sobota, 20 kwietnia 2024

Izraelsko-irańska ustawka

 


Irańczycy uwielbiają retorykę w stylu: "Nasze strzały zasłonią Słońce!". Stawiają efekciarstwo daleko wyżej od efektu. Ich atak na Izrael - przeprowadzony w zeszłą sobotę - odbył się więc według tego schematu. Zapewne irańscy przywódcy modlili się, by wszystkie rakiety i drony wystrzelone na Izrael zostały zestrzelone. 



Może jakby wysłali 1000 dronów i rakiet, to by udał się wyrządzić Izraelowi jakieś większe szkody. A tak skończyło się na jednym uszkodzonym izraelskim transportowcu C-130 i pomniejszych stratach w infrastrukturze trzech baz lotniczych. Zdjęcia satelitarne potwierdzają bardzo umiarkowane zniszczenia w bazie lotniczej Ramon. Poza tym nie ma żadnych zdjęć, filmów ani relacji mówiących o izraelskich stratach. Sami Irańczycy nie chwalą się, by w coś trafili. Aha, i jeszcze raniono siedmioletnią dziewczynę - beduinską Arabkę. 



Okazuje się, że 50 proc. wystrzelonych przez Iran rakiet nie doleciało nad cel z powodu awarii technicznych.  Irańczycy sami przyznali, że w ataku użyli "przestarzałych" pocisków. Według Amerykanów, większość z tych co poleciała dalej, została zestrzelona przez izraelski system Arrow nad "krajami sąsiednimi", 4-6 strąciła obrona przeciwlotnicza amerykańskich niszczycieli, a jeden przez baterię Patriot w Iraku. Chyba to nie jest pełen obraz sytuacji, gdyż Brytyjczycy również chwalą się, że ich piloci zestrzeliwali irańskie rakiety.  Poważny udział w odparciu ataku miała Jordania, a Arabia Saudyjska dzieliła się danymi wywiadowczymi. 


W piątek nad ranem doszło natomiast do długo oczekiwanego, "straszliwego" izraelskiego odwetu. Nad bazą lotniczą pod Isfahanem pracowała obrona przeciwlotnicza i miano zestrzelić trzy małe drony. Amerykańskie służby twierdza, że Izraelczycy kilkukrotnie trafili tam w wyznaczony cel i pokazali, że stare irańskie baterie rakiet przeciwlotniczych są nieefektywne. W sumie wszyscy to już od dawna wiedzieli. Zdjęcia satelitarne pokazały uszkodzoną wyrzutnię rakiet S-300 w bazie lotniczej pod Isfahanem.  To tyle jeśli chodzi o "straszliwy" izraelski odwet... Niewątpliwie Izrael przelicytował Iran dokonując jeszcze mniej spektakularnego uderzenia.

W sobotę mieliśmy znów wymianę ciosów, ale była to już "stara, dobra" wojna toczona przez pośredników. Izrael zaatakował bazę irackich szyickich PMU w Bagdadzie, a PMU twierdzą, że w odwecie uderzyły w port w Eilacie. 

Ani Izraelowi, ani Iranowi nie zależy więc na większej wojnie. Co więcej, teokratyczny Iran wydaje się obecnie być najrozsądniejszym członkiem Osi Zła (Mińsk-Moskwa-Pekin-Pyongyang-Teheran). Trudno sobie bowiem wyobrazić by ajatollahowie zdecydowali się na coś równie głupiego jak Rosja na Ukrainie...

***

Być może słyszeliście kiedyś o Russellu Bentleyu - Amerykaninie, który zamieszkał w Donieckiej Republice Chujowej i tworzył stamtąd propagandowe, prosowieckie materiały propagandowe adresowane do zachodnich komuchów. Nie tylko robił propagandę, ale też walczył w szeregach milicji donieckich separów. Przeszedł też na prawosławie.  Zawsze zastanawiałem się, czy on był autentycznym grubym, komuszym debilem czy też agentem amerykańskich tajnych służb udającym takiego debila, by prowadzić tajną misję w Doniecku. 


No cóż, nie tylko ja miałem taką zagwozdkę... Okazuje się bowiem, że Bentley został porwany przez grupę rosyjskich wojskowych, którzy uznali go za natowskiego szpiega fotografującego ich sprzęt wojskowy. Świniorosy zgwałciły go (!), a potem zabiły. Kremlowskie media piszą, że "zginął", ale nie wyjaśniają z czyich rąk i w jakich okolicznościach. Głupio się przyznać amerykańskim towarzyszom do takiego fuck-upu...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz