sobota, 11 lutego 2017

Największe sekrety: Prometeusz - Willa Szczęścia

Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Deprymujący deszcz



W sierpniu 1939 r. Ławrentij Beria w rozmowie ze swoim synem Sergo bardzo negatywnie ocenił pakt sowiecko-niemiecki. Użył przy tym zadziwiająco niesowieckiego argumentu: "On odetnie nas od cywilizacji zachodniej". Twierdził, że sprzeciwiał się temu układowi, ale Stalin oraz wielkoruska frakcja w partii na czele ze Żdanowem była bardzo mocno za nim. Nie wspominał oczywiście, że pakt był fundamentem strategii Stalina przewidującej rozpętanie drugiej wojny światowej - wplątanie Niemców w wojnę z mocarstwami zachodnimi a potem zadanie Trzeciej Rzeszy ciosu w plecy. Stalin nie mógł więc z paktu zrezygnować. Berii pozostało więc sabotowanie porozumienia dwóch diabłów.




Miał w tym zresztą doświadczenie. W 1925 r. podlegli mu funkcjonariusze gruzińskiej OGPU aresztowali grupę niemieckich inżynierów, co (wraz z podobną akcją Dzierżyńskiego w Moskwie) opóźniło o rok podpisanie porozumienia o współpracy Republiki Weimarskiej z ZSRR. W 1939 r. Beria, według prof. Francoise Thome, próbował sabotować niemiecko-sowieckie negocjacje przedstawiając Stalinowi raport wskazujący, że Jeżow spiskował przeciwko niemu wspólnie z niemieckimi generałami. Prawdopodobnie próbował również odciągnąć uwagę ZSRR od Europy i związać jego siły na Dalekim Wschodzie. Temu służył konflikt pod Nomonhan (w sowieckiej historiografii: bitwa pod Chałchyngoł), czyli mini-wojna sowiecko-japońska na pograniczu Mongolii oraz Mandżukuo. Jak szczegółowo wykazał Władimir Bieszanow, starcie to zostało sprowokowane przez mongolską kawalerię z wojsk pogranicznych, która zapuściła się kilkadziesiąt kilometrów w głąb Mandżukuo. Tak się akurat składało, że mongolscy pogranicznicy podlegali de facto NKWD a cała Mongolia była bardziej uzależniona od Sowietów niż Mandżukuo od Japonii. Nie ma więc mowy, by Mongołowie na własną rękę dokonali takiej prowokacji. Wojna na Dalekim Wschodzie - zakończona dopiero 16 września 1939 r. - była jednym z powodów opóźnienia sowieckiej inwazji na Polskę. Być może Beria mnożył również inne przeszkody, stąd nieustanne przesuwanie daty inwazji, która miała pierwotnie nastąpić już 8 września.



O tym, że III Rzesza i ZSRR podzieliły się Europą w tajnym protokole do paktu o nieagresji informował USA oraz kilka innych krajów (nawet Estonię) niemiecki dyplomata Hans-Heinrich Herwarth von Bittenfeld (Hans von Herwarth). Na Zachód przedostał się jednak również jakimś nieznanym kanałem stenogram z przemówienia rzekomo wygłoszonego przez Stalina 19 sierpnia 1939 r. na obradach Biura Politycznego. Stalin mówił tam otwarcie o tym, że za pomocą paktu skieruje uderzenie Niemiec na Zachód a później zaatakuje osłabione Niemcy. Prof. Thome twierdzi, że to był prawdopodobnie falsyfikat spreparowany przez Berię, który chciał w ten sposób ostrzec Zachód przed prawdziwymi zamiarami Stalina.



O tym, że dojdzie do sowieckiej inwazji wiedział we wrześniu marszałek Śmigły-Rydz i nasze tajne służby. Wiedzieliśmy to dzięki radiowywiadowi (w tym informacjom od Japończyków) i osobowym źródłom informacji. Na bieżąco dopływały do nas informacje o przesuwanych datach sowieckiego ataku, do czego musieliśmy dostosowywać swoją strategię. To była gra na czas: gdyby alianci zachodni uderzyli w porę, Sowieci nie zaatakowaliby. Pisałem o tym bardzo szczegółowo w serii Wrześniowa Mgła:

Flashback: Największe sekrety: Wrześniowa Mgła - Przewidziana inwazja



Systematycznie ewakuowano na południe wojska z zagrożonych obszarów (takich, na których zostałyby łatwo odcięte w razie sowieckiej inwazji) - np. z województwa wileńskiego. 16 września samoloty Brygady Pościgowej przewoziły polskim wojskom rozkazy nakazujące "opustoszenie wojenne kraju" i natychmiastową ewakuację na Przedmoście. Jak podaje Bogdan Konstantynowicz:
 "Godz. 04.45 rano dnia 17 września 1939 roku - Sztab Glowny Marszalka Rydza Śmigłego otrzymuje ostateczne potwierdzenie wiadomosci o agresji sowieckiej na Polske. O godz. 05.00 rano odebrano w Kołomyi informację szefa wywiadu KOP o działaniach Armii Czerwonej "z pewnością wzdłuż całej granicy Państwa". O godz. 05.00 rano gen. Stachiewicz telefonuje do Marszałka Rydza Śmigłego - omawiana jest agresja Armii Czerwonej, a pierwszy jednoznaczny rozkaz Marszałka Rydza - Śmigłego nakazuje walczyć z nowym agresorem, co potwierdzal pulkownik Jaklicz. Marszałek Rydz - Śmigły wydał dla generała Łuczyńskiego w Tarnopolu i Jatelnickiego w Mikulińcach jednoznaczne rozkazy do obrony rzeki Seret i rejonu Czortkowa w celu osłonięcia od wschodu Lwowa i Karpat Wschodnich. (...) Naczelny Wódz Marszałek Rydz Śmigły przybył ze swej kwatery w Kołomyi do Sztabu Głównego około godz. 06 rano 17 września i w obecności paru oficerów wysłuchał meldunków wywiadowczych o powstałej sytuacji: wzdłuż całej wschodniej granicy państwa nastąpiła inwazja armii sowieckiej; nikt z oficerów Sztabu Głównego, ani tez Marszałek, nie miał najmniejszych wątpliwości co do charakteru, w jakim Sowiety wkroczyły do Polski. Przekroczenie granicy przez Sowietów traktowano jako 'casus belli' i dlatego o godzinie 02.00 dnia 17 września 1939 roku ppłk Kotarba wydal rozkaz do walki z Armią Czerwoną na Podolu. O godzinie 06.00 rano rozkaz taki potwierdził KOP na Polesiu. Już wczesnym rankiem 17 września Marszałek Rydz Śmigły argumentował, ze po agresji sowieckiej "walka stawała się niemożliwa na własnej ziemi, ale ze trzeba ją kontynuować na terenie sojuszników i ze najracjonalniej będzie, jeżeli wszystkie siły, które tylko będą mogły, przejdą do Rumunii, względnie na Węgry, skąd można je będzie w ten czy inny sposób przetransportować do Francji, tam odtworzyć wojsko i u boku Francuzów dalej walczyć z Niemcami" (...) Naczelny Wódz z dużym opanowaniem i spokojem, wg generała Wacława Teofila Stachiewicza, rozważał nowo powstałą sytuację, ale "postanowień, do których doszedł w czasie rozmowy w Sztabie (godziny 06 - 09.00 rano dnia 17 września 1939 roku), nie ujął jeszcze w formie ostatecznej decyzji. Miał ją podać dopiero po odbyciu narady z premierem i ministrem spraw zagranicznych. Narada ta miała się odbyć niezwłocznie w jego kwaterze, dokąd też wyjechał".



Po naradzie, o godz. 21 Naczelny Wódz wydał ogólną dyrektywę: ""Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii." Czemu nagle uznał, że z Sowietami DA SIĘ PERTRAKTOWAĆ w sprawie wyjścia naszych wojsk do Węgier i Rumunii? Dariusz Baliszewski wskazuje, że ta dyrektywa mówiąca, że należy unikać starć z Sowietami jakby przewidywała, że ZSRR może stać się sojusznikiem Polski a polskie wojsko walczyć u boku sowieckiego przeciwko Niemcom. Skąd jednak takie przekonanie? Czyżby nasze władze wiedziały, że ktoś na Kremlu podejmie się roli protektora polskich wojsk? Czy tajne kanały porozumienia z Berią działały również we wrześniu 1939 r. i złożył on takie zapewnienia? 


W każdym bądź razie Śmigły-Rydz zachował ostrożną postawę - ogólna dyrektywa mówiła de facto, by wojska opuściły kraj i nie dały się brać do niewoli. Pułkownik Jaklicz po jej wydaniu wydzwaniał do jednostek na Kresach i wydawał im konkretne rozkazy bojowe. Czemu więc polski rząd popełnił fatalny błąd nie wypowiadając wojny ZSRR? Żadnego błędu nie było. Wojny Niemcom też nie wypowiedzieliśmy. Zgodnie z prawem międzynarodowym strona napadnięta nie musi wypowiadać wojny napastnikowi. Przemówienie prezydenta Mościckiego oraz szereg aktów urzędowych polskich władz z tamtych dni jednoznacznie nazywał sowiecki postępek agresją. Sztab Naczelnego Wodza 21 września określił nawet Sowietów jako głównego wroga. Szczegółowo pisze o tym m.in. Konstantynowicz. ""Dnia 17 września 1939. Telefonogram do Konsulatu R.P. w Czerniowcach. Natychmiast nadać depeszę claris następującej treści do Paryza, Londynu, Rzymu, Waszyngtonu, Tokio, Bukaresztu: 'W dniu dzisiejszym wojska sowieckie dokonały agresji przeciwko Polsce przekraczając granicę w szeregu punktów znacznymi oddziałami. Polskie oddziały stawiły opór zbrojny. Wobec przewagi sił prowadzą walkę odwrotową. Założyliśmy w Moskwie protest. Działanie to jest klasycznym przykładem agresji.' Beck" 



Dawały o sobie znać jednak też inne siły. Już o 8.00 rano z tajemniczego źródła rozkaz "z Sowietami" nie walczyć dostaje gen. Mieczysław Smorawiński, dowódca zgrupowania we Włodzimierzu Wołyńskim. O 12.45 rozkazuje on swoim wojskom; "Żadnej walki nie przyjmować. Ja o zamiarach Rosji nic nie wiem, nie możemy posądzić ZSSR o agresję". 17 września rano, czyli na wiele godzin przed sformułowaniem ogólnej dyrektywy, oddziały znajdujące się we wschodnich województwach II RP otrzymują z równie tajemniczych źródeł rozkazy mówiące, by poddawać się Sowietom. Do niektórych strażnic KOP w nocy z 16 na 17 września ktoś dzwonił mówiąc, że za kilka godzin wkroczą Sowieci i by ich traktować jako sojuszników. 16 września w Tarnopolu władze cywilne miasta ogłaszały, że następnego dnia wkroczy do miasta armia sowiecka i by ją traktować jak sojuszniczą. Nieco wcześniej przebywał tam gen. Sikorski i konferował z cywilnymi władzami miasta.



Gen, Sikorski bierze udział 11 września we Lwowie w naradzie spiskowców planujących zamach stanu. "Na porannym, w dniu 11 września, zebraniu uczestniczyli Karol Popiel, gen. broni Józef Haller, gen. M. Kukiel, redaktor Zygmunt Nowakowski (brat Tempki, szefa Stronnictwa Pracy na Śląsku). Był prezes Adam Kułakowski, pulkownik Boguslawski i gen. Lucjan Zeligowski. Już 11 wrzesnia 1939 roku Zygmunt Tempka vel Nowakowski widział też w gronie nowej wladzy gen. dyw. Sosnkowskiego." Bogdan Konstantynowicz przytacza relacje mówiące, że ze spiskowcami spotkał się również gen. Iwan Sierow z NKWD, który przebywał rzekomo we Lwowie w przebraniu polskiego pułkownika. Nawet jeśli do spotkania nie doszło to spiskowcy związani z gen. Sikorskim i gen. Sosnkowskim sabotują rozkaz Naczelnego Wodza o ściągnięciu wojsk na Przedmoście Rumuńskie. Sosnkowski koncentruje je wokół Lwowa. Jak pisałem w czwartym odcinku serii Wrześniowa Mgła - Bracia Słowianie:

"b) spiskowcy ze Lwowa otrzymali zapewnienie, że Sowieci wejdą do Polski jako sojusznicy c) spiskowcy starali się zgromadzić jak największe siły we Lwowie i okolicach łamiąc rozkazy Naczelnego Wodza dotyczące ewakuacji na Przedmoście d) spiskowcy liczyli na to, że polskie wojska zostaną internowane przez Sowietów a potem w ZSRR powstanie nowa armia polska do walki przeciwko Niemcom. W tym scenariuszu doszłoby również do zawarcia sojuszu anglo-francusko-polsko-sowieckiego."



Gdy Sowieci podchodzą pod Lwów, miasto zostaje im poddane, mimo możliwości dalszej obrony przez jego komendanta gen. Władysława Langnera. Po podpisaniu dokumentów kapitulacyjnych gen. Langner mówi: ""Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez 10 dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie...". Bracia Słowianie zapraszają go do Moskwy na rozmowy związane z "formalnościami kapitulacyjnymi". 20 listopada gen. Langner całkiem swobodnie przekracza jednak granicę z Rumunią i udaje się do Francji, gdzie nikt mu nie zadaje "zbędnych pytań". Z relacji rotmistrza Jerzego Klimkowskiego wynika, że w listopadzie 1939 r. generał Sikorski prowadził tajne rozmowy na temat utworzenia polskiej armii w ZSRR. Można uznać Klimkowskiego za autora mało wiarygodnego, ale przecież wybitny historyk Władysław Pobóg-Malinowski pisze, że w czerwcu 1940 r. Sikorski prowadził w Londynie rozmowy o utworzeniu armii polskiej w ZSRR z Sowietami poprzez Stefana Litauera. Czyli prowadził je z NKWD i Berią. Możliwe więc, że już w 1939 r. Beria utrzymywał kontakty z profrancuską opozycją w Polsce - środowiskiem gen. Sikorskiego. 



W nieco innym świetle wyglądają więc kontakty gen. Rómmla z sowieckimi dyplomatami i próba utworzenia przez niego prosowieckiego - ale jednocześnie antyniemieckiego - rządu w oblężonej Warszawie. Próbę tę storpedował prezydent Starzyński, który jednak 26 września objeżdżając Warszawę ostrzegał ludność, że "wraz z Niemcami wejdą do miasta Moskale, których nie należy jednak traktować wrogo, gdyż są naszymi sojusznikami"! (Warszawska Praga miała, według pierwszych wytycznych paktu niemiecko-sowieckiego przypaść Sowietom.) Powołanie prosowieckiego rządu przez Rómmla byłoby wyraźną prowokacją uderzającą w pakt niemiecko-sowiecki i zostałoby fatalnie odebrane przez Niemców.



Z relacji Sergo Berii oraz poszlak zebranych przez prof. Thome, że Beria ostro sprzeciwiał się decyzji Stalina o rozstrzelaniu polskich oficerów. Beria argumentował, że to znakomici wojskowi, którzy mogą przydać się Armii Czerwonej w planowanej wojnie przeciwko Niemcom. Szef NKWD wyraźnie chciał utworzenia polskiej armii w ZSRR. Problem leżał jednak w tym, że Bolszewią rządziła wówczas Partia a nie tajne służby (jak od czasów Andropowa) a żywoty szefów tajnych służb bywały krótkie. Stalin zaś miał wyraźny polski kompleks - nie tylko z 1920 r. Obawiał się polskiego spisku i doskonale pamiętał jak wielu Polaków i osób polskiego pochodzenia zetknęło się ze sprawą jego teczki (płk Bielecki z Ochrany, Malinowski, Dzierżyński, Mieńżyński, Tuchaczewski, Kosior, Balicki...). Na przełomie 1939 i 1940 r. namiętnie oglądał operę "Iwan Susanin", która opowiadała lipną historię o dzielnym ruskim chłopie, który uratował życie carowi przed polskimi żołnierzami wyprowadzając naszą konnicę na leśne bagna, gdzie się potopiła. (Historia ta została wymyślona przez rodzinę Susaninów, którzy w ten sposób wyłudzili od cara zasiłek.) Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się sceny przedstawiające polskich jeźdźców ginących w lesie. (Podczas każdego przedstawienia jadł jaja na twardo, które obierał ze skorupek. Jeden z sowieckich psychiatrów widząc to przypomniał sobie przypadek seryjnego mordercy, paranoika, który jadł tylko jaja ugotowane na twardo uważając, że to jedyny artykuł spożywczy, którego nie da się zatruć.) Teraz pragnął odegrać tę scenę w rzeczywistości. Gdy więc Beria jako jedyny zagłosował na posiedzeniu Politbiura przeciwko rozstrzelaniu polskich oficerów, wywołał wściekłość Stalina, który zagroził, że na jego miejsce mianuje Żdanowa, który wykona ten rozkaz lepiej. Beria się ugiął, bo spełnienie groźby Stalina oznaczałoby załamanie jego planu zniszczenia ZSRR od środka. W drugim głosowaniu decyzję podjęto już jednomyślnie. Gdy przyszło do utworzenia trójki wydającej wyroki śmierci na oficerach, Beria wykreślił z niej swoje nazwisko i wpisał swojego zastępcę Kobułowa. Tak jak Piłat umywał od tej sprawy ręce. Pozostało mu jedynie sabotowanie decyzji Stalina.



Około 400 oficerów z trzech obozów jenieckich zostało ocalonych od śmierci, według niejasnych decyzji NKWD. Rotmistrz Józef Czapski pisał: "Nasuwa się pytanie, na podstawie jakiego kryterium zostali wybrani. Często zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że nie było żadnej wyraźnej przesłanki politycznej czy innej, która uzasadniałaby decyzję o ocaleniu właśnie tych 70 oficerów, których ze Starobielska przewieziono do Griazowca  (...) Była tam cała gama stopni i przekonań, od generała Wołkowickiego do szeregowca, od ludzi, którzy zrobili sobie krasnyj ugołok , do skrajnych zwolenników ONR".  Daniel Bargiełowski zauważył, że zastosowano zasadę "Arki Noego", wybrano "po dwóch przedstawicieli jednego gatunku": dwóch arystokratów, dwóch księży, dwóch endeków, dwóch Żydów, dwóch homoseksualistów... Prof. Thome wskazuje, że ocalono też wielu oficerów związanych z Ruchem Prometejskim. Zebrani w Griazowcu jeńcy z trzech obozów mieli okazję wymienić doświadczenia i zgromadzić ważne świadectwa zbrodni. Niektóre z tych przypadków były zadziwiające. Prof. Stanisław Swaniewicz został cofnięty prawie spod dołu śmierci - pozwolono mu obserować jak kolejne transporty jeńców są wywożone do lasu a później autobusy, które ich przewoziły wracały puste. (Dr. Baliszewski twierdzi, że kilku a być może kilkunastu Polakom udało się nawet uciec z miejsca egzekucji w Katyniu.) Tak jakby z premedytacją ocalono ważnych świadków Katynia, takich jak ks. Peszkowski.  Zbrodnię przeprowadzono zaś tak, by łatwo natrafiono na jej ślady. Sierow dziwił się "jak można było to tak spartolić, ja na Ukrainie sprawę załatwiłem tak, że nigdy ich nie znajdą". Według relacji premiera Leona Kozłowskiego, egzekucje w Katyniu obserwowali oficerowie niemieckich służb będący gościami NKWD. Po 1941 r. doskonale wiedzieli więc, gdzie szukać mogił. Zresztą nasza organizacja wywiadowcza "Muszkieterowie" już w 1940 r. zdobyła dowody masakry.




Obok tych około 400 uratowanych oficerów, ocalona została również grupa zgromadzona w tzw. Willi Szczęścia w Małachówce pod Moskwą. Na przywódcę tej grupy został wybrany płk Zygmunt Berling, który jednak nie spełnił pokładanych w nim przez Berię nadziei. W 1939 r. był postacią znajdującą się wyraźnie na bocznym torze i nie miał żadnego autorytetu w wojsku. Jak czytamy w "Kontrefekcie renegata" Daniela Bargiełowskiego, Berling zrażał też wszystkich swoją zbyt daleko idącą służalczością wobec Sowietów. Nie udało się więc zwerbować wielu oficerów do tej grupy mającej stanowić "kompanię kadrową" przyszłej armii polskiej w ZSRR. Było tam kilku oficerów o komunizujących poglądach i kilku wojskowych o słabym charakterze (np. pułkownik Nałęcz-Bukojemski, który był w 1939 r. bohaterem walk z Sowietami, ale był też alkoholikiem i dał się zwerbować do Małachowki, bo cierpiał bez wódki). Beria starał się dobrać do niej nieco lepszego materiału ludzkiego - np. rotmistrza Narcyza Łopianowskiego, który w 1939 r. w Grodnie i pod Kodziowcami skutecznie niszczył sowieckie czołgi. (Jak podaje Wikipedia:  Po wstępnej selekcji przeprowadzonej przez NKWD rtm. Łopianowski znalazł się na liście 395 polskich oficerów , którzy uniknęli śmierci w wyniku tzw.zbrodni katyńskiej. Decydującym argumentem za wpisaniem Łopianowskiego na tą listę miał być podziw władz radzieckich (zwłaszcza Ławrientija Berii) dla jego bohaterstwa w bitwie pod Kodziowcami.) Projekt można jednak uznać za porażkę.



 Beria miał w rezerwie kilku szanowanych polskich generałów, których uchronił od egzekucji: Władysława Andersa, Wacława Przeździeckiego, Mieczysława Borutę-Spiechowicza, Mariana Żegotę-Januszajtisa oraz Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego. Negocjował z nimi utworzenie armii polskiej w ZSRR. Gen, Żegota-Januszajtis dzięki Berii zyskał nawet możliwość wygłaszania wykładów dla generałów Armii Czerwonej i NKWD poświęconych armii niemieckiej i wojnie z 1939 r. Po tym jak Niemcy zaatakowały w czerwcu 1941 r. ZSRR i doszło do zawarcia paktu Sikorski-Majski,  generałowie ci wyszli z więzienia na Łubiance i zaczęli organizować armię polską w ZSRR. Anders wyjechał z więzienia w samochodzie Berii. Według Sergo Berii mieszkał potem przez pewien czas u jego rodziny a opiekowała się nim Nina Beria.



Armia Andersa była fenomenem - oto bowiem więźniowie łagrów dostali broń do ręki, pozwolono im się zorganizować i stworzyć ośrodek władzy wewnątrz Związku Sowieckiego nie podległy Kremlowi. Prof. Thome przedstawia Berię jako protektora tej armii. Anders w swoich wspomnieniach bardzo ciepło wyraża się o przydzielonym mu przez niego do pomocy generała NKWD Gieorgija Siergiejewicza Żukowa. Twierdzi m.in., że należy mu się Order Polonia Restituta za zaangażowanie z jakim wyciągał Polaków z łagrów i więzień. Fraternizacja była daleko posunięta: gen. Boruta-Spiechowicz chwalił się pamiątkową szablą od NKWD. Beria miał swoje plany dotyczące armii Andersa. Chciał by stacjonowała ona na Kaukazie. W momencie klęski ZSRR w wojnie z Niemcami przejęłaby rolę podobną jak odegrał Korpus Czechosłowacki na Syberii w 1918 r. - to ona sprawowałaby władzę w tej części rozpadającego się imperium. Armia Andersa miała więc posłużyć odzyskaniu niepodległości przez Gruzję. Nie bez znaczenia było to, że w armii tej służyli gruzińscy oficerowie kontraktowi - np. prokurator mjr Aleksander Kipiani, znany przed wojną z działalności antybolszewickiej. 



W nieco innym świetle należy więc spojrzeć na epizod z jesieni 1941 r., gdy grupa polskich oficerów z organizacji Muszkieterowie przekroczyła front niemiecko-sowiecki i przekazała w Buzułuku gen. Andersowi rozkazy od marszałka Śmigłego Rydza nakazujące zaatakowanie, w stosownym momencie Sowietów. NKWD nie czyniło przeszkód w dotarciu tej misji do Andersa. Wszystko wskazuje również, że pomogło Muszkieterom w przerzuceniu z Moskwy do Warszawy premiera Leona Kozłowskiego, który w listopadzie i grudniu 1941 r. brał tam udział w rozmowach dotyczących utworzenia proniemieckiego rządu polskiego. 




Gdy w wyniku polityki Stalina armia Andersa była zmuszona opuścić ZSRR (pierwszy raz w historii grupa byłych więźniów Gułagu wyszła ze Związku Sowieckiego z bronią w ręku), Beria przyjął to z mieszanymi uczuciami. Za pozytywy uznał to, że będzie ona stacjonowała w Iranie oraz północnym Iraku. W razie potrzeby może więc wkroczyć na Kaukaz razem z wojskami brytyjskimi. W 1943 r. szef NKWD polecił zaś Ticie, by współpracował z Andersem jeśli jego armia znajdzie się na Bałkanach. Samemu Andersowi mówił zaś, by zostawił grupę zaufanych oficerów w ZSRR. Obiecywał, że uplasuje ich na szczytach władzy nowej Polski. 



Czy ludzie ci znaleźli się później w armii Berlinga? Poszlaki na ten temat są zbyt szczupłe. Zwraca uwagę jednak to, że Beria wyraźnie dążył, by władzę w podbitej Polsce sprawowali nie kominternowcy (z którymi Berling był skonfliktowany), ale wojskowi - jak za sanacji. Taki służalec jak Berling dążył do zachowania w swym wojsku przedwojennych polskich form, ceremoniału i kapelanów a w 1944 r. w memoriale do Stalina prosił, by Lwów znalazł się w granicach nowej Polski. Sam nie miałby odwagi, by wykazać się inicjatywą w tej sprawie - za tymi jego pomysłami musiała stać Łubianka. Beria podobny schemat wykorzysta tworząc inne formacje narodowe w ZSRR - Legion Czechosłowacki, rumuńską i węgierską dywizję, jugosłowiańską brygadę (stworzoną na bazie wziętego do niewoli chorwackiego pułku!) czy Komitet Wolne Niemcy

***



Berii nie udało się uratować państw bałtyckich, choć nieco przedłużył ich istnienie. To jego pomysł doprowadził do utrzymania przez odrębnego bytu z rządami kolaboracyjnymi, ale po niemieckim zwycięstwie nad Francją, Stalin postanowił skończyć z tymi "półśrodkami". Beria bezskutecznie próbował ratować przywódców państw bałtyckich - Laidonera i Ulmanisa, wciągając ich na papierze do swojej sieci agenturalnej. Zdołał za to uratować Finlandię. Po tym jak w marcu 1940 r. sowieckie wojska przełamały fińską obronę na Linii Mannerheima, przedstawił Stalinowi mocno podkręcony raport mówiący, że Francuzi chcą zaatakować instalacje naftowe w Baku. Wojnę szybko zakończono i przerzucono wojska na Kaukaz. 



Z kolei raport Berii dotyczący Turcji sprawił, że Mołotow zażądał w październiku 1940 r. od Niemców kontroli nad Cieśniną Dardanele i wspólnej okupacji Turcji. To było dla Berlina dzwonkiem alarmowym, co do sowieckich intencji i przesądziło o realizacji planu "Barbarossa".

***

W następnym odcinku serii Prometeusz o sowieckiej katastrofie militarnej z lat 1941-42 i o tym jak do niej przyczynił się Beria. Czy była wówczas szansa na zniszczenie sowieckiego komunizmu?

2 komentarze:

  1. Według tego co jest tu napisane to Beria był miłosiernym dobroczyńcą Polski i całej ludzkości a tak "chyba" nie do końca było. Czy można potwierdzić jego działania? Pierwszy raz zderzam się z taką masą pochlebstw dla tego zwyrodnialca jakim była większość mu podobnych w ZSRR.

    OdpowiedzUsuń
  2. znowu muszę poprosić o źródła p. Fox:)?

    OdpowiedzUsuń