Pamiętam jak ponad 10 lat temu ks. Isakowicz-Zaleski, w każdym felietonie w "Gazecie Polskiej" narzekał na to jak Wołyń jest "zapomniany" i "przemilczany", po czym podawał na końcu swojego tekstu długą listę wydarzeń związanych z upamiętnieniem ludobójstwa wołyńskiego. Obecnie tylko ludzie upośledzeni umysłowo mogą powiedzieć, że Wołyń jest "zapomniany". Mamy o tamtych wydarzeniach bardzo dużą liczbę publikacji - od naukowych "cegieł", w których opisane są mordy w poszczególnych wsiach po książki populyzatorskie. O Wołyniu pisze prasa najróżniejszych odcieni - od endekoidalnego "Do Rzeczy" po postkomunistyczny "Przegląd". Tysiące ludzi chodzi w t-shirtach w stylu "Wołyń Pamiętamy". Powstał też film "Wołyń" - co prawda został nakręcony przez reżysera, którego uważam za totalnie chujowe beztalencie realizujące berlińską agendę, ale obejrzały go miliony ludzi w kinach i w prime time w TVP. (Ja rzuciłem okiem tylko na fragmenty, dalej mi się nie chciało tego oglądać.) W upamiętnienie rzezi wołyńskiej też angażują się rząd i pałac prezydencki, na co dowodem jest choćby to, że na Grobie Nieznanego Żołnierza pojawiły się dwie tablice upamiętniające walki polskich oddziałów z UPA. Mówienie o "totalnym przemilczeniu tematu Wołynia" i "zamiataniu tego tematu pod dywan z powodów politycznych" jest podobną psychiatryczną głupotą jak libkowskie tezy o "proputinowskim reżimie PiS, który tylko udaje, że wspiera Ukrainę". Wołyń jest bowiem o wiele lepiej nagłośniony i upamiętniony od wielu innych ludobójstw na Polakach - choćby od niemieckich zbrodni na Mazowszu Północnym czy w Łodzi. Gdy spytacie kogoś przypadkowego o Ponary czy Piaśnicę, to zapewne wzruszy ramionami, bo o tych miejscach masowych mordów nigdy nie słyszał - w odróżnieniu od Wołynia.
Mimo dużego rozpropagowania wiedzy o ludobójstwie wołyńskim, wciąż de facto niewiele wiemy o faktycznych jego mechanizmach. Świadczy o tym choćby ciekawy wywiad z najnowszej "Historii do Rzeczy" z Bogdanem Hudem, profesorem Uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie. Ów historyk jest zwolennikiem potępienia UPA za rzeź wołyńską. Wskazuje on jednak na wiele ciekawych faktów podważających narrację mówiącą, że mieszkańcy Wołynia byli zaczadzeni ukraińską ideologią nacjonalistyczną. W grę tam wchodził zupełnie inny czynnik.
Wiedzieliście, że pierwszy plan wymordowania polskiej ludności Wołynia powstał w 1925 r.? Nie został on jednak opracowany przez OUN. Tylko przez miejscowych komunistów. Wołyń był ówcześnie terenem silnie zbolszewizowanym, na którym działały bandy finansowane przez Moskwę. W 1932 r. doszło nawet w 1932 r. w powiecie kowelskim do czerwonej mini-rebelii, której uczestnicy zostali ukarani przez państwo polskie sześcioma wyrokami śmierci. Rzeź wołyńska nie zaczęła się wcale w 1943 r. Jej początkiem były napady zbolszewizowanych chłopskich band na dwory w latach 1917-1918 i wsparcie tej folwarcznej czerni dla Armii Konnej Budionnego. A wcześniej?
Wołyń był jednym z bastionów rosyjskiej Czarnej Sotni. Miejscowi chłopi garnęli się do niej zachęceni programem przewidującym eksterminację Polaków i Żydów oraz przekazanie ich ziemi prawosławnej. W 1915 r., po zajęciu tych terenów przez armie państw centralnych, przyjechał na te tereny Dmytro Witkowski i namawiał miejscowych do wstępowania do Strzelców Siczowych. Miejscowi go pogonili. Argumentowali, że za cara było lepiej, bo wódka była tańsza.
Wołyń był więc terenem głęboko moskalofilskim. Polscy urzędnicy oceniali w pierwszych latach niepodległości, że starsze pokolenie tęskni tam do cara, a młodsze podziwia Związek Sowiecki. Była to masa etniczna o nie do końca sprecyzowanej tożsamości - podobna do Poleszczuków czy Danzingerów (z których wywodzi się TuSSk). Tyle, że dużo bardziej ciemna i zdemoralizowana niż Poleszczucy. Ich przekonanie, że "za cara było dobrze, bo wódka była tańsza" dobrze oddaje jej priorytety. Tamtejsza ludność była de facto etniczną masą kałową, podobną do współczesnych mieszkańców Donieckiej Republiki Chujowej.
Główną osią tożsamości było prawosławie, czy raczej prawosławny szowinizm. Dlatego wojewoda Henryk Józewski popełniał fundamentalny błąd traktując tamtejszą ludność jako Ukraińców, których należy dowartościować kulturowo. (Warto zwrócić uwagę na to, że Józewski nie pozwalał też na penetrację Wołynia przez ukraińskich działaczy nacjonalistycznych z Galicji Wschodniej.) Józewskiego słusznie z tego powodu wyśmiewał wojewoda poleski płk Wacław Kostek-Biernacki. On dobrze zdiagnozował sytuację i uznał Poleszczuków nie za Ukraińców, ale za ludność o słabo określonej tożsamości. Obok zwalczania komunistów, mocno szykanował też Białych Rosjan i prawosławnych szowinistów, widząc w nich antypolskich wywrotowców. (Jednocześnie też mocno zwalczał nadużycia lokalnej polskiej administracji.) Kostek-Biernacki, nabijając się z polityki Józewskiego, zawarł w swoim "Strasznym Gościu" scenę, w której polscy policjanci na ukraińskim weselu z zadowoleniem słuchają miejscowych piosenek folklorystycznych. "Śpiewają o Goncie i Żelaźniaku, a Lachom się wydaje, że o świętym Onufrym".
Mówi się, że zrobiliśmy im straszną krzywdę osiedlając na Wołyniu osadników wojskowych. Owych osadników było jednak ledwie 18 tys. i zajmowali oni grunty stanowiące mniej niż 4 proc. areału ziemi uprawnej w województwie. Ziemi, która wcześniej i tak nie należała do miejscowych chłopów, tylko do rosyjskich posiadaczy, którzy otrzymali je po skonfiskowaniu jej Polakom przez cara. Przekazanie tych gruntów miejscowej masie etnicznej naprawdę nie rozwiązałoby problemu głodu ziemi na Wołyniu.
Tym, co naprawdę wywołało potężny ból dupy u prawosławnej ludności Wołynia była kampania rewindykacji cerkwi. Rzadko się jednak wspomina, że w ramach tej kampanii państwo polskie niszczyło cerkwie, które zwykle i tak... stały puste. Za czasów carskich pobudowano bowiem na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej tysiące cerkwi mających rusyfikować tereny unickie i katolickie. Cerkwie te zwykle obsługiwały lokalne rosyjskie garnizony i urzędników. Gdy zabrakło Rosjan, zabrakło też wiernych i popów, a cerkiewki stały puste i niszczały. Stąd pomysł na usuwanie tych pomników rusyfikacji. No ale podczas tego usuwania uaktywniło się prawosławne kodziarstwo i zaczęło bronić tych pustostanów. Choć akcja niszczenia cerkwi nie objęła Wołynia tylko głównie Chełmszczyznę, to prawosławni szowiniści i ukraińscy nacjonaliści zrobili wokół niej wielką hecę.
Baj de łej: wiele polskich ofiar rzezi wołyńskiej miało nazwiska, które dzisiaj zakwalifikowalibyśmy jako typowo ukraińskie. Często pochodzili oni z rodzin mieszanych, wrosłych od wieków w tę ziemię. Byli jednak katolikami, więc zaliczano ich do Lachów.
Skąd więc w tym bastionie moskalofilstwa i prawosławia jakim był Wołyń pojawili się ukraińscy szowiniści z UPA? Odpowiedź jest prosta: wraz z Niemcami, w 1941 r.
Nie ulega żadnych wątpliwości, że OUN był finansowany przed wojną przez Abwehrę i SD. (A także przez służby Czechosłowacji i Litwy. Krew Czechów zabitych na Wołyniu mieli więc na rękach również stary prosowiecki idiota Benesz i liberalna kurwa Masaryk.) Był opcją niemiecką, która wkroczyła do Lwowa wraz z Wehrmachtem i pomagała Niemcom w budowaniu aparatu okupacyjnego. Współczesna ukraińska historiografia podkreśla, że Niemcy wsadzili Banderę do obozu koncentracyjnego po tym jak ogłosił on we Lwowie niepodległość Ukrainy. To oczywiście bzdura. Sama niepoważna deklaracja niepodległości mogła nawet być nie zauważona przez Niemców. (Podczas tragikomicznej ceremonii, na którą spędzono ukraińskich inteligentów, chudy okularnik Stećko odczytał ów akt z kartki, a obecni tam ludzie starali się nie parsknąć śmiechem.) Przygłupa Banderę wsadzono do obozu z zupełnie innego powodu - kazał on zabić człowieka, który był jego konkurentem politycznym a zarazem cenionym agentem SD.
(Trzy frakcje OUN walczyły ze sobą nie tylko w trakcie wojny. Jeszcze po wojnie w Niemczech banderowcy zabijali ludzi Melnyka.)
Człowiekiem niemieckich służb był na pewno Szuchewycz, którego batalion policyjny palił białoruskie wsie podczas operacji antypartyzanckich. I to z batalionów służącej Niemcom policji pomocniczej wywodziły się oddziały UPA na Wołyniu. W marcu i kwietniu 1943 r. doszło w nich do fali masowych dezercji - uciekło do lasu 5 tys. z 11 tys. ukraińskich szucmanów. Ukraińska i polska historiografia twierdzi, że to zakamuflowani członkowie OUN realizowali plany kierownictwa UPA. Rosyjski opozycyjny historyk Mark Sołonin twierdzi, że mogli oni realizować plan niemieckich tajnych służb polegający na stworzeniu "band pozorowanych" walczących z silną tam sowiecką partyzantką. Prawda może być jednak bardziej prozaiczna: podległy GRU sowiecki oddział partyzancki płka Brińskiego przyciągnął na swoją stronę jeden z ukraińskich oddziałów Schuma. Niemcy rozpoczęli więc czystkę wśród ukraińskich szucmanów i ich rodzin. Szucmani w panice więc dezerterowali. A zagospodarowała ich UPA. Tak jak zagospodarowała miejscową masę etniczną.
Oczywiście nie ulega wątpliwości, że UPA dowodzona przez niemieckiego agenta Szuchewycza ponosiła sprawstwo kierownicze ludobójstwa na Wołyniu. To ona je organizowała. Jednak często trudno odróżnić zbrodnie popełnione przez zorganizowane oddziały UPA i przez miejscową chłopską, zanarchizowaną, prawosławną czerń. Czasem w masakrze brała udział tylko UPA, a miejscowi byli bierni (lub nawet pomagali Polakom). Czasem wspólnie działali upowcy i chłopi. Czasem chłopska czerń przeprowadzała masakrę zanim w okolicy pojawiła się UPA. Granice między UPA a zwykłymi bandami kryminalnymi zacierały się.
Na to nakładała się również kwestia sowieckiej agentury wewnątrz UPA. Relacje o spotkaniach funkcjonariuszy NKWD z upowcami przekazywał m.in. dr Krzysztof Jabłonka. Dla Sowietów na pewno pracował Wasyl Łewoczko, sprawca zbrodni w Porycku. Łewoczko w 1945 r. służył już w wojskach pogranicznych NKWD i został zlikwidowany jako zdrajca przez dawnych towarzyszy z UPA.
Baj de łej: W rozbijaniu UPA na Wołyniu po 1945 r. brała również miejscowa ludność chłopska. Warto by zbadać choćby to jak często donosiła ona na byłych upowców i pomagała NKWD w ich wyłapywaniu. Według danych KGB, UPA w latach 1944- 1953 zabiła na terenie Ukraińskiej SSR 17 tys. cywilów. W znacznej większości byli to Ukraińcy.
Wbrew temu, co pisze Zychowicz, Polakom strasznie trudno było zorganizować skuteczną obronę przed UPA na Wołyniu. Nasza ludność była tam po prostu mniejszością i to często mocno rozproszoną. Jej najaktywniejszych przedstawicieli - w tym osadników wojskowych i leśników, Sowieci deportowali w 1940 r. Konspirację było tam zaś piekielnie trudno budować w latach 1939-1941 r. To, że w ogóle powstawały ośrodki polskiej samoobrony - tworzone i zbrojone często przez AK! - było już wielkim wysiłkiem.
Niestety wysiłek ten był sabotowany przez Kazimierza Banacha, totalnego kretyna będącego delegatem rządu na Wołyń. Banach był fanatycznym ludowcem i w każdym zawodowym oficerze dopatrywał się sanacyjnego oficera dybiącego na jego władzę. Z tego powodu sabotował powstawanie konspiracji wojskowej. Uważał ponadto, że polskich chłop z chłopem ukraińskim zawsze się dogada i że będzie w stanie przekonać niemiecką agenturę czyli UPA do wspólnej walki przeciwko Niemcom. Gdy rzeź się rozpoczęła, Banach dezinformował rząd, pisząc raporty mówiące, że w sumie nic specjalnego się nie dzieje. To on wysłał do negocjacje z UPA swojego współpracownika - poetę-pięknoducha Zygmunta Rumla. Jak Rumla rozerwano końmi, to Banach później udawał, że ów poeta "zginął w tajemniczych okolicznościach". Banach w PRL był posłem na Sejm z ramienia stworzonej przez UB partyjki o nazwie ZSL i członkiem Rady Państwa. Sanacyjnej władzy mam za złe, że nie wsadziła go w porę do Berezy i nie urządzała mu tam codziennie konkursu kopania go po jajach. (Mam też za złe sanacji, że we wrześniu 1939 r. nie rozstrzelała wszystkich więźniów kryminalnych i politycznych, a zamiast tego wypuściła te ludzkie odpadki z przybytków takich jak Św. Krzyż.)
Na szczęście, oprócz różnych Banachów, byli też wówczas na Wołyniu ludzie mający głowę na karku. Jednym z nich był Henryk Cybulski "Harry", dowódca obrony Przebraża. Ów zbieg z sowieckiego zesłania i zarazem akowiec, nawiązał przyjazne relacje z sowieckim oddziałem dowodzonym przez Józefa Sobiesiaka „Maksa”, a jednocześnie zdołał uzyskać od Niemców
zgodę na stworzenie lokalnej samoobrony mającej chronić zbiory przed
„bandytami”. Niemiecki urzędnik co prawda dał mu pozwolenie na wzięcie jedynie
kilkunastu starych karabinów do obrony, ale Cybulski, dzięki podrobionemu
zaświadczeniu oraz łapówce w postaci kiełbas, gęsi i wódki, zdołał oczyścić
jeden z niemieckich magazynów i uzbroić swoich ludzi w broń maszynową. Po wkroczeniu Sowietów Cybulski ukrywał się przed NKWD... w brygadzie dywersyjnej "Grunwald" dowodzonej przez Sobiesiaka. Została ona zrzucona później na Ponidzie, gdzie współpracowała z AL i zbolszewizowaną bandą Józefa Maślanki występującą pod szyldem BCh. W sowieckiej partyzantce na Wołyniu i w Brygadzie "Grunwald" służył też Mirosław Petelicki, o którym czytamy: "Dowodził odbiorem zrzutu pepesz i amunicji dla Armii Ludowej, ale anonimowo oddał zrzut oddziałowi Narodowych Sił Zbrojnych ze słowami wypowiedzianymi do ich dowódcy por. Władysława Kołacińskiego ps. „Żbik”: „Ja jestem przedwojennym żołnierzem, dostałem broń ze zrzutu z rozkazem, że to dla wojska polskiego. I choć mam rozkaz współpracować z Armią Ludową, stwierdzam obiektywnie, że to nie jest Polskie Wojsko. Pan według mego rozeznania reprezentuje naród. I oddaję ten zrzut dla NSZ". (Są też zeznania łączące Mirosława Petelickiego z likwidacją trzech Żydów pod Rakowem w 1944 r.) Mirosław Petelicki był ojcem generała Sławomira Petelickiego.
Tysiące Polaków z Wołynia z desperacji zaciągnęło się też na służbę do batalionów Schutzmanschaft. Jest on nich ciekawy artykuł w najnowszej "Uważam Rze Historii". Spora część z nich przeszła później do AK i LWP. Moim zdaniem ci ludzie byli bohaterami, godnymi upamiętnienia na równi z akowcami.
Na Wołyniu działał też 202. Batalion Schutzmannschaft złożony z Polaków z GG i ze Śląska. Mocno zasłużył się on w obronie lokalnej polskiej ludności, a także aktywnie dokonujący odwetu na miejscowej masie etnicznej zagospodarowanej przez UPA.
"- Krótkie przemówienie leutnanta
trafia nam od razu do serca: „Nie strzelajcie ludzi niewinnych, lecz widzicie,
że na wsi każdy Ukrainiec jest bandytą, czy kobieta czy dziecko”. Toteż pomni
jego słów robimy spustoszenie we wsi. Każdego chłopa ukraińskiego wyprowadzamy
i strzelamy. Wracamy z obfitym łupem. Prowadzimy konie, krowy, świnie na furach
– wspominał jeden z żołnierzy 202. Batalionu. - Wieś Piłdłużne zostaje okrążona i spalona, ludność
wystrzelana. Złazne spalona do jednej chałupy. [...] Wypadamy z lasu znienacka
na wsie i robimy gruntowne czystki. [...] Palimy w każdej wsi w pierwszym
rzędzie młyny i cerkwie, tak że wkrótce w promieniu kilkunastu kilometrów nie
ma nigdzie młyna ani cerkwi, ani popa, jak również niszczymy kopce i pomniki –
mówiła relacja przytoczona przez „Kartę”.
Istny kocioł czarownic, wojna wszystkich przeciwko wszystkim...
Po latach oczywiście wszystko zmieniło znaczenie. Powstały mity. Tak jak potomkowie dawnych chłopów cesarskich z Małopolski tnących piłami polskich szlachciców podczas rabacji wymyślali później historyjki o patriotyzmie polskich przodków, tak na Wołyniu później zaroiło się od banderowców-przebierańców. Dziadkowie, którzy pomagali NKWD lokalizować bunkry z upowskimi niedobitkami, nagle zaczęli opowiadać jak to byli partyzantami UPA i wypinać piersi do orderów.
Z organizacji dowodzonej przez przygłupa i niemieckich agentów, organizacji zwalczającej bardziej sensownych ukraińskich nacjonalistów, zrobiono ukraiński odpowiednik AK. Taka jest już siła historycznego mitu. U nas w Polsce też wielu nacjonalistów wielbi przedwojenną parlamentarną endecję, choćby była ona organizacją demoliberalnych przegrywów, którzy sprzeciwiali się wybuchowi Powstania Wielkopolskiego i Powstań Śląskich, w 1920 r. uciekali z Warszawy do Poznania, a później zafundowali nam poronioną konstytucję marcową i traktat ryski. Jeśli więc Ukraińcy chcą czcić swoich przegrywów, to trudno im będzie to wyperswadować. Zwłaszcza, że propagatorzy tego kultu często stanowią przedstawiciele opcji niemieckiej i nawet nie ukrywają, że chcieliby powrotu do władzy opcji niemieckiej również w Polsce. Oni na serio myślą, że rządy TuSSka - może jeszcze w koalicji z Konfederacją :) - będą dla Ukrainy lepsze. Pies tam z dostawami broni dla Ukrainy! Kwestia odbudowy pomniczka UPA w Piździcach Małych jest dużo ważniejsza!
Czy jednak kult UPA na Ukrainie rzeczywiście jest tak wszechpotężny jak przekonuje choćby ks. Kebabowicz-Zaleski? Nawet w czasach proniemieckiego Poroszenki wyglądał on dosyć mizernie. Tutaj jego podsumowanie z lat 2014-2016:
„Kult bandery” w przeciągu lat 2014‒2016 w cyfrach wygląda tak:
Dekrety prezydenta – 0
Uchwały Werchownej Rady:
personalnie dotyczące Bandery – 0
przypomnienie dat związanych z OUN albo UPA – 3,5%
Monety pamiątkowe Ukrainy – 0
Znaczki „Ukrpoczty” – 0
W działalności Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej:
Wzmianek o Stepanie Banderze na oficjalnej stronie internetowej – 1%.
Wzmianek o OUN i UPA na oficjalnej stronie internetowej – 4,9%
Książek o Banderze, OUN albo UPA – 0
Wystaw o Banderze, OUN albo UPA – 0
Samorząd lokalny:
Pomniki Bandery – 0,02% ogólnej ilości zdemontowanych pomników reżimu komunistycznego.
Ulic na cześć Bandery – 0,07% wszystkich zmienionych nazw
Stosunek Ukraińców do Bandery:
12,5% - pozytywny
19,8% - negatywny"
(koniec cytatu)
„Kult bandery” w przeciągu lat 2014‒2016 w cyfrach wygląda tak:
Dekrety prezydenta – 0
Uchwały Werchownej Rady:
personalnie dotyczące Bandery – 0
przypomnienie dat związanych z OUN albo UPA – 3,5%
Monety pamiątkowe Ukrainy – 0
Znaczki „Ukrpoczty” – 0
W działalności Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej:
Wzmianek o Stepanie Banderze na oficjalnej stronie internetowej – 1%.
Wzmianek o OUN i UPA na oficjalnej stronie internetowej – 4,9%
Książek o Banderze, OUN albo UPA – 0
Wystaw o Banderze, OUN albo UPA – 0
Samorząd lokalny:
Pomniki Bandery – 0,02% ogólnej ilości zdemontowanych pomników reżimu komunistycznego.
Ulic na cześć Bandery – 0,07% wszystkich zmienionych nazw
Stosunek Ukraińców do Bandery:
12,5% - pozytywny
19,8% - negatywny"
(koniec cytatu)
Na 85 tys. ulic na Ukrainie na początku 2022 r. było około 500 ulic Bandery, 74 Szuchewycza i 31 UPA. Średnio też wyglądało propagowanie tematu UPA w ukraińskiej historiografii.
Kultowi Bandery i UPA wielkie koło ratunkowe rzuciła jednak rosyjska inwazja. Ruski nazywając Ukraińców nazistami i banderowcami sprawili, że wielu Ukraińców - choćby z przekory - zaczęło pozytywnie postrzegać Banderę i UPA. Mając przy tym o nich mizerną wiedzę. To trochę tak jak z naszymi narodowcami skandującymi: "Roman Dmowski wyzwoliciel Polski!". Gdy ich spytasz, w jaki sposób Dmowski wyzwolił Polskę, usłyszysz, że "poprzez Traktat Wersalski" lub, że "zorganizował Powstanie Wielkopolskie". Tak samo można od Ukraińców usłyszeć, że Bandera podczas Hołodomoru bronił ukraińskich wsi przed Sowietami. Maciejewski wspomina, że słyszał na Ukrainie wypowiedzi typu: "Jestem banderowcem, więc jestem propolski". Symbolem tej popkulturowej papki może być wykonanie utworu "Baćko nasz Bandera" na gejparadzie w Monachium przez ukraińskiego piosenkarza Melovina. To trochę tak jak by towarzysz Ivan Komarenko wykonał na gejparadzie z okazji 9 maja na Placu Czerwonym w Moskwie jakiś kawałek o Dmowskim.
Endecy i różni duporealiści lubią pouczać nas o realizmie politycznym i przytaczać powiedzenie, że "Anglia nie ma stałych wrogów, a stałe interesy". Jednocześnie twierdzą, że w przypadku polityki wschodniej powinniśmy być płaczliwymi ciotami kierującymi się emocjami, a nie interesami. Na każdą porażkę Rosji reagują ze smutkiem, no bo przecież 120 lat wcześniej Dmowski widział w Rosji potencjalnego sojusznika przeciwko Niemcom, więc Rosja ma być naszym "stałym potencjalnym sojusznikiem". Ukraina ma być natomiast naszym "stałym wrogiem", no bo przecież Wołyń! Z powodu Wołynia proponują więc, byśmy byli częścią osi geopolitycznej Berlin-Moskwa-Pekin. Endecja i duporealiści w służbie niemieckiej Mitteleuropy.
Jednocześnie naśladują oni irytującą narrację części środowisk żydowskich. Tak jak tamci przekonują, że cały świat był antysemicki a Holokaust był centralnym punktem historii ludzkości, tak oni wskazują, że wszyscy Ukraińcy - łącznie z tymi spod Charkowa i Sum, mającymi dziadków w Armii Czerwonej - odpowiadają za Wołyń będącym centrum polskiej historii. Skończy się podobnie jak w przypadku Holokaustu - przegrzaniem i ośmieszeniem tematu. Tak jak mamy dowcipy o Holokauście i komiks "Przygody profesora w Auszwic", tak będziemy mieć pośmiechujki z rzezi wołyńskiej.
Na koniec przypomnijmy więc słowa wybitnego polskiego sowietologa Włodzimierza Bączkowskiego:
„Pamiętajmy, że Chachły z Polaczkami [endecją – J.C.] nigdy problemu polsko-ukraińskiego nie rozwiążą i nie rozstrzygną. I jedni i drudzy pracują nieświadomie dla sił trzecich. Problem ten rozwiążą jedynie prawdziwi i wolni od obciążeń niewolnictwa Polacy i Ukraińcy, realizujący nawzajem własne cele i kierujący się jedynie własnym interesem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz