynami niż kwestią terroryzmu.
W hali koncertowej, w momencie zamachu była grupka jednolicie ubranych kolesi, którzy zaczęli nagrywać masakrę zanim się ona zaczęła, a później zamykali drzwi ewakuacyjne. Jeden z nich został zidentyfikowany jako uczestnik późniejszego zatrzymania "terrorystów".
Pewną anomalią była jednak śmierć w tym zamachu płka Timura Miasnikowa, oficera Specnazu GRU, który przyjechał tam z Ukrainy, a wcześniej walczył m.in. w... Tadżykistanie. Czyżby zlikwidowano tam niewygodnego świadka?
Ciekawym wątkiem tej sprawy jest również oświadczenie Łukaszenki, że to jego służby pomogły złapać "zamachowców", którym uniemożliwiono ucieczkę na... Białoruś. Czyżby owi "terroryści" byli bohaterami filmu "Zielona granica"? "Wpuście tych ludzi, później się ich sprawdzi!" - twierdziła kiedyś pewna (p)oślica.
Na Białorusi dzieje się ostatnio coś dziwnego. Mamy tam aż zbyt ostentacyjne przygotowania do wojny, takie jak wzmacnianie mostów prowadzących w stronę Litwy. Pułkownik Walery Sachaszczyk, były dowódca brygady Specnazu z Brześcia, a obecnie minister obrony w białoruskim rządzie na uchodźctwie twierdzi, że szykowany jest atak armii białoruskiej na Wilno. Jak czytamy:
"Na pewno nie wypowie wojny Litwie czy Polsce i nie wyruszy ze swoimi wojskami. Ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że Białoruś może zostać przyczółkiem, na którym żołnierz rosyjski postawi swój brudny but i wyruszy poprzez Białoruś na Litwę czy do Polski. Jestem w stanie dopuścić do siebie to, że Łukaszenko mówi szczerze, tak jak tuż przed inwazją Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. w rozmowie z ukraińskim dziennikarzem Dmytro Gordonem zapewniał, że nigdy z terytorium Białorusi nie dojdzie do agresji na Ukrainę. Wówczas też mógł mówić prawdę, bo Kreml mógł go nie poinformować o swoich planach. Stracił już podmiotowość. Przecież otwarcie się nie przyzna do tego, że Putin specjalnie się z nim nie liczy.
Kilka dni temu niezależne media białoruskie, powołując się na pana, pisały o możliwym uderzeniu Rosjan na Wilno. Skąd takie przekonanie?
Z moich źródeł wynika, że Rosja zbroi i mocno wyposaża wojska obrony radiacyjnej, chemicznej i biologicznej, które przez wiele lat były zaniedbane i nikt na nie specjalnie nie zwracał uwagi. Dzisiaj dostają nowy sprzęt i trenują pokonanie skażonych terenów. Z kolei na terenie Białorusi obecnie trwa remont mostów na drogach w kierunku Wilna. Chodzi o drogi, które prawie nie są wykorzystywane w celach gospodarczych. Po co to robią? Bo przydadzą się, gdy ruszą po nich kolumny wojsk. Poza tym obecne ćwiczenia sprawdzające gotowość bojową wojsk przeprowadzono tuż przy granicy z Litwą. Wcześniej takie rzeczy robiono na poligonach, tym razem z jakichś powodów musieli wyruszyć w kierunku granicy. Opieram się też na opiniach moich rozmówców z wewnątrz armii białoruskiej. Dla mnie są to niepokojące sygnały. Nie wykluczam więc takiego scenariusza. Nie mówię, że na pewno do tego dojdzie, ale trzeba mieć to na uwadze.
Ale czy rosyjska armia byłaby w stanie przeprowadzić taką operację podczas tak intensywnej wojny z Ukrainą?
Potencjał bojowy armii litewskiej nie jest duży. Putin nie musiałby zbyt mocno odciągać siły, bo w Ukrainie utknął w wojnie pozycyjnej. Ale może np. zdecydować się na użycie taktycznej broni jądrowej, co zszokowałoby mieszkańców Europy. Do tego mógłby ruszyć marszem na Wilno w celu np. zablokowania litewskiej stolicy. Wówczas postawiłby ultimatum i domagałby się m.in. przesunięcia granic NATO do stanu sprzed 1997 r. Jego lobbyści w Europie, którzy dostają od niego duże pieniądze, przekonują go, że Zachód wystraszy się i przyjmie jego warunki. Tak jak niegdyś Wiktor Medwedczuk (przed agresją Rosji lider prorosyjskich sił w Ukrainie – red.) zapewniał go, że rosyjskie wojska w Ukrainie będą witane kwiatami. Przez swoich agentów wpływu w UE jest przekonywany, że Polska, Niemcy i Francja nie będą bronić Litwy.
(koniec cytatu)
Baćkoszenka odstawia natomiast cyrk pojawiając się na naradach z generałami razem ze swoim białym pieskiem. (Brakuje mu gejowskiego asystenta Murzyna, a byłby jak Mugatu z "Zoolandera".) Podczas tych narad papla przed kamerami o planach zaatakowania Przesmyku Suwalskiego. To podobne zachowanie jak wiosną 2022 r., gdy nagle pokazał się przed mapą pokazującą rosyjskie plany militarne wobec Ukrainy. Ulubiony dyktator Agnieszki Holland nie jest głupi i zdaje sobie sprawę z tego, że włączenie Białorusi do wojny będzie oznaczało koniec jego reżimu. Stara się więc sprawę sabotować.
Europejskie służby wywiadowcze ostrzegają, że Rosja może przeprowadzić zamach na Białorusi, który miałby na celu włączenie jej do wojny. Tyle, że białoruskie służby są dużo bardziej kompetentne od rosyjskiego FSB. Przeprowadzenie zamachu wymagałoby więc zdrady ich najwyższego kierownictwa.
O tej przeszkodzie przy przeprowadzaniu zamachu pisał również Generał SWR. Według niego, Patruszew ma w planach ataki rakietowe przeciwko Mołdawii, operacje hybrydowe przeciwko Państwom Bałtyckim, zniszczenie Armenii jako państwa, a także zajęcie północnego Kazachstanu i w porozumieniu z Chinami zmianę państw Azji Środkowej w rosyjskie protektoraty. Co może tutaj pójść źle?
***
Jaka jest rola Polski w tej prometejskiej układance związanej z pewną frakcją w GRU?
O GRU i jego rzekomych powiązaniach na polskiej centroprawicy pieprzy jak potłuczony niejaki Tomasz Piątek. Ciekawe w jego pieprzeniu jest akurat to, że uznał on GRU właśnie za "tych złych", a jakoś pomija SWR i FSB.
Niejaki freeyourmind (czy raczej fuckyourmind), swego czasu bloger piszący o zamachu w Smoleńsku, później dokonujący wolty i propagujący wśród swoich upośledzonych umysłowo fanów idiotyczną historyjkę, o tym, że zamiast zamachu była "inscenizacja" (polską delegację zabito na lotnisku na Okęciu, a szczątki Tupolewa rozrzucono pod smoleńskim lotniskiem z samolotu), twierdził, że 10 kwietnia 2010 r. Tussk i Putin zapobiegli III wojnie światowej, którą chcieli za pomocą "inscenizacji zamachu" wywołać GRU wspólnie z... Macierewiczem. Ciekawe, że obsadził on rolę podobnie jak Piątek...
Za pierwszego Tusska, po Smoleńsku, polskojęzyczna SKW podpisywała porozumienia z FSB. Pomijając kwestię zasadności takich porozumień, warto zwrócić uwagę na pewną anomalię: to, że były one zawierane pomiędzy polskojęzyczną służbą wojskową i rosyjską służbą cywilną, a nie pomiędzy dwiema służbami wojskowymi. FSB jest sukcesorką KGB i w swojej misji ma też pilnowanie "bliskiej zagranicy", za którą wciąż jest uznawana na Łubiance Polska. To, że ówczesne kierownictwo SKW zdecydowało się na współpracę z FSB było więc niejako aktem lokajstwa, wynikającego z wielopokoleniowego przyzwyczajenia do lojalności wobec Moskwy.
Obecnie ci sami ludzie zostali znów wpuszczeni do SKW, na stanowiska kierownicze, przez Prosiniaka. Zyskali oni w ten sposób możliwość "meblowania" kadr dowódczych Wojska Polskiego. Sprawa odwołania generał Gromadzińskiego z dowództwa Eurokorpusu jest pierwszym tego typu krokiem. Mamy zagraniem certyfikatem dostępu do informacji niejawnych połączonym z prymitywną wrzutką, o tym, że generał rzekomo "obrażał sojuszników". To podobnie oczywista wrzutka jak typowo ubecka historyjka o tym, że ks. Michała Olszewskiego aresztowano, gdy był w hotelu z kobietą.
Pytanie zasadnicze: czy doczekamy się kontry ze strony "prometejskiej" frakcji w GRU przeciwko stronnikom FSB nad Wisłą?
***
Szlachetny wolontariusz z Polski udał się na nie naszą wojnę do Strefy Gazy, by z dobroci serca karmić tamtejszych uchodźców. Wraz z sześcioma innymi wolontariuszami został zabity przez wojska izraelskie, które precyzyjnie ostrzelały rakietami konwój humanitarny wiedząc, że jest on celem w 100 procentach cywilnym. Doszło do oczywistej zbrodni wojennej - nie wiadomo tylko, czy była ona skutkiem głupoty na niższym czy na wyższym szczeblu dowodzenia. (Piszę o głupocie, bo ta sprawa w oczywisty sposób zaszkodziła Izraelowi.) Większy szok od tej masakry wywołało jednak zupełnie kretyńskie zachowania putinowskiego Sowieta będącego ambasadorem Izraela w Warszawie (nazywanego już złośliwie "najlepszym ambasadorem Palestyny"). Towarzysz ambasador obalił utrzymujący się w polskiej tradycji mit o sprytnych i mądrych Żydach - pokazał, że Żyd może być totalnym kretynem i że może dostać wysokie stanowisko dzięki innym kretynom zatrudnionym w izraelskim MSZ. Oczywiście nie chcemy, by ambasadorami w Warszawie byli tacy debile. Więc koleś powinien wylecieć na kopach z Polski. Niestety nie wyleciał. Ciekawe, czy na uroczystościach rocznicy powstania w getcie warszawskim jakiś aktywista/aktywistka/aktywiszcze obleje go czerwoną farbą, świńską krwią tudzież gnojowicą? A może odpali mu w twarz gaśnicę proszkową? Bynajmniej nie wzywam do popełniania takich karygodnych naruszeń Konwencji Wiedeńskiej. Ja tylko pytam, czy jakiś krewki aktywista/ka/szcze na coś takiego się odważy? Gershom Braun?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz