sobota, 9 lipca 2022

Shinzo Abe zabity, Boris Johnson obalony

 


Ilustracja muzyczna: Unravel - Tokyo Ghoul Opening

Śmierć byłego premiera Japonii Shinzo Abe to oczywiście zdarzenie szokujące. Nie pierwszy raz jednak zdarza się, że wysokiej rangi japoński polityk ginie w zamachu. (Celem zamachu był choćby Nobosuke Kishi, dziadek premiera Abe). Moje zdziwienie wzbudziła jednak metoda zabójstwa. "Tradycyjnie" zamachowcy używają tam noży tudzież innej broni białej. "Tradycja" ta jest wzmocniona przez bardzo restrykcyjne prawo dotyczące broni palnej. W Kraju Kwitnącej Wiśni nabycie nawet zwykłego pistoletu przez kogoś spoza policji i wojska jest niemal niemożliwe. Tym razem jednak zamachowiec - mający w życiorysie służbę w Japońskich Morskich Siłach Samoobrony (marynarce wojennej) - użył broni, którą sam zbudował, czyli shotguna-samoróbki z dwiema lufami, który był przyklejony taśmą klejącą do deski. Typowy atak "samotnego szaleńca" czy też zabójstwo na zlecenie? 

Jeśli zamachowiec nie działał sam, to raczej jego zleceniodawcą nie była mafia. Yakuza została mocno przetrzebiona i nie ma w Japonii łatwego życia. Członkowie gangów nie mogą nawet zakładać kont w bankach. Policja nie pozwala im urosnąć w siłę. To raczej nie byli też konkurenci partyjni - w Japonii tego się w ten sposób nie załatwia. Poza tym Abe był już właściwie na politycznej emeryturze. Z zabójstwa głośno cieszą się już Chińczycy. Abe był bowiem jednym z globalnych liderów, który potrafił im się przeciwstawiać, choćby za pomocą programu remilitaryzacji Japonii. Ów przedstawiciel silnej politycznej dynastii, był na pewno politykiem, którego głosu nadal uważnie słuchano. Hipotezę o zabójstwie zleconym przez Chiny osłabia jednak to, że obecny premier Kishida również prowadzi asertywną politykę wobec Pekinu, a także wobec Moskwy. (Abe natomiast z Putinem próbował się dogadywać w sprawie Kuryli i prowadził interesy energetyczne, które się teraz załamały.)

Co ciekawe, zamachowiec, Tetsuya Yamagami, stwierdził, że nie miał żadnych politycznych pretensji wobec Abe. 

***


Moskwę - i Tuska - cieszy upadek rząd Borisa Johnsona, który wcześniej udzielał wielkiego wsparcia Ukrainie.  Ich radość może być jednak przedwczesna. Wśród torysów zaczyna się walka o przywództwo. Wygląda na to, że spore szanse na zwycięstwo ma Liz Truss, obecna minister spraw zagranicznych - nastawiona mocno antyrosyjsko. Spore szanse ma też Ben Wallace, minister obrony, oficer w stanie spoczynku, weteran kampanii w Irlandii Północnej - również mocno nastawiony antyrosyjsko. Mocno w grze jest także Rishi Sunak, do niedawna kanclerz skarbu - ale jego kandydaturę można łatwo zatopić, ze względu na to, że podwyższał podatki i jest bogatym bankierem. Sajid Javid - do niedawna minister zdrowia, a wcześniej kanclerz skarbu też ma dużo słabych punktów. Choćby to, że był przeciwko brexitowi. Możemy mieć więc rząd Johnsona na sterydach, ale bez personalnych słabości Borisa, który jako premier miał duże osiągnięcia, ale sam się pogrążył.  Nie dopatrywałbym się ręki Moskwy w jego obaleniu. Ona ma "zbyt krótkie ręce", by zmieniać premierów w Wielkiej Brytanii. Zdecydowały sondaże, kwestia protokołu północnoirlandzkiego i gra pro- i antybrexitowych frakcji wewnątrz Partii Konserwatywnej. Za bezpośrednio winną upadku Borisa uważam jego młodą żonkę - Carrie. Obecnie też za główny powód tego, że przedłuża moment swojego pożegnania z Downing Street 10 uważa się to, że na lipiec zaplanował huczne uroczystości weselne z Carrie i chce, by się one odbyły na koszt kancelarii premiera. 


Choć nie sądzę, by Moskwa stała za upadkiem rządu Johnsona, to w sposób oczywisty obaliła bułgarski rząd Kiryła Petkowa. (Raczej niezwykłą rzeczą jest to, że taki prozachodni i reformatorski rząd mógł powstać w Bułgarii - kraju totalnie mafijnym i głęboko spenetrowanym przez rosyjskie służby.) Podejrzanie również wyglądają próby - jak na razie nieudane - obalenia estońskiego rządu Kaji Kallas (prawnuczki pierwszego komendanta policji w niepodległej Estonii). A i u nas uaktywniają się różne Agrochujnie...

***

W Niderlandach chłopska rebelia pełną gębą. Burowie (z niderlandzkiego: chłopi) protestują przeciwko rządowym planom cięcia emisji gazów cieplarnianych w rolnictwie, czyli wybijania stad bydła i wywłaszczania farm. Blokowany jest dowóz żywności do supermarketów, a radiowozy bywają holowane przez traktory.  Zdarza się, że policja do nich strzela, a na urzędy leci gnojówka. Na jeden z protestów zabrano nawet zabytkowego Shermana.  Oczywiście jestem całym sercem za sprawą Burów. Ich walka, to walka o to, by podobnych idiotyzmów klimatycznych nie przepchnięto w całej Europie (ku uciesze Rosji).

***




W USA wyleciały natomiast w powietrze Georgia Guidestones, czyli dziwaczny monument, na którym jacyś globaliści zapisali rady w stylu "utrzymuj ludzką populację poniżej 500 mln". Po tym zamachu zostały zburzone ze względów bezpieczeństwa. No cóż, skoro BLM może zburzyć niemal pod siedzibą FBI pomnik znanego lucyferianina generała Alberta Pike'a, to rednecy mogą wysadzić "iluminacką podróbkę Stonehenge". Ciekawie się ktoś bawi w FBI...

***

Na koniec ciekawostka wkurzająca putinofili. Wiecie jak w chińskich kręgach władzy nazywają karzełka Putina? "Szczeniaczek". :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz