sobota, 24 lutego 2024

Dwa lata j**ania Rassiji

 


Najbardziej niedocenioną wiadomością mijającego tygodnia jest śmierć Iwana Sieczina, 35-letniego syna Igora Sieczina. Igor Sieczin to szef koncernu Rosnieft, a wcześniej  potężny wicepremier w rosyjskim rządzie, odpowiedzialny za sprawy energetyczne. Sieczin to jeden z filarów frakcji siłowików, oficer sowieckich służb specjalnych (tłumacz w Mozambiku), a przy tym kumpel Putina jeszcze z merostwa w Sankt Petersburgu. I nagle syn kogoś tak wpływowego umiera z powodu "oderwania zakrzepu krwi" (czyli tego samego, na co oficjalnie miał umrzeć Nawalny). Sieczin zakazuje po tym Komitetowi Śledczemu prowadzenia dochodzenia w sprawie jego syna. Przekaz jest wyraźny: jeśli zabili syna Sieczina, to nikt nie jest bezpieczny. Wszyscy mają podporządkować się Patruszewowi.

Dziwny zgon przydarzył się również jednemu z Z-przegrywów, blogerowi militarnemu Andriejowi "Murzowi" Morozowowi, współpracownikowi Girkina. "Popełnił on samobójstwo" tuż po tym jak zamieścił wpis, w którym ujawnił straty rosyjskie w bitwie o Awdijewkę, czyli miasto mające przed wojną podobną liczbę mieszkańców co Mława. Podczas wielomiesięcznych starć, świniorosy straciły tam 16 tys. zabitych. 

Jeśli chodzi o straty, to wczoraj Ukrom udało się zestrzelić kolejnego A-50 Beriewa, czyli rosyjską wersję AWACSa. W styczniu zestrzelony został inny Beriew, a wcześniej jedna maszyna tego typu została uszkodzona za pomocą eksplodującego drona na lotnisku pod Mińskiem. Przed wojną Rusnia miała ich 10. Ogólnie przez dwa lata wojny wizualnie potwierdzono utratę m.in. 105 rosyjskich samolotów, 135 śmigłowców, 2754 czołgów, 679 dział samobieżnych, 350 wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet i 20 okrętów. (Dla porównania: potwierdzone ukraińskie straty w sprzęcie, ukraińskie twierdzenia dotyczące rosyjskich strat, rosyjskie twierdzenia dotyczące ukraińskich strat - w końcówce komunikatu). Jeśli chodzi o straty w ludziach, to BBC i Mediazona zidentyfikowali z imienia i nazwiska 45 123 zabitych, do których należy dodać 23 200 zabitych z sił donieckich i ługańskich bantustanów. (Straty ukraińskie zidentyfikowane z imienia i nazwiska to 42 152 poległych, a USA szacowały je w sierpniu na 70 tys.) CIA szacowało straty rosyjskie w styczniu na 315 tys. zabitych i rannych, a w sierpniu Amerykanie określali je na 120 tys. zabitych i 180 tys. rannych. Ukraińcy podają, że wynoszą one 409 tys. zabitych. Według Generała SWR, na 17 lutego 2024 r. rosyjskie straty bezpowrotne (a więc zabici, ciężko ranni, jeńcy i dezerterzy) sięgały 401538, do czego należy dodać liczone do 1 sierpnia oddzielnie straty prywatnych firm wojskowych wynoszące 76192 zabitych.

I po co to wszystko?

Po dwóch latach od rozpoczęcia inwazji Rusnia nadal nie potrafi przedstawić wiarygodnego pretekstu. Obiecywała pokazać światu "tajne amerykańskie laboratoria biologiczne", od których rzekomo roiło się na Ukrainie - i jakoś niczego nie pokazała. Po prostu poczekała, aż pożyteczni idioci zapomną o tej kretyńskiej narracji. Opowiastki o tym, że Ukraina stanowiła zagrożenie militarne dla Rassiji i miała zostać szybko przyjęta do NATO również nie trzymają się kupy. Wyśmiewał je przed rozpoczęciem inwazji choćby rosyjski generał Iwaszow wraz z grupą innych sowieckich wojskowych. NATO nie miało żadnego planu przyjęcia Ukrainy w swoje szeregi - i nadal go nie ma, co wyraźnie pokazał zeszłoroczny szczyt w Wilnie. To jak administracja Bidena powoli dozuje Ukraińcom nowoczesną broń ofensywną, sprawia, że tylko totalne debile z ujemnym IQ mogły uwierzyć w bajeczki o "amerykańskich broniach hipersonicznych", które "kijowski reżim chciał umieścić pod Charkowem". Zresztą nawet gdyby Ukraina stała się członkiem NATO, to nie stanowiłoby żadnego zagrożenia dla Rosji. Wszak Rosja miała od lat granicę z NATO niedaleko Sankt Petersburga. I co? Boi się, że "estońscy naziści" ją zaatakują? Idiotyczna jest również narracja o tym, że Rosja musiała zaatakować, bo "ukraińscy faszyści przez 8 lat dombili Bombas". Akurat przez poprzednie 7 lat, po rozejmie mińskim, niewiele się na froncie donbaskim działo. Straty ludności cywilnej Donieckiej Republiki Ch...wej były niewielkie i ponoszone głównie na minach i starych niewybuchach. Jedynym powodem do "interwencji humanitarnej" w Donbasie byłoby wyzwolenie go spod władzy lokalnych bandytów, ale akurat ci bandyci byli wspierani przez Rassiję. Na absurd zakrawało też robienie z ekipy Zełenskiego - chcącej początkowo dogadać się z Rosją ! - "nazistowskiej, rusofobicznej junty". Zresztą rosyjska narracja o "uzbrojonej po zęby, neonazistowsko-rusofobicznej Ukrainie" kłóci się z inną rosyjską narracją mówiącej, że Ukraina to słaby, sztuczny kraik stworzony przez Polaków i tajne służby CK-Austrii, a zamieszkiwany przez Ruskich, tyle że mówiących w jakimś dziwnym dialekcie. To, że Rosja dostaje od dwóch lat bęcki od jednego z najbiedniejszych krajów Europy i nie może sobie poradzić z jego podbojem jest oczywiście tłumaczone tym, że Kijów ma wsparcie "zachodniego imperializmu", który "uzbroił go po zęby". Tyle, że ten "zachodni imperializm" na początku wojny szykował się na upadek Kijowa i przejście resztek armii ukraińskiej do partyzantki, a później bał się dostarczać Ukrainie czołgi, później bał się dać jej pociski dalekiego zasięgu i samoloty. A obecnie ma problem z dostarczeniem jej wystarczających ilości amunicji. Owszem Rassija dostała na Ukrainie łomot również od Zachodu - ale od Zachodu przeraźliwie słabego, rozbrojonego i kunktatorskiego, obawiającego się, by nie zrobić zbyt dużej krzywdy Rusni. Putin poniósł poważne straty w walce z najgorszym możliwym amerykańskim przywódcą - ze starym pierdzielem mającym problem z wygłoszeniem dwuminutowego przemówienia. A co by było, gdyby natrafił na przywódcę pokroju Reagana? 

Analizując wojnę na Ukrainie zbyt często zapominamy, że nie zaczęła się ona 24 lutego 2024 r. Trwała już ona - z mniejszym lub większym natężeniem - od dziesięciu lat. Starcia w Donbasie zaczęły się 12 kwietnia 2014 r. od ataku Girkina na Słowiańsk. Operacja aneksji Krymu formalnie zaczęła się 27 lutego 2014 r. Na medalu wybitym przez rosyjski MON dla uczczenia tego najazdu są jednak daty 20.02.2014 - 18.03.2014. 20 lutego prezydentem Ukrainy wciąż był prorosyjski Janukowycz. Na Majdanie od dwóch dni snajperzy strzelali do demonstrantów a także do funkcjonariuszy milicji. Pojawiały się doniesienia, że to byli snajperzy z FSB - a nawet jeśli nie oni, to szkolona przez nich agentura w postaci funkcjonariuszy Berkutu -  co oznaczałoby, że rosyjskie tajne służby pomogły obalić prorosyjskiego Janukowycza, by Rosja miała pretekst do inwazji. Kreml szykował się jednak do ataku na Ukrainę już w pierwszej dekadzie XXI w. Jedną z pierwszych prowokacji wojennych - spór o wyspę Tuzla w Cieśninie Kerczeńskiej -  przeprowadził w 2003 r., czyli jeszcze wówczas, gdy prezydentem Ukrainy był Kuczma. Podobny wzór postępowania widać w przypadku Gruzji. Agresywne działania Rosja zaczęła przeciwko niej już pod koniec lat 90-tych, gdy prezydentem był Szewardnadze. W obu przypadkach nie chodziło o żadne zagrożenie militarne, gospodarcze czy ideologiczne dla Rosji - tylko o chęć zagrabienia terytorium sąsiada.

Putin nigdy nie ukrywał prawdziwego powodu napaści na Ukrainę. Odsłaniał go, gdy mówił, że Ukraina jest państwem sztucznie oddzielonym od Rosji. Chodziło mu więc o podbój ukraińskiego terytorium, zasobów i ludności. Tylko i tyle i aż tyle. Mówimy o państwie, które już i tak ma najbardziej rozległe terytorium na świecie i które nie potrafi zagospodarować kontrolowanych przez siebie terenów. 

Dlaczego jednak postanowił zaatakować Ukrainę w lutym 2024 r., pomimo ostrzeżeń Zachodu, by tego nie robił? Bo wiedział, że ma przed sobą niewiele lat życia. Chciał reaktywować Związek Sowiecki w nowej formie, zanim umrze. I zostać zapamiętany jako wskrzesiciel wielkiego imperium. Jako ten, który połączył "rozdzielony naród rosyjski" przyłączając Ukrainę, Białoruś i Naddniestrze, a w następnym kroku być może północny Kazachstan, Gruzję i państwa bałtyckie. Udało mu się jak na razie zająć sporą część Zaporoża, Donbasu i Ługańszczyny. Ciekawe czy zorientował się, że nie zabierze ich do grobu?


sobota, 17 lutego 2024

To kiedy Girkin?


Śmierć Aleksieja Nawalnego, liberalnego nacjonalisty będącego liderem rosyjskiej opozycji, oznacza, że ludzie rządzący Rusnią przesunęli na boczny tor opcję resetu z Zachodem. 

Nie oszukujmy się - Nawalny był człowiekiem, który miał rozpisaną rolę w grze rosyjskich władz (a przynajmniej jednej frakcji w tych władzach). To, że tak skutecznie demaskował korupcję na Kremlu wynikało z tego, że ktoś go karmił przeciekami - w tym dotyczącymi takich wrażliwych spraw jak bezpieczeństwo nadmorskiego Pałacu Putina. Owszem Nawalny był też prześladowany, a nawet podtruwany przez bezpiekę.  To, że zdecydował się wrócić do Rosji i pójść do łagru oznaczało jednak, że jakaś frakcja w służbach obiecała mu gwarancję bezpieczeństwa. Miał przesiedzieć kilka lat i zostać wypuszczony - być może jako nowy przywódca Rassiji. Choć siedział w łagrze o zaostrzonym rygorze, to jakimś dziwnym trafem jeszcze kilka dni temu tweetował z celi. Jak to możliwe? Ostatnie znane nagranie z nim pokazuje, że żartował sobie z wydanego na niego wyroku grzywny.  Ostatnio narzekał jedynie na to, że jest torturowany puszczaną mu na okrągłą piosenką Shamana "Ja Ruski".  Pewnie był przekonany, że gra będzie kontynuowana.

A jednak... Ktoś zdecydował, że należy ją przerwać. Z jakiego powodu? Z czystych emocji jak sugeruje prezydent Saakaszwili?  Czy też ktoś się rzeczywiście bał, że Nawalny rzeczywiście zostanie nowym carem?

Jak słusznie zauważył Grzegorz Kuczyński: " Śmierć Nawalnego oznacza, że jeśli ktoś myślał o rozmowach pokojowych z Putinem w sprawie wojny na Ukrainę, to ta kwestia została wyrzucona do kosza na dłuższy czas. Nawalny był hołubiony przez zachodnie elity, a przede wszystkim Niemców oraz Brukselę. Gdyby doszedł do władzy, mielibyśmy kolejny "reset", który dla Polski nie skończyłby się dobrze."

Zapewne ekipa rządząca Rosją uważa, że żaden Reset nie jest jej potrzebny. Co prawda cywilna gospodarka pada, ale ta zmilitaryzowana sobie dobrze radzi. Standard życia wielkomiejskiej klasy średniej został zachowany. Bogate pasożyty zrekompensowały sobie straty związane z sankcjami. Pomoc z Chin, Korei Płn oraz Iranu ratuje kraj. Na froncie, ogromnym kosztem udało się po wielu miesiącach szturmów zdobyć Awdijewkę, więc można kontynuować dotychczasowy kurs. Wygląda na to, że Patruszew chce docisnąć śrubę i zrobić z Rosji odcięte od świata państwo przypominające pod pewnymi względami dawny ZSRR czy Koreę Płn. Pewnym zlekceważonym ostrzeżeniem była sprawa nagiej imprezki grupki cwelebrytów - pokazano im w ten sposób, że będą coraz mocniej kontrolowani przez państwo.

Myślący kategoriami lat 90-tych dziadersi będący zachodnimi przywódcami nie są przygotowani na ten totalitarny zwrot w Rosji. Zabójstwo Nawalnego wywołało więc u nich autentyczny szok. Świadczy o tym choćby 10-sekundowe "zamrożenie umysłu" u Bidena podczas konferencji prasowej poświęconej Nawalnemu. To, że "Putin" ostatnio stwierdził, że woli przewidywalnego Bidena od Trumpa, nie musi więc być grą psychologiczną.  (No i co dupokraci? Teraz wy jesteście onucowcami!) 

"Putin" ma rację, gdyż Biden jest o tyle przewidywalny, bo obawia się nuklearnej eskalacji i przeszkadza Ukrainie w zadaniu zbyt dużego ciosu Rosji. Pod tym względem Trump byłby dla Kremla bardziej niewygodny. Co prawda najpierw starałby się narzucić rozejm Ukrainie, ale gdy tylko Rusnia, by go złamała, wściekłby się, że został oszukany i rzucił Ukrainie więcej sprzętu mogącego realnie zaszkodzić Rusnii. Sam zresztą to przyznał.  Podobnie należy postrzegać deklarację Trumpa, że będzie namawiał Rosję na szkodzenie tym państwom NATO, które lekceważą własną obronę. (Czyli w ramach NATO+ Polska i Litwa dostaną amerykańską pomoc, a Niemcy i Portugalia już nie.) To - jak się okazało dosyć skuteczna - próba zdyscyplinowania Niemiec i Francji. Trump rozumie, że jak głaskasz niemieckiego chama, to on cię kopie, a gdy go kopiesz, on cię głaska...

Zagadką jest dla mnie natomiast to, że Biden zaprosił do Białego Domu na 12 marca prezydenta Dudę i reichsprotektora Tusska. Którego z nich będzie dyscyplinował? Czyżby nagle w Waszyngtonie dostali olśnienia, że Mareczek Brzeziński jest niekompetentną pizdą, która nie potrafi załatwić dla USA podstawowych spraw?


sobota, 10 lutego 2024

Kto kopnął staruszka Bidena?

 


Ilustracja muzyczna: Metallica - The Memory Remains

Prokurator specjalny Robert Kyoung Hur pokazowo skopał prezydenta Joe Bidena. Co prawda nie zdecydował się na postawienie mu zarzutów karnych w sprawie o trzymanie w prywatnym garażu pudła z tajnymi dokumentami dotyczącymi m.in. wojny w Afganistanie, ale uzasadnił swoją decyzję miażdżącym dla prezydenta raportem. Stwierdził w nim, że Bidena nie da się skazać w sądzie, gdyż każda rada przysięgłych uzna, że "ponad 80-letni były prezydent" jest zdemenciałym dziadkiem ze słaba pamięcią. "Starszy człowiek ze starą pamięcią" - to oficjalne stwierdzenie przykleiło się już do Bidena i będzie mu mocno ciążyło w trakcie kampanii wyborczej. Prokurator Hur wskazuje w swoim raporcie, że Biden podczas przesłuchań mylił podstawowe fakty dotyczące swojej wiceprezydentury w latach 2009-2017. "Czy byłem wiceprezydentem w 2013 r.?", "Czy przestałem być wiceprezydentem w 2009 r.?" - dopytywał się Biden podczas przesłuchań. Nie był nawet pewny w którym roku zmarł jego syn Beau. Albo więc prezydent bezczelnie rżnął głupa podczas przesłuchania i udawał zdemenciałego, starego idiotę, albo... nie udawał. Do bezczelnego i patologicznego krzywoprzysięstwa w zeznaniach nie może się przyznać, więc skazany jest na walkę z wizerunkiem starego idioty. Jak na razie kiepsko mu ta walka idzie. Na konferencji prasowej, na której odnosił się do treści raportu prokuratora Hura, krzyczał na dziennikarzy, że ma dobrą pamięć. Następnie stwierdził, że generał Sisi jest prezydentem Meksyku, a Meksyk ma granicę ze Strefą Gazy... Co gorsza, ostatnio dwukrotnie stwierdził, że rozmawiał z martwymi ludźmi. ("I see dead people!") Najpierw stwierdził, że w 2021 r. na szczycie G7 rozmawiał z francuskim prezydentem Mitterandem, zmarłym w 1996 r.  Później powiedział, że spotkał się wówczas też z niemieckim kanclerzem Kohlem, zmarłym w 2017 r.  Być może więc wydaje się mu, że mamy nadal lata 90-te. Może on sobie wyobrażać, że mamy słabe Chiny i Rosję w rozkładzie i proatlantyckie Niemcy i na tym opiera swoją politykę zagraniczną. Może mu się jeszcze coś popieprzy i wyda rozkaz zbombardowania Belgradu, by obalić Miloszewicza...

Skądinąd ciekawe jest to, że te wpadki Bidena nie są obecnie blokowane w mediach jak były podczas kampanii z 2020 r. To sugeruje napięcia wewnątrz amerykańskiego establiszmentu. Być może na niekorzyść Bidena zadziałało to, że zaczął się irytować na politykę Izraela. 

Tymczasem wszyscy się podniecają wywiadem udzielonym przez "Putina" Tuckerowi Carlsonowi. Zarówno "Putin" (czy raczej jego sobowtór mający problem z powstrzymaniem drżenia nogi) jak i Tucker wyszli w nim na pajaców. "Putin" gadał straszne kocopały i pokazywał swój straszliwy polski kompleks (mało brakowało, a oskarżyłby Polaków o stworzenie świata). Rzucił nawet na stół teczkę z kopiami listów Chmielnickiego do cara z prośbą o wzięcie Kozaków "w opiekę" przed strasznymi Polakami. Tucker nie potrafił mu zadać żadnego konkretnego pytania. Według Generała SWR wyemitowano tylko co mniej głupie fragmenty wywiadu - ponad połowę wycinając. Wszyscy oczywiście potępiają "onucowca" Carlsona. Ale on nie jest żadnym onucowcem. On jest kolesiem zadaniowanym przez amerykańskie służby. Przypominam, że jego ojciec nadzorował w administracji Reagana Radio Wolna Europa, Radio Swoboda i Radio Marti. Tucker na początku swojej kariery bronił płka Northa - skazanego w aferze Iran-Contras - oraz atakował dziennikarza śledczego Garry'ego Webba za jego teksty o handlu kokainą prowadzonym przez CIA. Tucker jest też przyjacielem... Huntera Bidena. A wcześniej miał dosyć zdrowe poglądy na temat Putina - widział w nim kleptokratycznego dyktatora. Jego obecne pajacowanie jest więc częścią operacji psychologicznej mającej robić z amerykańskiej prawicy "onucowców", po to, by Demokraci mogli straszyć świat "putinowską prawicą" wykreowaną w dużym stopniu przez ich własne służby specjalne.

Podobne schematy stosowane są również na polskim podwórku, choć w dużo bardziej toporny sposób. Nasze resetowe pajace starają się na przykład przekonać, że sojusz Orlenu z Saudi Aramco to "wyprzedaż majątku narodowego Putinowi". Według nich "Putin kontroluje Arabię Saudyjską". Skoro tak, to czemu USA sprzedają Rijadowi taką masę uzbrojenia? :)  Mogli by się bardziej postarać przy tworzeniu takich teorii, bo na razie odstawiają straszne partactwo. Przykładem na to jest choćby raport pajaców od Banasia, w którym znalazła się mapka błędnie pokazująca, że do Orlenu należą wszystkie duże rafinerie w Niemczech i na Białorusi :) 

Prawdziwych popisów idiotyzmu #DebilniRazem dokonują jednak w kwestii CPK. Zaczęli bowiem przekonywać, że ten komunikacyjny hub będzie "oddalał nas od Europy, a zbliżał do Azji", będzie więc "realizacją duginowskiego snu". Jeśli więc latasz do Azji, to według takiego libkowskiego debila jesteś "duginowcem". By być prawdziwym Europejczykiem nie powinno się bowiem rozbijać po innych kontynentach, tylko jeździć do Niemiec na szparagi.

Zdaję sobie sprawę, że w moim kraju roi się od debili, ale czasem trudno mi uwierzyć, że dzielę kraj z aż takimi debilami. 

sobota, 3 lutego 2024

Szarada z Iranem, Taylor Swift, Travis z Kielc i prawdziwa incepcja

 


Ilustracja muzyczna: Taylor Swift - Blank Space

Nikołaj Patruszew, obecny wielkorządca Rusni, ponoć stwierdził, że administracja Bidena to najsłabsza i najbardziej niekompetentna ekipa rządząca USA od 100 lat. Nie podejmuje się ocenić jego opinii, ale faktem jest, że wrogowie Ameryki wyraźnie dostrzegają w tej ekipie słabość, która ośmiela ich do agresywnych działań. Gdyby tak nie było, Rosja nie szykowałaby się na przełomie 2021 i 2022 r. na triumfalny marsz na Ukrainie. Co prawda w pierwszych miesiącach wojny władze USA zrobiły wiele, by odbudować obraz swojej potęgi, ale później rozgrzebały wojnę, dozując Ukrainie sprzęt, tak by nie wyrządziła Rosji zbyt wielkiej krzywdy, a zamiast ukarać Niemcy  za długoletnie konszachty z Moskwą i osłabianie europejskiej obrony postanowiła znów zrobić z tego wiarołomnego "sojusznika" filar bezpieczeństwa w Europie i na zachętę przekazała mu Polskę. (Ten ostatni aspekt podsumował Marcin Kędryna obśmiewając Mareczka Brzezińskiego: "Po radości, która zapanowała w Waszyngtonie 15 października ubiegłego roku, przyszła refleksja, że po zmianie władzy, sytuacja w Polsce się zmienia i że niekoniecznie będzie tak, że interesy robi się łatwo, tyle że z fajniejszymi partnerami, gdyż fajniejsi partnerzy mają swoich kolegów, z którymi mogą woleć robić interesy. Do tego przecięte zostaną budowane przez lata bezpośrednie połączenia pomiędzy ludźmi i instytucjami. Spora część transoceanicznej komunikacji odbywała się bez udziału ambasady. Ludzie po prostu do siebie dzwonili i załatwiali sprawy. Teraz się to miało zmienić. Później pojawiły się wyraźne sygnały, że z amerykańskimi interesami może wcale nie być dobrze. Dyskusje o lokalizacji elektrowni jądrowych, wizyty Francuzów, dziwne sygnały w sprawie kontraktów zbrojeniowych. Ekscelencja uspokajał. Tłumaczył, że wszystko jest w porządku, bo przecież już dawno nawiązał kontakty z nową władzą. Centrala cisnęła. Stąd jego obchód i zdjęcia, które ministrowie robili sobie jak z gubernatorem."). 

Po tym spadła Bidenowi na głowę seria konfliktów na Bliskim Wschodzie. 7 października - akurat na urodziny Putina - Hamas zaatakował Izrael i to w taki sposób, by sprowokować jego najbardziej bezwzględny odwet i totalne zniszczenie miast w Strefie Gazy. Obrazki martwych palestyńskich dzieci zestawione z poparciem administracji dla Izraela zmobilizowały amerykańską młodzież do skandowania "F*ck Joe Biden!" na antysyjonistycznych demonstracjach. Od Bidena odwrócił się też elektorat arabski, stanowiący klucz do zwycięstwa w ważnym stanie Michigan. Nawet jeśli połowa tamtejszych muslimów nie zagłosuje na Śpiącego Joe, to głosy elektorskie z tego stanu zgarnie Trump. Nieporadność administracji w konflikcie Izraela z Hamasem (wspiera ona Izrael, ale jednocześnie błaga go, by zakończył operację w Gazie) sprowokowała Irańczyków, by podpuścili Hutich do atakowania żeglugi międzynarodowej na Morzu Czerwonym. Wspierane przez Irańczyków grupy terrorystyczne z Iraku i Syrii ostrzeliwały też od dłuższego czasu amerykańskie bazy. Było to głównie "strzelanie na wiwat", w którym starano się nie wyrządzić większych szkód. (Iran w "proteście przeciwko izraelskim zbrodniom" zbombardował też... iracki Kurdystan oraz Pakistan.) Irańczycy z jednej strony zobowiązali się, by pomóc Moskwie odciągnąć uwagę USA od Ukrainy, ale z drugiej sami obawiali się bezpośredniej konfrontacji z USA lub z Izraelem. Konsternację w Teheranie musiało więc wywołać udane uderzenie dronem Shahed w amerykańską bazę Tower 22 w Jordanii, w którym zginęło trzech amerykańskich żołnierzy a kilkudziesięciu zostało rannych. Atak się udał w wyniku zbiegu okoliczności - Amerykanie czekali wówczas na powrót swojego drona i pomylili z nim irańskiego. Po tym udanym ataku, szef proirańskiej grupy Kataib Hezbollah uciekł z Syrii do Teheranu, a w jego ślad poszli wysokiej rangi oficerowie Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Administracja Bidena wspaniałomyślnie dała im kilka dni na ewakuację. Bombardowania 85 celów w Syrii oraz Iraku przeprowadziła dopiero w nocy z piątku na sobotę, jakoś mało się chwaląc co zostało trafione. Mamy więc do czynienia z działaniem pro forma i ustawką. Mocno to kontrastuje z trafną decyzją Trumpa o odstrzeleniu generała Sulejmaniego. 

Atrakcje organizowane Bidenowi przez sojuszników Rassiji jeszcze się nie skończyły. Groźne pomruki wydaje Korea Północna. , a Maduro właśnie wyrzucił do kosza porozumienie z USA dotyczące przeprowadzenia wolnych wyborów. Same sukcesy... W takich momentach zwykle pojawia się pilne zapotrzebowanie na temat zastępczy. Na operację psychologiczną mającą odbudować poparcie dla władzy. 

I stąd z pozoru absurdalna teoria o tym, że Taylor Swift jest w centrum tej operacji, mającej przynieść Bidenowi reelekcję.



Jak wiadomo Taylor Swift to bardzo popularna piosenkarka, mająca olbrzymią bazę szalonych fanek i fanów. Taylor jest znana z tego, że śpiewa o swoich nieudanych związkach. (Polecam odcinek "Family Guya", w którym jej chłopakiem zostaje Chris Griffin :) Ostatnio jednak szczęśliwie się związała z futbolistą Travisem Kelce. (Ciekawe, czy urzędnik w imigracyjnym pomylił rubryki i nadał jego przodkom nazwisko "Kielce". Może Chehelmut wie coś więcej? :) Vivek Ramaswamy, do niedawna republikański kandydat na prezydenta, twierdzi jednak, że ich związek to fejk. Cały ich romans został wyreżyserowany i podobnie ustawiony będzie Super Bowl. Popularność Travisa z Kielc i Taylor Swift ma pomóc Bidenowi zdobyć reelekcję.


Brzmi jak szalona QAnonowska teoria spiskowa? No cóż, Biden bardzo chce, by Taylor dla niego zaśpiewała.  Chętnie by ją pewnie obmacał i obwąchał :) Trump się jednak nie przejmuje ewentualnym poparciem Taylor Swift dla Bidena. Twierdzi, że jest od niej popularniejszy. 

Prorokiem po raz kolejny okazał się Kanye West - gdy w 2009 r. Taylor dostała nagrodę MTV VMA, Kanye przerwał je wystąpienie sugerując, że nie zasłużyła na tę statuetkę :)

***

Bardzo rzadko śni mi się coś, co później pamiętam. Baaardzo rzadko. Sen, który miałem kilka miesięcy temu idealnie wpisywał się jednak w temat dzisiejszego wpisu. Doszło do niego w nocy z 1 na 2 listopada, czyli z Wszystkich Świętych na Dzień Zaduszny. Ciekawa data, co nie?

Śniło mi się, że byłem gdzieś na polskiej prowincji, na ciut spalonej Słońcem łące graniczącej z lasem i drogą. Może w Kieleckim, bo gleba była dosyć piaszczysta :)  Siedziała tam grupka ludzi. Nie pamiętam o czym rozmawiali. Snuła się między nimi wysoka dziewczyna w kombinezonie kierowcy (z odsuniętym suwakiem, by podkreślić biust), w czerwonej czapeczce, spod której wychodziły blond loki. Po prostu snuła się, uśmiechała i nic nie mówiła. Ludzie naokoło mówili jednak, że to Taylor Swift.  

Kilka dni później znów mi się śniło, coś co zapamiętałem - co już samo w sobie było wielką anomalią. (Nigdy wcześniej nie miałem snów, w tak krótkim odstępie czasowym!) Sen zaczął się jak koszmar - drogę zastąpił mi trans w sukni wieczorowej, który chciał mnie poderwać. Powiedziałem mu, że nie jestem zainteresowany i poszedłem dalej. Obraz stał się wówczas czarnobiały. Byłem na wzgórzu z którego rozciągał się widok na rozlewisko szerokiej rzeki. Słyszałem, że to Nowy Jork w 1944 r. Przypominało to jednak bardziej widok na Dunaj i Sawę z belgradzkiej twierdzy Kalmegdan. Nagle pojawiła się młoda kobieta w mundurze armii amerykańskiej z czasów drugiej wojny światowej. Tylko buty miała jakieś takie bardziej cywilne i wyjściowe. Szła nic nie mówiąc i się uśmiechając. Jako jedyna była w kolorze. Włosy miała pod czapką jasne czy nawet rudawe. Miałem wrażenie, że to ta sama postać, co w poprzednim śnie. Bardzo chciałem ją pocałować.

Obraz "Taylor Swift" jako tajnej agentki Pentagonu - i to jeszcze w kontekście kampanii Trumpa (czerwona bejsbolówka) pojawił się więc w moich snach na kilka miesięcy przed pojawieniem się podobnej teorii. Aż mi się to skojarzyło z filmem "Incepcja" i z zasiewaniem idei w snach. Czyżby ktoś próbował się włamać do mojego umysłu jako wytrych wykorzystując taki kobiecy archetyp?

Z dziwną próbą "incepcji" miałem do czynienia też na kilka miesięcy przed rosyjską pełnoskalową inwazją przeciwko Ukrainie. Śniło mi się, że zostałem aresztowany na ulicy w Moskwie. Podczas aresztowania był Putin, a ja śmiałem się, że jest taki niski :) Później przesłuchiwała mnie jakaś stara kagiebistka w mundurze oficerskim - przypominając postać z "Pozdrowień z Moskwy" z serii o Bondzie. Mówiła do mnie: - Co ty sobie myślisz?! My czytamy wszystko, co piszesz i bardzo się to nam nie podoba! Igrasz z ogniem! Nawet nie wiesz, jak jesteśmy wszechmocni! 

Wówczas spytałem: - Naprawdę jesteście wszechmocni? To w takim razie, czemu upadł Związek Sowiecki? Przecież wszyscy przysięgaliście, że będzie bronić sowieckiej konstytucji i nawet, że oddacie w jej obronie życie. Więc co? Może nie jesteście tacy wszechmocni. Albo wszyscy byliście zdrajcami!

Kagiebistka nie potrafiła odpowiedzieć na moje argumenty. Zostałem więc wypuszczony na wolność.

Kilka dni po śmierci ks. Isakowicza-Zaleskiego miałem inny ciekawy sen. Byłem gdzieś w Małopolsce, na malowniczej prowincji, w budynku przypominającym domek drożnika. Byli też tam Paweł Zyzak i o. Tadeusz Rydzyk. W pewnym momencie Zyzak (którego cenię jako historyka) zanucił "Barkę", mówiąc wcześniej, że to na cześć zmarłego ks. Isakowicza-Zaleskiego. Zdegustowany o. Tadeusz mu przerwał i stwierdził: - On nie zasłużył na piosenkę.