sobota, 3 grudnia 2022

Gracze: My ze spalonych wsi

 


Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Dziedzictwo

Pułkownik Bolesław Hanicz-Boruta, to przykład człowieka, który posiada zbyt skromną notkę w Wikipedii. Zbyt skromną jak na jego totalnie pokręcony życiorys. Czy moglibyście się bowiem spodziewać, że dowódca brygady AL zostanie Żołnierzem Wyklętym? I ujdzie mu to na sucho?

Bolesław Boruta wstąpił do KPP w 1927 r. i już w 1931 r., podczas pobytu w więzieniu poszedł na współpracę z policją polityczną "Defą". Zdołał jej wystawić wielu komunistycznych wywrotowców z okolic Radomska, a by się uwiarygodnić jako prowokator urządzał strajki. 

W latach 1940-1942 pracował jako robotnik kolejowy, konwojent towarowy i strażnik kolejowy (Bahnschutz!) w Radomsku. Jednocześnie należał do Związku Jaszczurczego/Narodowej Organizacji Wojskowej, dla których prowadził akcję werbunkową. Był jednym z organizatorów struktur wojskowych podziemia narodowego w Radomsku. W 1942 r. NOW podporządkowała się AK, więc Boruta również stał się akowcem. Miał wówczas stopień sierżanta. 


W połowie 1943 r., na polecenie swoich przełożonych - najprawdopodobniej legendarnego Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" - wraz z liczącym 40 osób oddziałem wstąpił do komunistycznej Gwardii Ludowej jako "wtyka". Kilku bardziej przytomnych aktywistów PPR nie chciało dopuścić do tajemnic organizacyjnych byłego akowca. Ktoś na górze zdecydował jednak, że Boruta jest godny zaufania. W następnych miesiącach piął się więc w górę w szeregach organizacji. W lutym 1944 r. został mianowany szefem sztabu 9. Okręgu Częstochowsko-Piotrkowskiego AL, a w maju p.o. dowódcy operacyjnego tego okręgu. Zachowało się kilka jego meldunków wskazujących, że przez cały ten czas utrzymywał potajemne kontakty z AK. Po wojnie UB wiązała go też z serią aresztowań przez Gestapo członków AL w Radomsku, zarzucała mu niejasne kontakty z NSZ i wypominała, że jego żona przez cały okres okupacji była członkiem AK. To nie przeszkodziło jednak Borucie zostać latem 1944 r. dowódcą 3 Brygady AL im. gen. Józefa Bema, dobrze uzbrojonego oddziału liczącego ponad 300 ludzi.


Jako dowódca brygady, szczególnie się nie popisał. 12 września 1944 r. jego oddział przyjął walkę w okrążeniu z niemiecką obławą w okolicy leśniczówki pod Ewiną. Szybko poszedł w rozsypkę. "Oddziały AL nie były w stanie stawić oporu nawet przez chwilę" - przyznawali sami komuniści. Ale tak się akurat złożyło, że jednym z oficerów ze sztabu Boruty "Hanicza" był Ryszard Nazarewicz, późniejszy "naczelny historyk" AL. Przekuł on kompromitującą klęskę w "najbardziej zwycięską bitwę partyzancką na ziemi radomoszczańskiej", bitwę pod Ewiną. Ubecki bajkopisarz Nazarewicz wymyślił, że Niemcy stracili w tej potyczce 100 zabitych i 200 rannych, a jego zmyślenia są powtarzane m.in. przez Wikipedię. Choć po tej "najbardziej zwycięskiej bitwie" przetrwały z brygady jedynie dwie bojówki, to "Hanicz" dostał w listopadzie 1944 r. awans na majora i Krzyż Grunwaldu.

W styczniu 1945 r. Boruta organizował Milicję Obywatelską i władze miejskie w Radomsku. Pod koniec miesiąca został wezwany do Łodzi, gdzie Mieczysław Moczar wręczył mu rozkaz zorganizowania struktur UB w Radomsku. Już w lutym "Hanicz" został jednak mianowany p.o. zastępcy Miejskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi. W kwietniu, po donosie jakiegoś zazdrosnego frustrata, Boruta został aresztowany i przewieziony do UB w Warszawie. Tam podczas przesłuchań pytano go o pracę dla sanacyjnej policji. Po kilku dniach został jednak zwolniony z aresztu i przywrócony do służby! Wrócił do Łodzi, skąd wraz z Moczarem pojechał na inspekcję do PUBP w Piotrkowie Trybunalskim. 15 kwietnia zwolnił się jednak z UB. Żegnano go z honorami, nadając mu przyznany wcześniej Krzyż Grunwaldu. 


Boruta został skierowany do służby w KBW. Mianowano go dowódcą batalionu Wojsk Wewnętrznych w Biłgoraju, który musiał jednak najpierw zorganizować. I tam nastąpił kolejny zwrot akcji. 1 maja 1945 r. Boruta wywołał bunt w dowodzonym przez siebie batalionie, którego niemal wszyscy żołnierze zdezerterowali do lasu. Boruta, wraz z 30 żołnierzami, 2 maja wrócił do Biłgoraju i przeprowadził atak na siedzibę UB. Zamierzał ją rozbić, rozstrzelać sowieckich oficerów i uwolnić więźniów. Oblężenie siedziby UB trwało dwie godziny. Niestety było nieudane, ale zginął jeden oficer śledczy, ciężko raniono sowieckiego oficera, ranni byli też jeden ubek i jeden milicjant. Oddział Boruty wycofał się z miasta, ale na postoju został otoczony przez przeważające siły sowieckie. Część dezerterów z KBW zdołała dotrzeć do oddziałów Wyklętych, m.in. do oddziału NOW-AK Franciszka Przysiężniaka "Ojca Jana".

Borucie również udało się wyrwać obławie. W przebraniu cywilnym wrócił do Radomska, gdzie jednemu ze znajomych polecił zawiadomić o swojej sytuacji... Moczara. Po pewnym czasie uznał, że najlepiej będzie jak sam się ujawni. Pojechał więc do Warszawy, do UB i zgłosił chęć skorzystania z amnestii. Aresztowano go 8 lipca 1945 r. Wydawało się, że za taką zdradę jakiej się dopuścił wobec komunistów, dostanie karę śmierci. Skazano go jednak na 10 lat więzienia, ale wyszedł na wolność już w lipcu 1946 r. W jego obronie wystąpił bowiem Moczar i cała plejada działaczy partyjnych i ubeków z Radomska. 

Po wyjściu z więzienia, "Hanicz" dostał dobrą pracę dyrektorską w przemyśle włókienniczym. Został też p.o. prezesa ZBOWiDu w Radomsku. Starał się obsadzać kierownicze stanowiska znajomymi z konspiracji. Wydawał też im zezwolenia na prowadzenia prywatnej działalności handlowej. Później przeniósł się do Łodzi, gdzie  przystąpił do... tajnej antykomunistycznej organizacji Armia Wyzwoleńcza. Licząca kilkudziesięciu ludzi organizacja miała w swych szeregach zarówno weteranów AK jak i AL. Była przy tym dosyć radykalna - planowała m.in. zamachy na działaczy partyjnych. UB zdołała ją jednak rozbić latem 1951 r. "Hanicz" znów trafił do więzienia, z którego próbował jednak uciec. W 1952 r. skazano go na 12 lat więzienia. 

Wyrok został uchylony w 1956 r. Dwa lata później Boruta został zrehabilitowany sądownie, przywrócony przez MON do ewidencji oficerów rezerwy, mianowany podpułkownikiem i w 1959 r. przeniesiony do rezerwy. Został działaczem kombatanckim i swoją obecnością uświetniał uroczystości państwowe. Doprowadził do postawienia pomnika na polu "bitwy" pod Ewiną. Zdołał też wydać "Wspomnienia dowódcy III Brygady AL. Zmarł 1 lutego 1977 r. i został pochowany w Radomsku. 



I warto w tym miejscu zadać pytanie: co takiego wiedział o Moczarze, że on cały czas go chronił? Komuniści zabijali za rzeczy dużo bardziej błahe niż bycie wtyką sanacyjnej policji i AK w ich strukturach, zorganizowanie dezercji batalionu KBW i ataku na powiatową siedzibę UB. Boruta-Hanicz był jednak cały czas chroniony...

Moczar był bez wątpienia sukinsynem, który miał ręce ubabrane krwią aż pachy. Był też jedną z najbardziej enigmatycznych postaci w dziejach PRL. Kojarzony jest głównie z Marcem '68, ale miał też bardzo poważny udział w wydarzeniach Grudnia '70. To pół-Białorusin i agent GRU, który spolonizował bezpiekę i partię. Czy w czasie wojny lub przed wojną również on zaplątał się w  jakąś grę wywiadowczą, w trakcie której - podobnie jak Boruta-Hańcza czy Borucki "Czarny" - stracił rozeznanie dla kogo tak naprawdę pracuje?

Infiltracja niemal nigdy nie jest tylko jednostronna. 

A dziwnych przypadków w historii Podziemia jest o wiele więcej.

Piotr Pawlina "Piotr", dowódca oddziału BCh w powiecie buskim, wsławiony zdobyciem więzienia w Pińczowie, w swoich wydanych w latach 60-tych wspomnieniach "Podziemni żołnierze wolności" wspomniał o zadziwiającym epizodzie dotyczącym kontaktów z Sowietami na przyczółku baranowsko-sandomierskim. Spotkał się wówczas z nim i mocno go wypytywał oficer NKWD. Tłumaczem i przewodnikiem tego oficera był znany Pawlinie partyzant z NSZ, mający jeszcze na mundurze ryngraf. Pawlina oczywiście nie mógł wtedy ujawnić nazwiska tego partyzanta, ale po tym spotkaniu był tak przerażony, że natychmiast zerwał kontakty z Sowietami i wycofał swój oddział z tamtego rejonu.

Nie każdy kto trafiał do AL musiał być zaś zdrajcą, bandytą i degeneratem. Przykładem na to jest życiorys pułkownika Wincentego Heinricha. Zaczął on działalność konspiracyjną w Szarych Szeregach, a stamtąd trafił do kompanii harcerskiej AK "Wigry". W 1943 r. z nieznanego powodu przeszedł do GL. W maju 1944 r. walczył razem z Moczarem pod Rąblowem jako dowódca kompanii. We wrześniu 1944 r., w mundurze LWP, zdobywał warszawską Pragę, gdzie został komendantem posterunku MO. Szybko jednak wrócił do wojska i skończył oficerską szkołę lotniczą. W lotnictwie doszedł do stanowiska szefa sztabu, którą pełnił w latach 1960-1963. Później został odsunięty na boczny tor. O tamtych czasach napisał broszurkę "Opozycja w wojsku". Z LWP usunięto go w 1968 r. Później był współpracownikiem KOR i działaczem Solidarności. W latach 1982 - 1985 wydawał podziemne pismo wojskowe "Reduta". W 1985 r. spędził kilka miesięcy w areszcie bez wyroku. W latach 90-tych pisał do "Tygodnika Solidarność" i... "Gazety Polskiej". Nigdzie nie znalazłem wzmianki o jego śmierci, więc prawdopodobnie wciąż żyje i ma 100 lat. Żywy relikt z czasów podziemnego żmijowiska...

Mamy już ostatnią szansę, by spotkać ludzi z tamtego pokolenia. Wielu z nich umarło mając po ponad 90 czy 100 lat - trzymając się zadziwiająco mocno, mimo doświadczenia obozów, więzień, tortur, głodu, chłodu i traumy wojennej. Wielu z nich ma już demencję. Wielu nie rusza się z domów. Wielu jest zwykłymi oszustami, którzy poprawiali swoje życiorysy. Niektórzy - i niektóre -  są fetowani jako wielcy bohaterowie, mimo że nic nie znaczyli. Wielu też jednak milczy jak grób i nie dzieli się z nikim swoimi naprawdę bohaterskimi czynami. To Gracze, którzy przetrwali Żmijowsko. Warto się nimi zainteresować. 

Gdy 1 sierpnia 2022 r. oglądałem w TVP relacje z powstańczych uroczystości, zwróciłem uwagę, że podczas transmisji z Powązek Wojskowych pokazano staruszka, który przedstawił się jako weteran Polskiej Armii Ludowej. Uśmiechnąłem się.

***

To już ostatni odcinek serii "Gracze". Mam świadomość, że była ona niedoceniona. Była bowiem serią dla koneserów. Dla tych, którzy łakną kosmicznych tematów ma jednak dobrą wiadomość. Już wkrótce nowa seria: KEMET. 

***

Ze spraw bieżących:

Mniej więcej tydzień temu zmarł Władymir Makiej, szef białoruskiego MSZ. Przed śmiercią oczywiście czuł się dobry i planował wyjście do teatru. Według Generała SWR Makiej został otruty przez rosyjskie tajne służby. Baćkoszenka wykorzystał go bowiem do podtrzymywania tajnych kontaktów z Zachodem i z Chinami. Generał SWR twierdzi, że te tajne kontakty polegały na tym, że Makiej w imieniu Baćkoszenki składał Zachodowi obietnice, których Białoruś nie miała zamiaru spełniać i w zamian oczekiwał luzowania sankcji. Choć taka zagrywka była właściwie w interesie Rosji, "genialni szachiści" z Kremla uznali ją za zdradę. Zabójstwo Makieja jest więc sposobem na zdyscyplinowanie Baćkoszenki. Oczywiście Baćka wie, że wejście Białorusi do wojny na pełną skalę byłoby działaniem samobójczym. 

Wystarczy choćby spojrzeć na listę  rosyjskiego sprzętu, którego zniszczenie, porzucenie bądź zdobycie zostało w 100 proc. potwierdzone.  I porównać ją z listą utraconego sprzętu ukraińskiego oraz z podobnymi listami z wojny gruzińskiej 2008 r. oraz drugiej i pierwszej wojny czeczeńskiej.


***

Mamy też wielką drakę w chińskiej dzielnicy. A w zasadzie w wielu dzielnicach wielu chińskich metropolii - m.in. Pekinu, Szanghaju i Wuhan. Protesty przeciwko lockdownom covidowym i przewodniczącemu Xi Jinpingowi. Miejscami dosyć ostre i zmuszające władze do ustępstw taktycznych. W chińskich, totalitarnych realiach zewnętrzna inspiracja tych protestów jest niemożliwa. Wewnętrzna już bardziej. Ale ogólnie towarzysz Xi płaci z głupią politykę walki z covidem polegającą na zamykaniu ludzi w domach na wiele dni bez jedzenia, jak tylko pojawi się małe ognisko zakażeń omikronem. Polityka ta oczywiście bardzo szkodzi chińskiej gospodarce. (I jakoś żadne Góralskie Veto nie odniesie się do tej polityki, choć sławi towarzysza Xi Jinpinga...) Chińczycy po prostu się wk...wili. Nie mamy jeszcze wiarygodnych danych co do skali protestów, ale represje są ostre. Te protesty zostaną w ciągu kilku dni bądź tygodni stłumione przez policję i bezpiekę. Komunistyczny reżim boi się jednak już samego rozprzestrzenia się informacji o protestach. Telefony Huawei (kochane przez wielu naszych duporealistów) więc już samoczynnie zaczęły kasować swoim użytkownikom filmy z demonstracji.



Ciekawe jak zostanie rozgrana propagandowo śmierć towarzysza Jianga Zemina? (Wydarzenie chyba niemal całkowicie pominięte przez polskie media.) Ten 96-letni komuszy karierowicz  nie był dobrym człowiekiem, ale to on uczynił ChRL potęgą. I za jego czasów żyło się swobodniej - bez tej całej elektronicznej kontroli. Nic dziwnego więc, że Jiang jest wspominany w chińskich mediach społecznościowych z nostalgią.  To jego frakcję w Partii zniszczył Xi Jinping. 

Ciekawe czy były prezydent Hu Jintao jeszcze żyje?

***




Wydarzeniem tygodnia był jednak wywiad udzielony przez Kanye Westa Alexowi Jonesowi. Kanye nie tylko chwalił Hitlera - ku konsternacji Jonesa - ale też opowiadał dowcipy o Benie Shapiro, mówił do pobieraka na rybki (podbierak symbolizował "żydowskie media") i przede wszystkim wystąpił w dziwacznej masce-kominiarce.  Ye pokazał w ten sposób, że jest wariatem. Każdy, kto śledził jego celebrycką karierę, nie powinien mieć co do tego żadnych wątpliwości. 

Kanye został najprawdopodobniej wepchnięty na minę przez dwóch ludzi: Nicka Fuentesa i Milo Yiannopoulosa. Zanim Ye ich poznał, nic nie gadał o Hitlerze i podobnych klimatach. Gadał o Jezusie i chciał ludzi ewangelizować. Milo w ostatnich latach mało się udzielał publicznie. W pewnym momencie ogłosił, że przestał być gejem i stał się zwolennikiem odnowy religijnej w USA. Krytykował Trumpa z prawicowych, religijnych pozycji. Ostatnio jednak poparł Trumpa przeciwko DeSantisowi. By po chwili organizować kampanię Kanye i jego spotkanie z Trumpem. Ye zaproponował Trumpowi stanowisko wiceprezydenta - co musiało być potraktowane przez byłego prezydenta jako obraza. Nick Fuentes, czołowy "groyper", ma natomiast opinię prowokatora FBI. Jeden z moich znajomych określił go jako "chłopaczka, który jednego dnia twierdzi, że jest Hitlerem, a drugiego że Stalinem". Fedzie się więc nieźle bawią. 


Przy okazji udało mi się dokonać rzeczy niesamowitej: sprawili, że Murzyn został symbolem Białej Supremacji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz