sobota, 2 stycznia 2021

Phobos: Ulewa żelaza

 

 


Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Deprymujący deszcz

Bonusowy wpis - stworzony na prośbę Czytelnika




Nalot na Essen przeprowadzony w nocy z 25 na 26 marca 1942 r. był częścią "rozgrzewki" przed wielką kampanią bombardowań Zagłębia Ruhry zaplanowaną przez marszałka Arthura Harrisa. Brali w nim udział również lotnicy z polskiego 301 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Pomorskiej".  Ta operacja sama w sobie niczym szczególnym by się nie wyróżniała, gdyby nie incydent, do którego doszło w trakcie powrotu alianckich maszyn do Anglii. Nad holenderskim jeziorem IJsselmeer, załoga Liberatora pilotowanego przez por. pil. Romana Sobińskiego zauważyła, że leci za nią "świetlisty dysk w kolorze pomarańczowym". Manewry mające na celu zgubienie go nie odniosły skutku. Wobec tego Sobiński rozkazał otworzyć ogień do dysku. Załodze wydawało się, że wiele pocisków trafiło w dziwny obiekt, ale nie uzyskano zestrzelenia. Dysk oddalił się przyspieszając do "niewiarygodnej prędkości". (Warto podkreślić, że porucznik Sobiński był wiarygodnym świadkiem, pilotem odznaczonym Virtuti Militari V kl.) To pierwszy oficjalnie odnotowany przypadek walki Polskich Sił Powietrznych z UFO. O ilu takich incydentach z czasów wojny nie wiemy?

W drugim odcinku serii Phobos przytoczyłem m.in. przypadki obserwacji UFO przez pilotów polskich sił powietrznych w czasach PRL - na podstawie relacji płka Ryszarda Grundmana, byłego dowódcy 1 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa". W tym odcinku zajmiemy się obserwacjami z czasów drugiej wojny światowej.

Robert Leśniakiewicz, polski ufolog i zarazem kapitan Straży Granicznej w stanie spoczynku, wspomniał mimochodem w swojej książce "Wunderland", że "wiele obserwacji zarejestrowali Polacy w czasie kampanii wrześniowej w 1939 r.". Niestety nie przytoczył listy tych obserwacji. Szukając doniesień o tych incydentach, natrafiłem jednak na opis ciekawego zdarzenia, do którego doszło w czasie bitwy nad Bzurą. Jak czytamy:



"Serię polskich drugowojennych spotkań z UFO rozpoczął dość nietypowy incydent z 17 września 1939 r., którego świadkiem był Z. Gibasiewicz, mieszkaniec Kórnika. Do wydarzenia doszło w pobliżu Miedniewic (mazowieckie), między Sochaczewem a Żyrardowem, gdzie postanowili schronić się uciekinierzy z ziem zajętych przez Niemców. Wśród świadków znajdowało się ponadto dwóch wykładowców akademickich, lekarz oraz dwie nauczycielki. Wspomnianego dnia ok. 17:00, wszyscy z nich mieli możliwość zaobserwowania dziwnego zjawiska, które porównane zostało do widoku nieruchomych i „zawieszonych na niebie bombowców”. Jak pisał Gibasiewicz, „po upływie kilku sekund kontury maszyn zaczęły się zacierać, w ciągu około pół minuty zamieniły się w kuliste obłoczki burego dymu i powoli zaczęły z wiatrem płynąć w kierunku wschodnim, aż się zupełnie rozpłynęły w powietrzu.” Świadek, który rozmawiał następnie z mieszkańcami Woli Szydłowieckiej (u których wcześniej się ukrywał) dowiedział się, że i oni obserwowali jak eskadra kilku niemieckich bombowców została „spalona” przez przelatujący powyżej obiekt."


Dziwne obiekty na niebie widziano również też przed wybuchem wojny. 30 sierpnia 1939 r. nad Sokalem pojawił się "ognisty krzyż". Podobne zjawisko pojawiło się nad Zamojszczyzną w maju 1939 r. (W XIX w. świetlisty krzyż na niebie zaobserwował również Konstanty Ciołkowski - uczony polskiego pochodzenia, jeden z pionierów kosmonautyki. Ta obserwacja skłoniła go do wiary w kosmizm - czyli filozofię mówiącą, że ludzkość wróci kiedyś tam skąd przybyła - w Kosmos.)

UFO obserwowano również nad okupowaną Polską. Kazimierz Bzowski, jeden z weteranów polskiej ufologii, zainteresował się dziwnymi obiektami na niebie już w 1943 r., gdy służył w AK. 9 kwietnia 1943 r., około godziny 17:00, obserwując niemieckie stanowiska przy północnym murze pacyfikowanego getta warszawskiego. Opisywał to później tak: 



"Była to kula o ostrych konturach, wewnątrz której widać było wyraźnie mieszające się ze sobą i przeplatające się palczasto-zaokrąglone pasy dwóch ostro widocznych barw: malinowej i ciemno – zielono - niebieskiej, tak zwanej ‘pawiej’. Kula poruszała się ruchem falistym, podwyższając lekko i obniżając swój lot. Mając już wyrobione, rutynowe nawyki obserwacyjne określiliśmy obaj jej prędkość na porównywalną z niemieckim samolotem zwiadowczym typu Fieseler Storch, to jest około 80 do 100 km w powolnym locie nisko nad ziemią. Przez lornetkę widać było pojedyncze okna górnych pięter płonących domów. Kula miała średnicę ‘czterech okien w starym budownictwie’, zaś wysokość lotu kuli nad domami określiliśmy jako ‘trzy kamienice nad kamienicą’. Przeciętna wysokość tych starych domów to cztery piętra plus parter, daje to około 20 m., a zatem kula była nie wyżej niż 60 m.w nad domami i miała około 8 m. średnicy. Tu przydała się podziałka kątowa w wypożyczonej niemieckiej lornetce; biorąc pod uwagę te parametry lotu, nieco później obliczyliśmy, iż ‘obiekt’ był od nas oddalony w poziomie o około tysiąc sześćset metrów.
Niemcy i szaulisi strzelający ku oknom budynków, w których czasami się ktoś pojawiał, przeważnie nie żaden obrońca a tylko ktoś usiłujący się ratować z ognia, prawie jednocześnie na chwilę przerwali ogień – gdy kula wynurzyła się zza ściany dymów i nadleciała nad ich stanowiska u wylotu ul. Bonifraterskiej, w pobliże dolnej południowej części wiaduktu nad torami kolejowymi, nad miejsce dobrze widziane zarówno przez nas jak i przez tych przygodnych widzów z ‘rasy panów’, którzy zresztą w tym momencie przypomnieli sobie o lornetce i zabrali ją ‘Brunowi’. Ale my już zdążyliśmy za pomocą tego niemieckiego sprzętu wykonać pracę zwiadowczą przeciwko im samym.

Przez kilka minut ze wszystkich luf broni ręcznej i maszynowej strugi pocisków świecących kolorowymi punktami leciały w stronę nadlatującej kuli. Widać było, że przechodzą one całymi wiązkami na wylot przez nią, a ona jakby sobie nic z tego nie robiła... leciała całkiem wolno nad nimi, później w stronę Starego Miasta. Tam na sekundę zatrzymała się nieruchomo, po czym wzbiła się prawie pionowo wzwyż, niknąc na wysokościach z niewiarygodną prędkością. Tu nasze wprawione do obserwacji oczy zauważyły szczegół tego lotu, który przez dziesiątki lat nie miał nie tylko żadnego znaczenia ale i był niewyjaśniony... pozornie nawet nielogiczny. Otóż kula nadleciała od zachodu ale po sekundowym zatrzymaniu się, ulatując wzwyż odchyliła tor swojego lotu o kilka- kilkanaście stopni kątowych ku zachodowi, jakby z powrotem w stronę skąd przybyła..."

(Bzowski służył walczył później w Powstaniu Warszawskim w pułku AK "Baszta".)

(Widziałem kiedyś zdjęcia krzyża postawionego w jednej z wiosek w Świętokrzyskim, upamiętniającego przelot świetlistej kuli na niebie w 1943 r. Próbowałem je odnaleźć w necie, ale niestety mi się nie udało. Może któryś z Czytelników je przypadkiem znajdzie?)




UFO zaobserwowano również nad Warszawę w sierpniu 1944 r. Świadek Zenon Sergisz obserwował ten obiekt z ulicy Kruczej: " patrząc na przelatujący po bezchmurnym niebie niemiecki bombowiec, ujrzał na niebie trzy bardzo jasne punkty. Znajdowały się one dość wysoko i tkwiły w powietrzu nieruchomo, aby po kilku sekundach szybko opaść w dół. Znalazły się na tyle nisko, iż według świadka, schowały się za pobliskimi domami. Po chwili obiekty wzniosły się ukośnie do góry, przez co mężczyzna dostrzegł ich kulisty kształt. Leciały w odwróconym szyku (dwa z przodu, jeden z tyłu), przelatując jakieś 50 m. pod wspomnianym bombowcem. Jak mówił świadek: „Były silnie spłaszczone, coś pośredniego między soczewką a monetą, znacznie mniejsze od samolotu. I jeszcze jedno: leciały prostopadle do ziemi, to znaczy posuwając się swoją największą powierzchnią." Leśniakiewicz podaje, że do tej obserwacji doszło tuż przed Powstaniem - 1 sierpnia 1944 r. około godziny 11.

Zapewne wiele obserwacji UFO było klasyfikowanych przez świadków jako nowe niemieckie czy alianckie samoloty. Dochodziło jednak też bliższych obserwacji. Ich przykładem była ta dokonana w 1944 r. w okolicach Dusseldorfu przez polską robotnicę przymusową, panią Z.S. Latający dysk o średnicy 3 m wylądował na chwilę na polu. Gdy ponownie wzbił się w powietrze, na wysokości 20 m został niecelnie ostrzelany przez obsługę niemieckiego działa przeciwlotniczego. Szybko po tym odleciał na zachód i "rozpłynął się w powietrzu". Po incydencie na miejscu pojawiała się grupa niemieckich oficerów, którym towarzyszyli jacyś cywile. Jeden z nich, nazywany przez innych "profesorem" przesłuchiwał świadków. Zadawał pani Z.S. podobne pytania jak w latach 90. polski ufolog Bronisław Rzepecki. Ciekawe czy później ten "profesor" trafił do Nowego Meksyku?

Ciekawej obserwacji dokonał też 18 lipca 1943 r. w okolicach Gdyni francuski jeniec posługujący się pseudonimem "Theau". Jego relację zamieścił w latach 80. francuski ufolog Jean Sider. Zauważył on wbity w wydmę dziwny płaski obiekt, który wydawał mu się zrobiony z aluminium. Pomyślał, że to jakiś niemiecki samolot, który miał problemy techniczne. Jakiś człowiek usuwał piach z boku tego obiektu. Po chwili ta postać się odwróciła do Francuza, a on przeżył szok. Widział przed sobą kobietę ubraną w ściśle przylegający do ciała kombinezon. Była ona blondynką, wysoką na jakieś 175 cm, mającą jasną cerę i lekko skośne oczy.  (Znowu Obcy wyglądający jak ludzie!) Odezwała się do niego w nieznanym języku a potem gestem poprosiła go o pomoc w odkopywaniu obiektu. Gdy go odkopali, przybyszka kazała mu się oddalić, po czym weszła do środka pojazdu. Dysk o średnicy 6 m wzbił się w powietrze wydając wibrujący dźwięk i bardzo szybko się oddalił. Ta relacja jest uznawana za "ufologiczny folklor", ze względu na "ziemski" wygląd pilotki UFO i na to, że była ona atrakcyjną kobietą. W serii Phobos wielokrotnie pojawiał się jednak wątek "Obcych wyglądających jak my" - w tym mających wygląd ładnych blondwłosych kobiet. 




"Theau" sam nie był przekonany o tym, że spotkał przedstawicielkę obcej cywilizacji. Podejrzewał raczej, że była niemiecką pilotką-oblatywaczką w stylu Hanny Reitsch czy Melity von Stauffenberg. Reitsch i Stauffenberg były jednak jedynymi niemieckimi oblatywaczkami. I bynajmniej nie wyglądały tak jak urodziwa pilotka UFO z okolic Gdyni (której lekko skośne oczy w połączeniu z blond włosami sugerowałyby bardziej rosyjskie pochodzenie - ale jak wiemy Sowieci nie dysponowali wówczas taką zaawansowaną technologią). Ciekawe czy pojawienie się tej istoty w okolicach Gdyni miało jakiś związek z tym, że w Babich Dołach znajdował się wówczas ośrodek badawczy Luftwaffe? Babie Doły były nazywane przez Niemców "Hexengrund" czyli "Ziemią Czarownic". Czyżby te "czarownice" latające na dziwnych pojazdach pojawiały się tam od wieków? Gdynia to również miejsce rzekomej katastrofy UFO z 21 stycznia 1959 r. - obiekt widziany przez wielu świadków miał wówczas spaść do basenu portowego. Ale to już historia być może na jeden z kolejnych odcinków serii Phobos...

***

Serię Phobos na pewien czas wstrzymam. Mam nadzieję, że bonusowe odcinki się Wam podobały. Dla przypomnienia - oraz uniknięcia pytań od mniej zorientowanych - podaje linki do poprzednich odcinków serii. Możecie ocenić na ile spójna i wiarygodna jest to narracja. Szczególnie o "obcych wyglądających ja my".














***



Nie sądzę, by wiceprezydent Pence 6 stycznia doprowadził do unieważnienia wybrania Bidena na prezydenta. Zapewne skończy się na proteście 140 republikańskich kongresmenów. Ale bardzo ciekawe jest to, że Pence nagle odwołał swoją wizytę w Izraelu - która miała się zacząć 7 stycznia. Wiceprezydent pozostanie więc w USA i będzie mierzył się ze skutkami swojej decyzji dotyczącej ważności wyborów. Trump nagle skrócił swój pobyt świąteczny w Mar-a-Lago i wrócił do Waszyngtonu. Irański prezydent Rouhani zagroził mu zamachem - stwierdził, że "za kilka dni skończy się życie tego przestępcy". Są więc podejrzenia, że była groźba zamachu na prezydenta na Florydzie.  Czyżby Głębokie Państwo tak się bało, że Trump odwali im jakiś numer w ostatnich dniach prezydentury, że sięgnęło po swoje irańskie pacynki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz