sobota, 16 kwietnia 2022

Moskwa na dnie

 

Ilustracja muzyczna: Probas & Hardi - Kozaki Idut

Zatopienie rosyjskiego krążownika Moskwa , okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej, to klęska, której Rosja nie jest w stanie ukryć. To cios nie tylko w morale wroga, ale także w jego zdolności przeciwlotnicze. Kompromitacja tym większa, że na zatopionym okręcie mogły być głowice nuklearne. I także zły omen dla Rosji...

Sytuacja na froncie niewiele się zaś przez ostatni tydzień zmieniła. Ruscy wciąż próbują się przebić w okolicach Iziumu na południe, by odciąć siły ukraińskie w Donbasie. Czy jednak mają na to wystarczające siły? Według ocen Amerykanów, dysponują oni obecnie 65 batalionowymi grupami taktycznymi na Ukrainie, gdy na początku wojny mieli ich 130 (pytanie czy Amerykanie liczą w nich też Rosgwargię oraz inne tałatajstwo). Zawodowi żołnierze rosyjscy starają się migać od wyjazdu na Ukrainę - wszak oficjalnie nie ma tam wojny i mogą odmówić. Ostatnio sięgnięto więc po głębokie rezerwy, np. jednostki z bazy w Tadżykistanie. Mobilizacja w Doniecku i Ługańsku idzie opornie i ponoć została zrealizowana tylko w 20 proc. Generał Skrzypczak uważa więc, że Rosjanie nie mają już sił potrzebnych do przełamania w Donbasie, a ukraińskie ataki na skrzydła im przeszkadzają w ofensywie. O nadchodzącej wielkiej rosyjskiej ofensywie w Donbasie trąbi się już od tygodni, więc nie ma w niej już żadnego elementu zaskoczenia, a Ukraińcy mieli czas, by zaminować teren i przygotować obronę. Czy jednak Ruscy będą nadal próbowali ją przeprowadzić, by mieć jakiś sukces przed 9 maja czy skupią się tylko na zdobyciu Mariupola? Czy z niej zrezygnują i przejdą do wojny pozycyjnej?

Jest poważne niebezpieczeństwo prowokacji podobnych jak w 1999 r. SBU ostrzega, że rosyjskie służby szykują zamachy terrorystyczne i ostrzały rakietowe "pod fałszywą flagą" w miastach z przygranicznych rosyjskich obwodów. Takie zamachy dałyby Rosji pretekst do przeprowadzenia wielkiej mobilizacji. Czy jednak Rosja dysponuje odpowiednią ilością sprawnego sprzętu, by uzbroić zmobilizowane masy? Doniesienia o sprowadzaniu przez nią pocisków z... Iraku, stawiają jej zdolności pod dużym znakiem zapytania. 

Tymczasem dostawy broni z Zachodu na Ukrainę zaczynają płynąć szerszym strumieniem. Ponoć widziano tam 100 T-72, które nam ostatnio zginęły z magazynów, a przez stację kolejową w Gnieźnie szedł dziwny transport zachodnich haubic. Sprzęt wojenny na Ukrainę mają też dostarczyć... Japońskie Siły Samoobrony. Sekretarz obrony USA Lloyd Austin spotkał się ostatnio z prezesami ośmiu największych amerykańskich koncernów zbrojeniowych i powiedział im, by zapewnili Ukrainie broń na dwa lata wojny z Rosją.  No cóż, nastroje w USA stały się mocno prowojenne. O ile tylko 33 proc. Amerykanów pozytywnie ocenia prezydenta Bidena, to aż 68 proc. uważa, że USA robią "za mało", by pomóc Ukrainie pokonać Rosję.  Trump nazywa natomiast działania Rosji "ludobójstwem". Zauważmy też, że poparcie społeczeństw Europy Zachodniej dla Ukrainy (często wbrew linii ich rządów) to skutek kulturowej władzy Amerykanów nad Europą. 

***

Miałem nie pisać nic o Smoleńsku - wszak od 2010 r. zajmuje się tym tematem i nie chce mi się już dyskutować o tym z libkami oraz dupokonserwatystami - ale jednak muszę się odnieść do kilku zdarzeń z ostatniego tygodnia.

Publikacji raportu podkomisji smoleńskiej nie towarzyszyła oczywiście żadna merytoryczna dyskusja o jego treści. Co najwyżej odwoływano się do raportu Millera będącego ponoć prawdą objawioną niczym Koran. ("Nie ma eksperta lotniczego prócz Anodiny, a Lasek jest jej prorokiem" :) Nie odnoszono się więc do analizy dźwięku mającego być wybuchem na skrzydle, potwierdzenia przez kilka zachodnich laboratoriów znalezienia śladów materiałów wybuchowych na szczątkach, analiz dotyczących śladów powybuchowych na wraków i charakteru obrażeń u ofiar wskazujących na eksplozję. Ja też nie będę w to wchodził, ale to charakterystyczne, że w kontrze wobec raportu podkomisji głównie odgrzewano stare, głupie i już dawno obalone teorie o "pijanym generale". Ciekawe jest też to, że tyle osób jest przekonanych o tym, że Rosjanie w żaden sposób nie mogliby ingerować w treść zapisów dźwiękowych z czarnych skrzynek - choć funkcjonują różne wersje tych zapisów, w których występują m.in. różne odstępy czasowe pomiędzy wypowiadanymi słowami, a Rosjanie sami przyznawali, że rejestratory te znaleźli 10 kwietnia 2010 r. DWUKROTNIE i że dopiero za drugim razem obudowy tych rejestratorów były uszkodzone. No cóż, jesteśmy narodem naiwnym. 

Aż tak wielkiej wiary w dobre intencje Putina nie mają inni. Ukraińscy oficjele wyraźnie sugerują zamach, a Christopher Miller, były sekretarz obrony USA, otwarcie mówi, że "polska delegacja została zabita przez Putina". Mnie takie oświadczenia nie dziwią. Ładne parę lat temu spytałem o sprawę Smoleńska Yuvala Aviva - pierwowzór głównego bohatera filmu "Monachium"- odpowiedział, że "nie ma żadnych wątpliwości", że to był zamach. Nie upieram się, że zdarzenia z 10 kwietnia 2010 r. przebiegały tak jak to opisano w raporcie podkomisji smoleńskiej, ale z jakiegoś powodu Macierewicz dziękował administracji Trumpa za materiały, które pomogły dokładnie zlokalizować miejsce umieszczenia rzekomej bomby. A i sami Ruscy już specjalnie się nie kryją, o czym świadczył choćby nerwowy tweet Dmitrija Rogozina, szefa Roskosmosu i zarazem byłego ambasadora Rosji przy NATO, z "zaproszeniem do Smoleńska". 

Od samego raportu dużo ciekawsze są załączniki do niego. W jednym z nich było nawiązanie do telefonu, który miał wykonać poseł PSL Leszek Deptuła do swojej żony (ona sama o tym zeznała). Telefon ten mógł być wykonany w chwili eksplozji na skrzydle. Intrygująco brzmiał też załącznik poświęcony polsko-rosyjskim negocjacjom wojskowym:




"W tym celu w dniach 22-24 marca 2010 r. delegacja Sił Zbrojnych RP na czele z adm. Tomaszem Matheą, zastępcą Szefa Sztabu Generalnego, odbyła w Moskwie rozmowy z przedstawicielami armii rosyjskiej, którym przewodził Szef Sztabu Generalnego FR generał armii Nikołaj Makarow. Efektem rozmów było porozumienie przewidujące ścisłe związki obu armii w dziedzinie informacyjnej, transformacji sił zbrojnych, szkolenia i działań operacyjnych wszystkich rodzajów sił zbrojnych zwłaszcza w strefie przygranicznej, a przede wszystkim wspólne „prowadzenie operacji wspierania pokoju i operacji reagowania kryzysowego”.

Admirał Mathea po Smoleńsku został dowódcą Marynarki Wojennej, w miejsce admirała Andrzeja Karwety. Podpisanie porozumienia było zaplanowane na maj i wygląda na to, że miało ono poparcie Ministerstwa Obrony. Co sądził o nim jednak Szef Sztabu Generalnego gen. Gągor oraz inni dowódcy? Co sądziło prezydenckie BBN? Nie wiem, ale sprawę tę powinno się drążyć. Jeszcze wiele miesięcy po Smoleńsku rozmowy na temat tego porozumienia prowadził gen. Koziej. ("Shogun ka-yo!"). Wpisywałoby się ono w podobne inicjatywy Niemiec - na 2013 r. a później na 2014 r. planowano wspólne manewry Bundeswehry i Armii Rosyjskiej. Dlaczego jednak do podpisania tego dokumentu nie doszło? Czyżby - tak jak w przypadku kontraktu gazowego z Rosją mającego nas uzależnić od rosyjskiego gazu do 2037 r. - zainterweniowała jakaś siła zewnętrzna?

Przypomnijmy trochę z klimatu tamtych "resetowych" dni. Fragment wywiadu z Małgorzatą Wassermann:

"Początkowo niczego nie podejrzewałam… Zgodziłam się nawet na spalenie ubrań mojego taty w Moskwie, co do dzisiaj sobie wyrzucam jako błąd. Pierwsze podejrzenia, że śledztwo idzie w złym kierunku, nabrałam dwa miesiące po katastrofie. Zadzwonił do mnie dziennikarz z pytaniem, czy Rosjanie robili sekcje zwłok ofiar. Odpowiedziałam, że chyba tak, bo jak można zachować się inaczej po takim wypadku? Wybrałam numer do wojskowej prokuratury, a tam już poinformowano mnie - ot, tak - że nie mają o tym pojęcia! Gdy toczyłam własną walkę o rzetelne śledztwo, usłyszałam publiczną krytykę ze strony posła PO Andrzeja Halickiego, iż - uwaga - „bredzę”, bo rosyjskie dokumenty są autentyczne i nie podlegają wątpliwościom. Nie mogłam w to uwierzyć! W dokumencie z oględzin zwłok w przypadku ojca nic się nie zgadzało. Później okazało się, że to nie tylko naszą rodzinę tak potraktowano. Do protokołów rzekomych sekcji Rosjanie wpisywali np. organy, które zostały 30 lat temu wycięte. Dla rosyjskich służb i medyków nie miało to żadnego znaczenia. Dokument z sekcji zwłok jest oklauzulowany - nikt postronny, nawet pozostałe rodziny ofiar, nie uzyskały do niego dostępu. Tymczasem poseł Halicki miał czelność krytykować mnie, że rzekomo nie wiem, co mówię, bo jestem zrozpaczoną córką i bredzę…"

(koniec cytatu)

Ówcześni polscy wykonawcy "resetu" w relacjach z Rosją mogą się oczywiście bronić, że byli wówczas naiwni i szczerze wierzyli w nawrócenie Putina i jego ludzi na liberalną demokrację. Ale nie powinni już brnąć w obronę rosyjskiej narracji z tamtych dni. Niech już raczej wymyślą coś w stylu: "Od początku podejrzewaliśmy, że mogło dojść do zamachu, ale nie chcieliśmy wojny z Rosją." (Tylko wówczas pojawiłyby się pytania w stylu: "Skoro baliście się wojny z Rosją, to czemu minister Klich redukował liczebnie armię i zawalił jej modernizację sprzętową?")

Ekipę Tu-154M-ska można by jebać za jej politykę wobec Rosji do końca świata i jeden dzień dłużej, ale krytyka nie powinna się ograniczać tylko do niej. Warto się przyjrzeć choćby  działaniom prokuratury podległej wicepremierowi Ziobrze. Nie tylko dlatego, że jako eksperta w sprawie smoleńskiej zatrudniła ona kilka lat temu prorosyjskiego propagandystę. Działania prokuratury sprawiają przy tym wrażenie pozorowania pracy. Jak powiedział Andrzej Melak:


"Dowiedzieliśmy się niewiele. Tyle że śledztwo jest w toku, że instytuty zagraniczne badają sprawę, i właściwie nic więcej. Nie ma zatem żadnych nowych wiadomości. Usłyszeliśmy – kolejny raz – o kłopotach, że Rosjanie nie współpracują z polskimi śledczymi itd., ale nie przekazano nam nic nowego, co uzupełniłoby naszą wiedzę czy zmieniłoby nasze spojrzenie. Śledczy poinformowali także, że nie wykluczają żadnej hipotezy. Jak powiedział śledczy, który przejął śledztwo po zmarłym niedawno zastępcy prokuratora generalnego Marku Pasionku, w związku z 12. rocznicą katastrofy ma zostać wydany jakiś komunikat opisujący stan śledztwa, i tyle."

No cóż, niedawno zmarły (na kilka dni przed smoleńską rocznicą) prokurator Pasionek, mocno angażował się w śledztwo za rządów PO - i stawiano mu z tego powodu absurdalne zarzuty związane z kontaktowaniem się z FBI - a co robił za rządów Ziobry w prokuraturze? Co się stało? 

***

Jeśli czujecie dyskomfort z powodu dziwacznych wypowiedzi papieża Franciszka w kwestii wojny na Ukrainie, to przypomnę, że teologiem Domu Papieskiego i zarazem jednym z głównych doradców pontifexa jest o. Wojciech Giertych OP, ze słynnej rodziny Koniewów. Jego ojciec w kurwiozalnej broszurce o "Piłsudskim" bóldupił z powodu "antyrosyjskości" Wyprawy Kijowskiej, pisał, że 17 września 1939 r. Sowieci weszli na "bezpańskie" polskie Kresy i pochwalił stalinowską prokuraturę za wydanie wyroku śmierci na swojego kolegę z oflagu. 

A tymczasem Konstanty Gebert, syn sowieckiego szpiega Billa Geberta, stał się ofiarą czystki w "Wyborczej". Poległ, bo chciał napisać, zgodnie z rosyjską linią propagandową, że Azow jest "neonazistowski" (o niekompetencji Geberta może świadczyć to, że nazywa Azow "batalionem", gdy już od dawna jest on pułkiem). Na to nie zgodzili się jego kierownicy z "Wyborczej". Więc można powiedzieć, że Gebert dołączył do grona "ofiar Azowa". Olszański vel Jabłonowski, Gerszom Braun, Ozjasz, Michalkower, Panasiuk, Jachacy,  profesor Adam Wielodupski, Ronald Robiący Laseczki, Kurak i Warzecha mogliby połączyć siły i wspólnie zmówić za niego kadisz.





***

Wesołego Alleluja dla moich Czytelników!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz