Ilustracja muzyczna: Two Steps from Hell - To Glory
Mogłoby się wydawać, że relacja szefa sztabu Naczelnego Wodza z 1939 r. będzie jednym z podstawowych źródeł do historii Kampanii Polskiej. A jednak nie jest. Zbiór prac, wspomnień i listów generała Wacława Stachiewicza "Wierności dochować żołnierskiej" został wydany w Polsce w latach 90-tych. Nie był wznawiany i jest przez to obecnie trudno dostępny. Na Allegro można znaleźć kilka sztuk tej książki - zwykle po około 100 zł. W bibliotekach też jest ich KILKA - np. w województwie mazowieckim (poza Biblioteką Narodową) jest jej jeden egzemplarz - w Grodzisku Mazowieckim. Ciut zjechany, piracki pdf z tą książką można jednak znaleźć w necie (i z niego korzystałem). Skoro wartościowe publikacje dotyczące II RP i Września '39 są tak trudno dostępne, to nic dziwnego, że sukces rynkowy odnoszą kocopały różnych "demaskatorów zbrodniczej polityki Becka i Rydza".
"Wierności dochować żołnierskiej" to publikacja licząca ponad 800 stron, oparta głównie na wyjaśnieniach składanych przez Stachiewicza dla londyńskiej Komisji Historycznej, jego artykułach w "Kulturze" paryskiej, prywatnej korespondencji i zapiskach. Stachiewicz był cholernie metodyczny. Opisując więc np. kwestię mobilizacji, omawia najpierw kwestię przepustowości linii kolejowych oraz dostępności taboru a następnie, na podstawie tych danych rozbija w pył argumenty krytyków. W podobny sposób obala mity dotyczące eksportu polskiego uzbrojenia oraz wydatków wegetacyjnych w armii. Wdaje się też w polemiki z konkretnymi publikacjami - np. bezlitośnie orze wspomnienia gen. Rómmla "Za honor i ojczyznę", na podstawie dokumentów wskazując, w których miejscach Rómmel w nich konfabuluje. (Obala m.in. twierdzenia dowódcy Armii "Łódź" o tym, że do Warszawy wezwał go rozkaz marszałka Śmigłego. Wyjaśnia, że przekazał Rómmlowi dowodzenie nad Armią "Warszawa" jako najstarszemu rangą generałowi w mieście i biorąc za dobrą monetę jego tłumaczenie "odcięcia" od Armii "Łódź".)
Stachiewicz burzy również narrację generała Kutrzeby dotyczącą Bitwy nad Bzurą. Jak zapewne pamiętamy (jak nie z lektury wspomnień dowódcy Armii "Poznań", to z programu Wołoszańskiego), Kutrzeba miał już 3 września prosić Stachiewicza i Śmigłego o zgodę na zwrot zaczepny Armii "Poznań" przeciwko niemieckiej 8 Armii atakującej Armię "Łódź". Stachiewicz wyjaśnia jednak, że owa prośba dotyczyła ataku zaledwie dwiema dywizjami na okolice przedmościa sieradzkiego, czyli ataku zbyt słabego. Czemu tylko dwiema dywizjami? Bo Kutrzeba miał świadomość, że jak rzuci do walki dywizje z północy Wielkopolski, to powstanie luka, przez którą Niemcy mogą obejść Przedmoście Bydgoskie i Armię "Pomorze". Druga prośba o zwrot zaczepny - siłami całej Armii "Poznań" i Armii "Pomorze" została przyjęta przez Stachiewicza i Śmigłego entuzjastycznie. (Świadczy o tym też relacja płka Mareckiego.) Wydano na nią zgodę jeszcze tego samego dnia. Dlaczego więc ze wspomnień Kutrzeby można odnieść wrażenie, że szef Sztabu Naczelnego Wodza i Naczelny Wódz byli niechętni pomysłowi na zwrot zaczepny? Bo Kutrzeba narobił błędów w swojej relacji - do czego sam się przyznał. Wspomnienia spisywał bez dostępu do dokumentów a ich kopię przesłał do konsultacji innym generałom. Wskazali mu oni na poważne nieścisłości. Kutrzeba postanowił więc nie publikować tej wersji wspomnień. Została ona jednak wydana wiele lat po jego śmierci - w PRL, w 1957 r. Z błędami, których autor nie miał szans poprawić. Znajomi Kutrzeby wspominali zaś, że koncepcja wydania Niemcom walnej bitwy we Wrześniu była późniejszą teoretyczną projekcją dowódcy Armii "Poznań". W 1939 r. wyraźnie mu Śmigły bowiem powiedział, że kampania polska będzie wojną bez ważnej bitwy a wszelkie zwroty zaczepne będą miały za zadanie jedynie kupowanie czasu na przesuwanie wojsk na południowy-wschód kraju.
Dlaczego jednak marszałek Śmigły-Rydz nie chciał walnej bitwy? Bo zdawał sobie sprawę, że Niemcy mają zbyt dużą przewagę ilościową, techniczną i geograficzną, byśmy taką bitwę na zachód od Wisły wygrali. I tu dochodzimy do innej kluczowej kwestii związanej z Wrześniem '39 - zarzutów, że Śmigły-Rydz "nie doceniał wroga" i "nie doceniał związków pancerno-motorowych".
Stachiewicz zwraca uwagę na to, że przed 1939 r. przykłady użycia wielkich jednostek pancernych nie były zachęcające. Podczas manewrów kijowskich w 1936 r. doszło do totalnego chaosu z ich udziałem. Do podobnych zdarzeń dochodziło na manewrach w Niemczech. Podczas Anschlussu czołgi Guderiana głównie wprowadzały chaos na drogach lub stały na poboczach pozbawione paliwa. Włoskie doświadczenia w Etiopii były mało miarodajne a w Hiszpanii, pod Guadalajarą włoska dywizja zmechanizowana się skompromitowała. Niemcy w Hiszpanii używali czołgów na małą skalę, a Sowieci robili to w sposób mało przemyślany. Generał Ludwig Beck, szef niemieckiego sztabu generalnego pisał więc w 1938 r., że nie widzi dla czołgów innej roli, niż bezpośrednie wsparcie piechoty. Generał Władysław Sikorski w "Przyszłej wojnie" pisał, że może w dalekiej przyszłości czołgi będą działać samodzielnie, ale obecnie mają znaczenie tylko pomocnicze. Dywizji pancernych nie doceniano wówczas powszechnie. Użycie w 1939 r. przez Niemców mas czołgów do przełamywania obrony było więc rewolucją na polu walki porównywalną z użyciem bomb atomowych w 1945 r.
Ze wspomnień Stachiewicza można odnieść wrażenie, że Śmigły-Rydz nigdy nie lekceważył niemieckiego zagrożenia pancernego i lotniczego. O tym świadczyła zresztą strategia wojny bez walnej bitwy, polegającej na kupowaniu czasu. Stachiewicz niestety o tym nie pisze, ale wojsko II RP opracowało skuteczniejszą doktrynę walki z czołgami niż armie państw Zachodu. Dobre działa przeciwpancerne Boforsa, wspomagane działami 75 mm, karabinami przeciwpancernymi oraz minami, a także improwizowanymi środkami przeciwpancernymi. Gdy czytamy opis typowego wrześniowego starcia widzimy zwykle taką sytuację: Niemcy rzucają na nasze pozycje pięć czołgów. Wszystkie zostają zniszczone lub uszkodzone. Parę godzin później Niemcy nadchodzą z 50 czołgami. Co z tego, że rozwalamy im kolejne 5 czy 10, jak pozostałe obchodzą nas jak mrowie, a do tego walą do nas sztukasy i ciężka artyleria. Stachiewicz przypomina jak niemiecki system okazał się skuteczny w bitwie pod Sedanem w 1940 r. - 25 km odcinek szerokiej rzeki został tam obsadzony przez 5 dywizji francuskich, mających do dyspozycji bunkry znajdujące się co 150 m. I Niemcy taką obronę przełamali już pierwszego dnia walki, tworząc przyczółki po drugiej stronie Mozy. Problemy z zatrzymywaniem niemieckich czołgów mieli jeszcze choćby Amerykanie w lutym 1943 r. w Tunezji. Oczekiwanie, że Blitzkrieg zostałby powstrzymany już w Polsce jest szczytem infantylizmu.
Dlaczego więc II RP nie stworzyła własnych dywizji pancernych? Bo nie było nas na to stać. I Stachiewicz precyzyjnie to wyjaśnia. "Fox, ty sanacyjny socjalisto, jak możesz tak pisać, przecież brygada kawalerii była droższa w utrzymaniu od brygady zmechanizowanej, co wykazał już generał Sikorski?!". Zwolennicy tej tezy pomijają jeden, ekstremalnie ważny czynnik: mobilizację. Podczas mobilizacji wcielano do armii nie tylko ludzi, ale również pojazdy. W Polsce było mnóstwo koni, ale mało samochodów. Zwłaszcza zdatnych do przewożenia wojska. Było też mało rezerwistów potrafiących prowadzić samochód. Tej bariery nie dało się przeskoczyć. Ale mimo to rozwijaliśmy własne wojska pancerne, na tyle na ile mieliśmy na to możliwości. Za czasów Śmigłego-Rydza gruntownie zmieniono też politykę motoryzacji kraju - przestano traktować samochody jako luksus do opodatkowania i zaczęto uruchamiać licencyjną produkcję nowoczesnych modeli zagranicznych. W 1939 r. mieliśmy dwie brygady kawalerii zmotoryzowanej, które dobrze sprawdziły się w boju oraz bataliony czołgów przydzielone do poszczególnych armii. W 1940 r. mieliśmy mieć dwie kolejne brygady kawalerii zmotoryzowanej. Czy to świadczy o lekceważeniu wojsk pancernych? Niemcy stracili podczas walk w Polsce kilkaset czołgów i samochodów pancernych (padają różne liczby, a chaos w tej kwestii jest związany z tym, że wiele wraków Niemcy ściągnęli później z pobojowisk i wyremontowali) czy to świadczy o tym, że lekceważyliśmy ich siły pancerne?
Stachiewicz przekonuje, że Kampania Polska została przegrana na Zachodzie, przez generała Gamelina. Przekonywał on stronę polską, że chce nadać armii francuskiej bardziej ofensywnego ducha i że ofensywa na Zachodzie ruszy 15 dni po mobilizacji, czyli 16 września. Później mówił o opóźnieniach, i że przełamanie Linii Zygfryda zacznie się 21 września. Stachiewicz szczegółowo analizuje jego wspomnienia, niemieckie i francuskie dokumenty i nie ma wątpliwości, że Francja dała wówczas d... na całej linii. Linia Zygfryda nie była w całości nawet obsadzona i Francuzi bez żadnego problemu by ją przełamali. Niemcy nie zdołaliby przerzucić tam szybko sił z frontu polskiego - zniszczenia w infrastrukturze kolejowej im w tym przeszkadzały. Stachiewicz przytacza też ciekawą relację mówiącą o tym, że RAF chciał bombardować Niemcy we Wrześniu '39, ale Francuzi mu to wyperswadowali obawiając się o odwetowe niemieckie bombardowania swoich fabryk. Generał Carton de Wiart, szef brytyjskiej misji wojskowej w Polsce, powiedział Stachiewiczowi: "Wstydzę się za mój rząd".
Stachiewicz omawia też sprawę przekroczenia granicy rumuńskiej przez Naczelnego Wodza. Przytacza relację jednego z przyjaciół Rydza-Śmigłego, o tym że marszałek polecił zebrać pięciu oficerów sztabu, do przebicia się do wojsk polskich pod Lwowem. Przyjaciel zwrócił uwagę Śmigłemu, że "sześć osób to za mało jak na wojsko, a za dużo jak na konspirację". "Masz rację, trzeba się przedrzeć w dwie osoby" - odpowiedział Śmigły. Tyle o "tchórzostwie" Naczelnego Wodza. Stachiewicz przytacza też relację z posiedzenia rządu, podczas której Beck połączył się telefonicznie z rumuńskim ministrem spraw zagranicznych Gafencu, a ten zapewnił prawo przejazdu dla polskich władz przez Rumunię. Gafencu mówił, że problem byłby z Naczelnym Wodzem, ale dałoby się to jakoś załatwić. Stachiewicz poprosił Śmigłego o samolot, by mógł dostać się do Lwowa. Śmigły odparł - po chcesz tam lecieć, skoro będziemy razem odtwarzać armię we Francji? Gen. Faury, szef francuskiej misji wojskowej, wskazywał zaś w swoim liście, że Wojsko Polskie mogło się jeszcze skutecznie bronić przed Niemcami, ale sowiecka agresja pokrzyżowała możliwości obrony i że Śmigły-Rydz będzie mógł odtwarzać armię u boku Francuzów i Brytyjczyków.
Stachiewicz zwraca uwagę, że dostanie się Śmigłego-Rydza do Francji było o tyle ważne, że znał on szczegóły uzgodnień z sojusznikami. Gdy Naczelnym Wodzem został Sikorski, dotarł do niego płk Jaklicz i przekazał mu umowy wojskowe z Francją. Sikorski nawet nie wiedział, że takie umowy istniały! Gdy tragikomiczna komisja ds. zbadania odpowiedzialności za klęskę wrześniową przesłuchiwała oficerów Sztabu Naczelnego Wodza, nie mogła uwierzyć, że istniała polsko-francuska umowa międzysojusznicza. Jak się okazało, zniknęła ona z archiwów!
Stachiewicz sam miał przykre przejścia z pajacami od generała Sikorskiego. Po ucieczce z rumuńskiego obozu internowania, wysłano go do Algierii, gdzie miał być mieszkać w jakiejś mieścinie. Tak jakby unikalna wiedza o Kampanii Polskiej nie była im do niczego potrzebna. Ludziom Sikorskiego jakoś nie przyszło do ich pustych łepetyn, że były Szef Sztabu Głównego mógł mieć np. wiedzę o złamaniu Enigmy, więc pozostawili go pod jurysdykcją niemieckich sojuszników z Vichy. Dopiero gdy do Algierii wkroczyli Amerykanie, nowe władze uwolniły Stachiewicza i pozwoliły mu udać się do Londynu.
Różni korwiniści i duponarodowcy jojczą, że to wielka szkoda, że w 1939 r. lub wcześniej nie zabito "sanacyjnych generałów odpowiedzialnych za klęskę". A moim zdaniem, generała Sikorskiego należało zabić 4 lata wcześniej - uniknęlibyśmy przez to wielu błędów, draństw i tragedii w okresie wojny.
We wspomnieniach Stachiewicza znalazła się też szokująca informacja dotycząca z czasów internowania w Rumunii. Napisał on, że zawiązała się grupa oficerów planujących stworzenie oddziałów polskich u boku Sowietów. W grupie tej były tak zasłużone postacie jak generał broni Leon Berbecki (ciekawa biografia: armia rosyjska, wojna z Japonią, Legiony, Polnische Wehrmacht, 1920 r. - ale w swoich wspomnieniach napisał mnóstwo głupot) i płk Tadeusz Kossakowski (armia rosyjska, dowborczyk, POW, spec od broni pancernych, PSZ na Zachodzie, cichociemny, powstaniec warszawski). Co ciekawe na dowódcę Polskiego Legionu w Sowietach typowali płka Jana Kowalewskiego, czyli współtwórcę naszego zwycięstwa wywiadowczego z 1920 r.! Wyobraźcie to sobie: na kilka tygodni po sowieckiej inwazji na Polskę, grupa zasłużonych oficerów chce tworzyć w ZSRR Legion Polski pod dowództwem asa naszego wywiadu! I żaden historyk tego nie bada!
(Jeśli informacja o Kowalewskim w tym kontekście Was nie zelektryzowała, to przeczytajcie sobie zlinkowany poniżej wpis.)
Flashback: Niepodległość - Głębokie Państwo Polskie
***
Miałem ostatnio całą masę lektur partyzanckich, dotyczących szczególnie wojny na Kielecczyźnie (szczególnie polecam wspomnienia Antoniego Hedy-Szarego - jest tam też ciekawie o Wrześniu '39), a także kilka pozycji o Kampanii Polskiej.
Ostatnią, którą przeczytałem była "Szosa Piotrkowska" Leszka Moczulskiego - "Żółty Tygrys" z lat 60-tych. Pięknie napisany i w dobry sposób tłumaczący serię bitew od Krzepic i Mokrej aż po warszawską Ochotę. Był taki film: "Gdyby ulica Beale umiała mówić". U nas trzeba by zrobić "Gdyby Szosa Piotrkowska umiała mówić".
***
Jak myślicie, co by się stało gdyby Fucksyniuk żył w czasach II RP i nazwał wówczas w mediach polskich żołnierzy "śmieciami"? Zapewne w środku nocy złożyłoby mu spontaniczną wizytę kilku oficerów odznaczonych VM i urządziło jak Jerzego Zdziechowskiego. Po opatrzeniu na SORze zostałby wysłany do Berezy, a po drodze konwojenci spuściliby mu wpierdol jak Hermanowi Liebermanowi i kazali mu przepraszać polską ziemię całując ją.
No ale sanacyjna II RP była czasem straszliwego autorytaryzmu. Nie to co arcydemokratyczna i arcylibkowska III RP w której żadni "nieznani sprawcy" nie gnębili opozycji demokratycznej (nie licząc śrub odkręcanych w kołach samochodowych w pierwszej połowie lat 90.). Nie gnębili bo oczywiście byli zajęci zleceniami na premiera Piotra Jaroszewicza czy generała Petelickiego.
Ale nie o "nieznanych sprawców" tutaj chodzi. Tym, na co powinniśmy zwrócić uwagę jest wojna psychologiczna prowadzona przeciwko Polsce, której celem jest zniszczenie naszego morale. Tak, byśmy w przypadku ewentualnej agresji zbrojnej byli równie gotowi psychicznie do obrony jak Francuzi w 1940 r. Ta operacja jest prowadzona już od zarania III RP, ale kryzys na granicy białoruskiej wyraźnie zaktywizował agenturę. Mamy więc kretyńskie opowiastki o "głodujących uchodźcach z Afganistanu", za którymi przez kilka tysięcy kilometrów podążał rasowy, drogi kot. Mamy pielgrzymujących nad granicę bojówkarzy z chuj wiadomo przez kogo finansowych fundacji. Mamy ekologów płaczących, że leśne zwierzątka mogą się zaplątać w concertinę. Mamy osłów i oślice pajacujących nad granicą i grożących polskim żołnierzom. Robiących tę szopkę wbrew stanowisku Brukseli, Merkel a nawet sporej części własnego elektoratu. Totalne zidiocenie czy element duchowej kolonizacji?
Najbardziej mnie rozwaliło uaktywnienie się "Grupy Performatywnej Chłopaki". Zrobiła ona "manifest" mówiący, że w razie agresji wroga nie będzie przelewać krwi za Ojczyznę, bo brzydzi ją wojna. (No ja też pewnie nie biegałbym z karabinem po lesie - bo jestem już na to za stary. Najlepiej nadawałbym się do propagandy albo na analityka do służb - zakładając oczywiście racjonalność przydziałów. Ale jakbym miał wybrać przydział bojowy, to chętnie zostałbym operatorem drona. Nazwałbym swojego Bayraktara "Witold Repetowicz" :)) Poza tym na jej wallu rozstrząsane są problemy takie jak: "jak nazywasz swojego penisa?", "wszystkie penisy są piękne", "mam obrzezanego", lub "czy dotykacie się i masujecie?". Zwróciłem więc tej Grupie Performatywnej uwagę, że stanowiłaby świetny Legion Tebański. Każdy wróg bałby się, że zajdą go oni od tyłu. Wyobraźcie sobie specnazowców Łukaszenki spieprzających na myśl o tej perspektywie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz