W Miami niezła impreza. Tłumy tamtejszych Kubańczyków świętują na ulicach. Choć wydawało się, że Fidel Castro przeżyje nas wszystkich, choć przeżył braci Kennedych, Chruszczowa, Mao, Kaddafiego, Mandelę, Jaruzela, Chaveza, generała Giapa a nawet goryla Harambe, choć udało mu się przetrwać niezliczoną ilość prób zamachów kleconych przez CIA, choć mierzył się z 11 amerykańskimi prezydentami i miał do czynienia z 8 sowiecko/rosyjskimi przywódcami, 6 chińskimi i 3 północnokoreańskimi, to w końcu zmarł. I pewnie pożyłby sobie jeszcze wiele lat, gdyby tyle nie palił.
W mediach od razu pojawiły się wspominki i życiorysy zmarłego kubańskiego dyktatora. Większość z nich to szajs utrzymany w duchu "zmarły wielki rewolucjonista". Jeśli chcecie poczytać o nim coś interesującego - to możecie zerknąć na artykuły wspominkowe w Miami Herald, Daily Telegraph (a jeśli chcecie pooglądać sobie historyczne zdjęcia, to polecam Daily Mail). Z całego świata płyną kuriozalne kondolencje. Były labourzystowski burmistrz Londynu nazwał Fidela Castro "promieniem światła", szef Partii Pracy Jeremy Corbyn podziękował Castro za wysłanie wojsk do Angoli, tirlandzki prezydent Michael Higgins napisał, że zmarły dyktator był "gigantem" i "zapewnił Kubie postęp społeczny bez precedensu", Jean-Claude Juncker stwierdził, że Castro "był dla wielu ludzi bohaterem", papież Franciszek określił śmierć komunistycznego przywódcy jako "smutną wiadomość", ale Donald Trump tylko zatweetował: "Fidel Castro is dead!" .
Kim był naprawdę Fidel Castro? Bogatym latyfundystą, który postanowił wykończyć innych latyfundystów, by być właścicielem całej Kuby. Nie miał on początkowo poglądów komunistycznych. Jego dawna kochanka Marita Lorenz wspominała, że podczas kampanii partyzanckiej nie rozstawał się z "Mein Kampf" a jego głównymi inspiracjami ideologicznymi byli Hitler i Mussolini. Nie był wrogo nastawiony do USA - wszak po przejęciu władzy zapraszał do kraju amerykańskich inwestorów a wcześniej zbierał pieniądze na swój zamach stanu w Miami. Sa pewne poszlaki wskazujące, że zdobyć władzę pomagała mu CIA. Amerykanie od lat 30-tych niezbyt lubili ówczesnego kubańskiego dyktatora Batistę, który był radykalnym socjalistą (i wprowadził na Kubę wysokiej klasy służbę zdrowia - osiągnięcie to przypisał sobie później Castro). Czemu więc później reżim Castro znalazł się na kursie kolizyjnym z USA? Wyjaśnił to zbiegły w latach 70-tych na Zachód gen. Ion Mihai Pacepa, szef rumuńskiego wywiadu zagranicznego. Od 1959 r. wielokrotnie spotykał się z braćmi Castro i jego zdaniem realna władza na Wyspie nigdy nie należała do Fidela tylko do Raula. Fidel służył jako propagandowa twarz reżimu a Raul sterował wszystkim - od wojska i bezpieki po hotele. Raul Castro od połowy lat 50-tych pracował dla KGB. Za rządów Obamy zaczął znów otwierać Kubę dla amerykańskich kapitalistów, co jest kolejnym przypadkiem na sztuczną i odgórną transformację państwa komunistycznego. Śmierć Fidela nic więc na Kubie nie zmieni. Raul ma jednak 85 lat i nie będzie rządzić wiecznie. A czy ma następcę?
Rządy braci Castro przyniosły Kubie jedynie nędzę. W latach 20-tych, 30-tych, 40-tych i 50-tych kraj ten był stosunkowo zamożny na tle Ameryki Łacińskiej. Imigranci, którym nie udawało się dostać do USA często traktowali Kubę jako kraj drugiego wyboru. Solidnie wykonane amerykańskie samochody i sprzęt AGD kupowane w latach 50-tych do dziś służą Kubańczykom. Służą bo nic innego Kubańczycy nie mają. Mój znajomy, Amerykanin pochodzenia Kolumbijskiego, który dużo podróżuje po świecie, powiedział mi: "Krajem, w którym McDoland's mógłby odnieść ogromny sukces jest Kuba. Bo tam, poza ośrodkami turystycznymi, nie ma jedzenia. Byłem na Białorusi i mogę powiedzieć, że tam ludzie mają więcej wolności, dobrobytu i szczęścia niż na Kubie". To skutek działań latyfundysty noszącego na ręku dwa złote rolexy.
Czy Fidel Castro zrobił coś dobrego? Dwie rzeczy. Wysłał tego dupka Che Guevarę na pewną śmierć do Boliwii. I wydymał mnóstwo niewyżytych suczy będących jego fankami, robiąc z nich dobre samotne matki :) A ponoć leciała na niego Rita Hayworth...
***
Trump wciąż dokonuje ciekawych nominacji. Betsy DeVos, która będzie nowym sekretarzem edukacji, to siostra Erika Prince'a, założyciela Blackwater. Szef jego gabinetu Stephen Bannon, to były oficer Marynarki Wojennej, który był specjalnym asystentem Szefa Operacji Morskich. Pojawiają się przecieki, że do administracji mogą trafić gen. James Mattis (mówiący, że to czasem fajnie strzelać do ludzi) i gen. David Petraeus. Wygląda też na to, że rzeczywiście Trump chce zbudować Mur. A częściej amerykańskiej agentury u nas jeszcze się nie zorientowała i powtarza "uuu... Trump straszny rosyjski agent".
Tymczasem kandydatka Zielonych Jill Stein podważa wyniki wyborów w kilku kluczowych stanach wspierając się analizą mówiącą, że hakerzy zmanipulowali głosowanie elektroniczne. To nic, że w jednym ze wspomnianych stanów głosy oddawano jedynie w formie papierowej. A jeśli donoszono o nieprawidłowościach, to pojawiały się one na korzyść Clinton. Żądna zemsty Hillary najwyraźniej sobie pogrywa i wykorzystuje Stein do podważania wyborów. Może w ten sposób anulować układ "bezpieczeństwo za brak problemów przy przekazaniu władzy". Niech się nie dziwi, jak po wyborach FBI się jednak nią zajmie... A Jill Stein? Sprzedała się jak Bernie Sanders. Trudno ich jednak dziwić za takie zachowania, wszak wyznają światopogląd materialistyczny. Stein w jeden dzień zebrała z nieznanych źródeł więcej pieniędzy na recount niż na całą swoją kampanię wyborczą. Kilka milionów wpłynęło już na jej konta. Zaznaczyła przy tym, że jeśli nie dojdzie do ponownego przeliczenia głosów pieniądze te trafią na "inny cel". Np. na zakup rezydencji położonej obok nowego domu Berniego Sandersa.