Ilustracja muzyczna: Junk - The Boys OST
No to teraz wiecie, dlaczego tydzień temu nie było wpisu. Byłem zajęty...
Atak dwóch dronów na Kreml to epizod pod wieloma względami zadziwiający. Nie tylko dlatego, że Ukraina się od niego odcięła i wielu ludzi podejrzewa "operację pod fałszywą flagą". Jojczenia przedstawicieli Kremla o tym, że był to zamach na karzełka Putina brzmią przy tym żałośnie. Wszyscy się bowiem domyślają, że Putina wówczas nie było na Kremlu - spał sobie spokojnie w bunkrze. Wszystko wskazuje na to, że drony - zapewne cywilnego typu - miały wykonać atak jedynie symboliczny. Miała spłonąć rosyjska flaga na kopule siedziby Senatu. Sama kopuła przez pewien czas się paliła, ale straty były niewielkie. (Tych dwóch kolesi wspinających się na kopułę tuż przed eksplozją drugiego drona, to zapewne strażacy lub funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony wysłani tam, by ocenić zniszczenia po pierwszym ataku.)
Oczywiście chyba wszyscy czytaliśmy jakie to Kreml posiada bajeczne zabezpieczenia przeciwlotnicze - chroniące siedzibę najwyższych władz przed pełnym spektrum zagrożeń: od rakiet po małe drony. Oczywiście tej obronie przeciwlotniczej zdarzały się wpadki. W 1987 r. niemiecki pilot Mathias Rust przeleciał Cessną z Helsinek do Moskwy i wylądował tuż obok placu Czerwonego. Chyba jednak, przez ostatnie 35 lat wzmocniono obronę przeciwlotniczą Kremla...
Wydaje mi się więc, że cała sprawa była akcją jednej z frakcji w rosyjskich władzach wymierzoną w Putina. Utwierdza mnie w tym wpis Generała SWR, czyli nieoficjalnego rzecznika GRU. Stwierdził on, że cały atak odbył się za zgodą Putina, a namówił go do niego Patruszew. Akcja miała stworzyć mit Putina jako superherosa, który przeżył wrogi zamach. Uzasadniałaby też specjalne zarządzenia wewnętrzne (stan wyjątkowy?) i pozwoliłaby łatwo wytłumaczyć odwołanie bądź znaczne ograniczenie tradycyjnej gejparady na Placu Czerwonym 9 maja. Problem jednak w tym, że Ruscy bardzo słabo to wykorzystali propagandowo. Ich jojczenie o tym, że "Ukraina dopuszcza się terroryzmu" ustawia ich w roli straszliwych cieniasów. Filmy z ataku na Kreml wstydzili się publikować nawet takie zawodowe gównojady jak słowacki Cygan Martin Demirov (kumpel działacza Konfy, towarzysza Panasiuka ). Wielkoruscy frustraci w stylu Girkina widzą w tej akcji symbol słabości reżimu Putina. Przypominają, że Moskwa została zbombardowana po raz pierwszy od 1942 r.
Nie zdziwiłbym się więc, gdyby Putin został podpuszczony do zaakceptowania tego lipnego ataku. Wmówiono mu, że to podwyższy jego popularność. Ten, kto go do tego podpuścił, osiągnął swój cel, uderzając w wizerunek silnego przywódcy.
To jednak nie oznacza, że autentycznego ukraińskiego ataku dronowego na Moskwę nie będzie. Ukraińcy dobrze sobie radzą w tym rodzaju wojny, o czym świadczy choćby niedawny atak na składy paliwowe w Tamaniu czy zniszczenie samolotu transportowego An-124 Rusłan na lotnisku w Sieszczy.
***
Okazało się, że zatrzymany w zeszłym roku w Polsce hiszpański "dziennikarz" Pablo Gonzales to szpieg GRU mający za zadanie szpiegować rodzinę Nawalnego. Na jego laptopie znaleziono m.in. wykradzioną korespondencję tego "opozycjonisty". Christo Grozev z grupy Bellingcat napisał: "Jest szczególnie niesmacznym to, że zakamuflowali swojego szpiega jako "dziennikarza", wkręcając szanowane organizacje międzynarodowe do obrony swojej żałosnej kupy gówna i zagrażając życiu prawdziwych dziennikarzy". No to przypomnijmy, że Gonzalesa przed zarzutami szpiegostwa broniła u nas "Wyborcza".
"Aresztowanie rzekomego szpiega". Pisał to na łamach "Gazowni" niejaki Piotr Niemczyk, w latach 90-tych wielka szycha w UOP. Niemczyk tym tekstem mocno się ośmieszył. Jak czytamy:
"Pierwszy atak na polskie służby Niemczyk próbuje nieudolnie wyprowadzić odwołując się… do przekazu lokalnych mediów. To one poinformowały, że przy zatrzymanym znaleziono karty płatnicze na różne nazwiska. "To bardzo obciążające dowody. Tylko że żaden wyszkolony rosyjski kret, ukryty pod dziennikarską legendą, nie pozwoliłby sobie na noszenie dwóch paszportów i kart kredytowych z państwa, na którego rzecz szpieguje. Żadne procedury operacyjne na świecie na to nie pozwalają” – pisał w marcu 2022 roku w „GW”. Czyżby Niemczyk sugerował, że nasze służby są tak niedouczone, że tego nie wiedzą? Dlaczego w ogóle Niemczyk zakłada, że fakt posiadania dwóch paszportów na dwa różne nazwiska był powodem zatrzymania? Nie napisał. O domu Pabla G. też Niemczyk wspomina. „W czasie gdy G. (w tekście jest pełne nazwisko - red.) był przesłuchiwany przez SBU, jego rodzinę i przyjaciół w Hiszpanii odwiedzili funkcjonariusze hiszpańskiego CNI (Narodowego Centrum Wywiadu). Do partnerki dziennikarza, z którą ma troje dzieci, przyjechało aż ośmiu mężczyzn. Przepytywano także matkę dziennikarza i jednego z jego przyjaciół w Barcelonie. Ostatnio, już po zatrzymaniu Gonzáleza, hiszpańska minister obrony przyznała, że te działania były prowadzone na wniosek polskich władz”. Widać polskie służby zaszczuwają ludzi nie tylko w Polsce, ale też w Hiszpanii.
Niemczyk w tekście przedstawia Pabla G. jakby był jakimś znanym dziennikarzem, który m.in. „dziwił się fenomenowi Radia Maryja, [...] a jego praca doktorska dotyczyła prześladowań ruchu LGBT w Gruzji”, a na którego z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uparły się polskie służby. Niemczyk na końcu tekstu, w którym nieudolnie stara się kpić z polskich służb, zostawił sobie jednak małą furtkę bezpieczeństwa i napisał: „Być może to groźny szpieg, którego historia zasługuje na powieść Johna le Carré lub Vincenta Severskiego. Dziwne tylko, że skoro był już w rękach ukraińskiego kontrwywiadu i pod obserwacją wywiadu hiszpańskiego, żadna z tych służb go nie aresztowała. Obie pozwoliły na to, żeby jeździł po Europie i kontynuował swoje szpiegowskie knowania właśnie w Polsce”."
(koniec cytatu)
Niemczyk to ten koleś wyżej - wyglądający jak bezdomny rastaman oferujący wam zrobienie laski w zamian za blanta. Czytając jego publicystykę możemy łatwo dostrzec, że koleś gówno się zna na wywiadzie, a mimo to pełnił w służbach w latach 90-tych wysokie stanowisko. To wyjaśnia dlaczego polskojęzyczne służby specjalne działały w tamtych czasach tak chujowo i dawały się rozgrywać wszystkim.
Za chwilę odezwie wataha libkowskich trolli: "Ale operacja Samum!". (Podobnego argumentu użył kiedyś redaktor Kebabowicz w sporze ze mną o dawnych esbekach w służbach III RP.) Argument o operacji "Samum" (czy właściwie "Przyjazny Saddam") jest jednak już totalnie zgrany. Sięganie po niego przez kolesi z dawnego Departamentu I przypomina scenę z filmu "Zoolander", w której Mugatu krzyczał: "Ja wymyśliłem krawat w klawiaturę! A wy co osiągnęliście! Nic! Absolutnie nic!". Ta zmitologizowana operacja "Samum" to właśnie taki krawat w klawiaturę...
Tymczasem w "Wyborczej" ktoś pośmiertnie strollował Pawła Smoleńskiego. Przypomniał bowiem jeden z jego najbardziej kuriozalnych wywiadów - z prof. Romanem Kuźniarem - pt. "Zbroimy się, jakby to Polska miała najechać Rosję". Aż mi się przypomniało jak Romcio Kuźniar miał obsesję na punkcie tarczy antyrakietowej. Wymyśliłem w tamtych czasach reklamę kondomów - "Romanie załóż tarczę antyrakietową!" :)
***
Tymczasem w USA też się dzieją ciekawe rzeczy. Do "WSJ" poszedł przeciek z kalendarzem Jeffreya Epsteina. Zapisane w nim były spotkania z Williamem Burnsem, obecnym dyrektorem CIA. Oprócz niego spotkania m.in. z Larrym Summersem, Leon Blackiem, Billem Gatsem, Thomasem Pritzkerem, Ehudem Barakiem (który jest nie tylko byłym premierem Izraela, ale też byłym szefem izraelskiego wywiadu wojskowego), a także Noamem Chomskym. Do tego okazało się, że Epstein był informatorem FBI od ugody z 2008 r. No prywatna wyspa Epsteina została wykupiona przez miliardera Stephena Deckoffa, który chce wybudować tam kompleks hotelowy.
***
W Bostonie odbył się niedawno konwent SatanCon, który został mocno oprotestowany przez chrześcijańskich nacjonalistów.
To impreza zorganizowana przez
The Satanic Temple, która jest mocno "woke", czyli lewacka. Odprawia m.in. gejowskie "różowe msze" czy promuje przyjmowanie... muzułmańskich uchodźców.
Kościół Szatana założony przez La Veya jest natomiast organizacją, która chwali się tym, że łączy pełne spektrum polityczne od libertarian po faszystów i komunistów. W praktyce jest jednak organizacją mocno... libertariańską. W USA też jest sporo mniejszych organizacji satanistycznych zrzeszających piwnicznych libertarian. Symbol Maryi dępczącej węża nabiera w tym kontekście nowego znaczenia :)
Oczywiście każdy badacz zjawisk paranormalnych może powiedzieć tym piwnicznym libertariańskim satanistom i satanistycznym sojowym cuckom, że próby kontaktu z demonami to głupia i niebezpieczna zabawa. By z niej wyjść bez szwanku trzeba być kimś w rodzaju o. Amortha czy jakiegoś starego tybetańskiego lamy, który demona zmusi do służby. Piwniczniak bawiący się w pakty z demonami przypomina kolesia, który poszedł na gejparadę z narysowaną na gołym tyłku strzałką i napisem "tu wsadzać". No, ale może sojowym cuckom taki układ odpowiada. Ozjasz Goldberg powiedziałby: "Volenti non fit iniura, więc wsadzę ci w dupę siura!".