sobota, 23 stycznia 2021

Najpopularniejszy prezydent w historii

 

 


Nie wiem, czy oglądaliście rozpoczęcie Igrzysk Śmierci zaprzysiężenie najpopularniejszego prezydenta w historii - Joe Bidena. Jeśli oglądaliście, to pewnie zauważyliście, że żaden kadr nie pokazał tego, co było przed Kapitolem, ani nawet bezpośredniego otoczenia miejsca zaprzysiężenia. Najpopularniejszy prezydent w historii, który ponoć dostał 81 mln głosów, przemawiał do szerokiej alei, którą wypełniono flagami.  Na ulicach Waszyngtonu można było czasem znaleźć grupki świętujących zwolenników, ale ogólnie miasto było dosyć wyludnione. 


25 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej było w sumie największym tłumem, do którego Biden przemawiał w ostatnich latach. Żołnierze ci czasem nie okazywali szacunku najpopularniejszemu prezydentowi. I trudno się dziwić, bo po inauguracji potraktowano ich jak psy każąc spać na parkingu.  (Trump zaprosił tych żołnierzy do swojego hotelu w Waszyngtonie.) Wielkim paradoksem było to, że przegranego Trumpa witało więcej osób na Florydzie, niż Bidena na inauguracji. 




Prawdopodobnie jedyną rzeczą, jaką wielu ludzi zapamiętało z tej ceremonii, był śmiesznie wyglądający senator Bernie Sanders, który już stał się inspiracją niezliczonej ilości memów.



Najpopularniejszy prezydent w historii zaczyna rządy z mniejszym poparciem sondażowym niż miał Trump czy Obama.  Z 6 mln osób obserwujących jego oficjalne konto na Twitterze i z żałośnie małą oglądalnością filmów publikowanych przez Biały Dom w mediach społecznościowych. Filmy te toną w dislike'ach - a YouTube część tych dislike'ów usuwa. Wzmożeniu ulega więc propaganda w mediach mainstreamowych. Peany CNN na cześć "najpopularniejszego prezydenta" są jednak szeroko wyśmiewane. Media wzywają więc do stworzenia "nowej definicji wolności słowa".  Część lewicowców wzywa do stworzenia tajnej policji szpiegującej zwolenników Trumpa. John Brennan, były szef CIA - w młodości komunista - nawołujne do czystek przeciwko "rasistom, bigotom, faszystom, ekstremistom religijnym a nawet libertarianom".  Jen Psaki mówi, że służby będą działały wspólnie z lewicowymi NGOsami w celu "oceny zagrożeń wewnętrznych".  Nowego prokuratora generalnego ręce świeżbią, by konfiskować broń Amerykanom. Nawet taki uczciwy lewicowiec jak Glen Greenwald zauważa, że mamy do czynienia z początkiem wojny z "wrogami wewnętrznymi". 

Progresywiści mówią, że ich celem jest przemiana całych USA w Kalifornię. Czyli w miejsce, gdzie rządzą korporacje technologiczne, programiści pracujący w tych korporacjach śpią w samochodach, bo nie stać ich na wynajęcie mieszkania, nielegalni imigranci pracują za śmiesznie niskie stawki, a poza tym po ulicach panoszy się mnóstwo bezdomnych i narkomanów. Oczywiście wszystko to ma być okraszone właściwą ideologią. W sumie nie mam nic przeciwko temu, że Biden podpisał rozporządzenie pozwalające transom na udział w kobiecym sporcie - kobiety chciały równouprawnienia to jej wreszcie mają - ale mógł sobie znaleźć jakiegoś ładniejszego transa na stanowisko zastępcy sekretarza zdrowia. A tak wykazał się bezguściem nominując monstrualnie brzydkiego transgendera, który w Pennsylwanii wysyłał do domów starców pacjentów zarażonych covidem (wcześniej wyciągnął z domu starców swoją matkę, więc wiedział, że skazuje resztę staruszków na śmierć.)



Nie popadajmy jednak w czarnowidztwo, bo niektórzy się cieszą ze zmiany władzy w Waszyngtonie. Ot np. Hunter Biden zrobił w noc po inauguracji wielką imprę w klubie "dla gentelmenów" (doceńmy to, że nie dał się omotać lobby LGBTQP+ i gustuje w heteroseksualnych rozrywkach). Cieszą się też Chińczycy, mówiąc o zwycięstwie "miłych aniołów" i wyrażając nadzieję na reset z Waszyngtonem. Przecież w ten reset mocno zainwestowali. Instytut Bidena na Uniwersytecie Delaware, którym kierował Anthony Blinken - czyli nominat na sekretarza stanu - dostał przecież 22 mln USD od anonimowych chińskich darczyńców.   William Burns, były ambasador w Moskwie, który został nominowany na nowego szefa CIA, w czasach, gdy był przewodniczącym Fundacji Carnegiego współpracował z chińskimi komunistycznymi organizacjami. Sinosceptycy zastanawiają się już kim jest tajemniczy chiński "ochroniarz/doradca", który towarzyszy Bidenowi w różnych miejscach. Może się jednak okazać, że Biden i jego ludzie nie odwzajemnią przysług wyświadczonych im przez Pekin. Blinken deklaruje już bowiem, że polityka administracji Trumpa wobec Chin była w dużym stopniu właściwa.  A pamiętacie chyba co się stało po tym jak Hillary nie do końca odwzajemniła przysługi rosyjskich oligarchów?

Oczywiście trzeba zadać pytanie: na ile decyzje Bidena są jego decyzjami? To przecież prezydent z wielu powodów sterowalny. Czasem nawet dosłownie sterowalny. Na jednym z filmów z ostatnich dni, Biden przechodzi obok warty marines i mamrocze "Zasalutuj marines" - nie salutując. Prawdopodobnie ktoś mu to podpowiedział przez słuchawkę w uchu a dziadzio źle to zrozumiał. Co bardziej hardkorowi spiskologowie podejrzewając już nawet, że Joe Biden jest sterowany za pomocą nanotechnologii. Pamiętacie coś takiego jako "morgellons"? Od ponad dekady pojawiają się doniesienia o ludziach cierpiących na tę tajemniczą chorobę. Pod skórą ruszają im się jakieś obce ciała - włókna, które pod mikroskopem okazują się metaliczne i samoreplikujące. Gdy więc na filmach z debaty z Trumpem zauważono dziwne "druty" na przegubie ręki Bidena, niektórzy to sobie z tym skojarzyli... Oczywiście to pewnie tylko jakaś głupia teoria spiskowa w stylu "Bush did 911" czy "Epstein nie zabił się sam".

Donald Trump powiedział w swoim przemówieniu pożegnalnym: "Wrócimy, w tej lub w innej formie". Roger Stone mówi, że to nie koniec obecności byłego prezydenta w polityce,  Oczywiście Oni nie pozwolą Trumpowi wrócić. Powodem dla, którego Trump nie ułaskawił Assange'a były groźby Mitcha McConnella, że republikanie w Senacie poprą skazanie Trumpa, jeśli dokona on takiego ułaskawienia. Nawet jeśli były prezydent uniknie skazania pod jakimiś absurdalnymi zarzutami, to będą niszczyć go finansowo. A jak w 2024 r. wystartuje w prawyborach, to go tam udupią za pomocą oszustw wyborczych - tak jak demokraci Berniego Sandersa. Poza tym w 2024 r. Donald będzie miał 78 lat - tyle, co obecnie Joe Biden i tyle, co miał w zeszłym roku Bernie Sanders :) Bardziej prawdopodobne będzie więc wystawienie innego członka rodziny. Myślę, że Don Jr. miałby większe szanse niż Ivanka.



Oczywiście Trump nie nadawał się do pełnienia stanowiska prezydenta. Był zbyt miękki i dobroduszny. Hasło "oczyszczenia Bagna" było u niego głównie propagandą. Oczywiście Głębokie Państwo na poważnie się przestraszyło samej retoryki i ograniczonych zmian wprowadzanych przez Trumpa. Ale podobnie jak nie sprawdziłby się Trump, poległby również klasyczny konserwatysta, wolnorynkowiec czy libertarianin. By osuszyć "Bagno" Amerykanie potrzebują własnej wersji Erdogana. Kolesia, który zorganizuje zdradzieckim generałom prowokację w stylu Ergenekonu, a później wykończy inną frakcję tak jak gulenistów. W USA mają karę śmierci - represje mogłyby więc przyćmić te tureckie. Oczywiście do oczyszczania wielkich miast potrzebny byłby jakiś amerykański Duterte. Śmiałbym się gdyby kimś takim okazał się "Zodiac Killer" Ted Cruz :)

***

Jestem na Gabie, jestem na MeWe, jestem na Minds.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz