sobota, 24 lipca 2021

Co się stanie w Afganistanie? + Szary Ład

 


Ilustracja muzyczna: Olivia Rodrigo Duterte - good 4 you

Trwająca od 2001 r. międzynarodowa "misja stabilizacyjna" w Afganistanie kosztowała blisko 1 bln USD oraz życie 3,6 tys. żołnierzy koalicji (w tym 2,4 tys. Amerykanów i 44 Polaków), do czego trzeba doliczyć 3,9 tys. zabitych pracowników prywatnych firm wojskowych (od cieci i kierowców po najemników walczących z bronią w ręku) oraz 66 tys. funkcjonariuszy afgańskich sił bezpieczeństwa. Zabito zapewne ponad 60 tys. Talibów, ponad 2 tys. bojowników Al-Qaedy oraz około 2 tys. terrorystów z Państwa Islamskiego. Co w ten sposób osiągnięto? To, że Talibowie są znów o krok od zdobycia władzy nad Afganistanem.



Kontrolują oni obecnie blisko połowę spośród 400 dystryktów Afganistanu. Zwraca uwagę choćby to, że zdobyli kawał terenu na północy kraju - czyli tam gdzie przed 2001 r. rządził Sojusz Północny. Widać, że Talibowie wyszli daleko poza pasztuńskie tereny etniczne na południu i wschodzie. Talibowie kontrolują już 90 proc. obszarów przygranicznych i realizują strategię otaczania wielkomiejskich centrów. Afgańska armia i policja stawia Talibom desperacki opór w nielicznych miejscach. Ogólny obraz sytuacji jest jednak taki, że się ona po prostu rozpada. Tysiące żołnierzy uciekło już przez granicę. Opuszczone przez Amerykanów wielkie lotnisko w Bagram zostało po prostu rozkradzione przez cywilów już następnego dnia. Niektórzy więc kreślą już apokaliptyczny scenariusz, w którym ci straszliwi Talibowie pogrążą resztę regionu w ogromnym konflikcie, którego odpryskiem będą nowe zamachy z 11 września... Czy tak będzie jednak w istocie?

Na początek musimy odpowiedzieć na pytanie: kim właściwie są Talibowie? Michael Hastings w swojej znakomitej książce "Wszyscy ludzie generała" (której bohaterem jest m.in. gen. Michael Flynn) twierdzi, że za Talibów uznaje się de facto każdą grupę wieśniaków, która strzela do każdego, kto wchodzi do jej doliny. Można więc powiedzieć, że znaczna część tego ruchu ma oblicze "anarchistyczne". Ci ludzie chcą po prostu żyć tak jak żyli ich przodkowie i nie mieć nad sobą żadnej władzy centralnej. W Afganistanie przed socjalistycznym zamachem stanu gen. Dauda z 1973 r. panował konsensus mówiący, że rząd centralny udaje, że rządzi nad krajem a lokalne klany udają, że tę władzę uznają. W latach '70-tych ten układ zerwano i skończyło się to pięcioma dekadami wojen i chaosu. Fundamentalistycznie islamska ideologia Talibów tak bardzo też nie odbiega od mentalności większości Afgańczyków. Ok, w latach 70-tych Kabul był mekką hippisów, ale nie zapuszczali się oni na prowincję. A na prowincji czas się zatrzymał. Symbolem tego jest choćby to, że z przechwyconej komunikacji radiowej rebeliantów wynika, że często nazywali oni samoloty wojskowe koalicji "smokami". Naprawdę myśleli, że są atakowani przez ziejące ogniem potwory.

Wiarę w to, że w anarchiczno-islamskim Afganistanie (i ogólnie na szerokim Bliskim Wschodzie) można zbudować sprawne państwo demokratyczne jest chyba już podzielana jedynie przez "niepoprawnych idealistów" takich jak Witold Repetowicz. :) Skoro nie można takiego państwa zbudować w Polsce, to czemu mielibyśmy się łudzić, że Afganistanowi się uda?

Wróćmy jednak do kwestii tego, kim są Talibowie. Oprócz anarchistyczno-islamskich mas, mamy w tym ruchu wierchuszkę, która jest kontrolowana przez ISI, czyli pakistański wywiad wojskowy. Są doniesienia mówiące, że pakistańskie lotnictwo wojskowe wspiera Talibów podczas ich ofensywy. Nie jest żadną tajemnicą, że to Pakistan stworzył Talibów w latach 90. i później ich przez wiele lat wspierał. Po co to robił? By w Afganistanie nie powstał rząd sprzymierzony z Indiami. Afganistan jest dla Pakistanu elementem głębi strategicznej w ewentualnym konflikcie z sąsiadem. 

O kant dupy można więc potłuc opinie niektórych ekspertów mówiące, że zwycięstwo Talibów w Afganistanie stanowi zagrożenie dla ChRL.  Scenariusz mówiący o tym, że Talibowie rozpalą dżihad w Xinjiangu świadczy o oderwaniu od rzeczywistości "ekspertów" go kreślących. Po pierwsze, Ujgurski Region Automiczny to miejsce poddane najbardziej totalitarnej kontroli na świecie. Tam na każdym kroku są kamery, posterunki i bazy wojskowe. W domach Ujgurów są dokwaterowywane chińskie darmozjady mające za zadanie pilnować mieszkańców. Ujgurowie trafiają do obozów koncentracyjnych za byle głupstwo. Terroryzm islamski został tam już wiele lat temu wykorzeniony - o ile od początku do końca nie był kreacją chińskiej bezpieki. Po drugie, patron Talibów, czyli Pakistan, jest w kieszeni Chin. Chińczycy chcą wykorzystać Afganistan jako część swojego Nowego Jedwabnego Flaku - ale tu jestem bardzo sceptyczny, bo realnie oni bardzo niewiele łożą na swój "wielki projekt", wiele inwestycji realizowanych w jego ramach to zwykłe przekręty a na terenie Afganistanu plany infrastrukturalne mogą rozbić się o opór miejscowych "islamo-anarchistów".

Snucie prognoz mówiących, że Talibowie ruszą zaraz na republiki Azji Środkowej, również mija się z celem. Po prostu Pakistan im na to nie pozwoli. Sami Talibowie nie chcą zaś powtórki z 2001 r. i nie będą prowokować ani rosyjskiej, ani amerykańskiej, ani chińskiej interwencji. (Baj de łej: w 2001 r. deklarowali chęć wydania Osamy bin Ladena Amerykanom, desperacko próbując uniknąć inwazji.) Niedawno wysłali delegację do Moskwy i przekonywali, że chcą żyć w pokoju. Co więcej, Talibowie walczyli w ostatnich latach przeciwko Państwu Islamskiemu (kontrolującemu niewielki skrawek Afganistanu), więc uważają się za członków międzynarodowej koalicji antyterrorystycznej.

Zwolennicy wizji "golicynowskiej" będą teraz przekonywać o wielkim zwycięstwie osi Pekin-Moskwa-Teheran-Islamabad. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Jeśli Talibowie stanowią dla kogoś - poza samymi Afgańczykami - zagrożenie, to dla Iranu. Ale nie bezpośrednio militarne - tylko pośrednie, dotyczące społeczności szyickiej w Afganistanie oraz irańskich interesów. (Irański reżim jest jednak obecnie za bardzo zajęty strzelaniem do własnych obywateli protestującym przeciwko przerwom w dostawach prądu i wody.) W przyszłości Afganistan może stanowić punkt zapalny w relacjach między Iranem a Pakistanem. Może się więc bardziej przysłużyć USA niż dotychczas. Wszelkie plany budowy przez Amerykanów rurociągów z Azji Środkowej przez Afganistan do Pakistanu oraz wydobycia tam metali ziem rzadkich nie miały szans na sukces - ze względu na zbyt wysokie koszty związane z niedorozwojem infrastrukturalnym oraz anarchizacją Afganistanu. Kontrola nad Afganistanem też jedynie nieznacznie powiększyła amerykańskie wpływy w Azji Środkowej - zdominowanej przez Chiny i Rosję w stopniu nieodwracalnym. Mądrzejszą strategią byłoby w 2002 r. wycofać się i pozwolić Pakistanowi na przejęcie odpowiedzialności nad Afganistanem przy zaproponowaniu mu realnych korzyści gospodarczych oraz mediacji w konflikcie z Indiami.

Wojna w Afganistanie miała oczywiście swoje drugie dno, ważniejsze od całego tego geopolitycznego nudziarstwa - narkotyki. W 2000 r. w tym kraju makiem opiumowym było obsiane 82 tys. hektarów. W 2001 r. Talibowie rozpoczęli kampanię antynarkotykową, w wyniku której areał tej uprawy spadł do 8 tys. ha. W 2020 r. wynosił już 224 tys. ha. I tak był jednak mniejszy niż w 2017 r., czyli w roku, w którym wszyscy się obawiali, że ten straszny Trump wycofa wojska z Afganistanu. Wynosił wówczas 328 tys. ha. Afgańska produkcja opium była szacowana w 2020 r. na 6,3 tys. ton a do bezpośrednich producentów trafiło jakieś 350 mln USD. 90 proc. opium na globalnych rynkach pochodzi z Afganistanu. CIA musi więc płakać, że traci takie centrum produkcyjne - no chyba, że zawarła wcześniej jakiś układ z ISI...

Tezy, że przejęcie przez Talibów kontroli nad Afganistanem doprowadzi do nowego 11 września nie wytrzymują krytyki. Terroryści znajdujący się gdzieś na afgańskim zadupiu nie stanowią bowiem problemu dla Zachodu. Problemem są, ci którzy już mieszkają na Zachodzie - często już w którymś tam pokoleniu lub których wpuszcza się w wyniku liberalnej polityki migracyjnej. Ponadto zamachy z 911 zostały przeprowadzone z wielkim wsparciem służb specjalnych Pakistanu, Arabii Saudyjskiej i paru innych krajów oraz prawdopodobnie z przyzwoleniem amerykańskich służb. Talibowie mieli na nie podobny wpływ jak Studnicki na politykę III Rzeszy. 

***

Moim zdaniem więc zamiast niepokoić się tym, że Talibowie zdobyli jakiś "Bdziadabub", powinniśmy raczej szykować się na walkę z Zielonymi Talibami z Brukseli, którzy w ramach programu "Fit for 55" chcą przerzucić koszty "ratowania klimatu" na ludzi biednych i średniozamożnych, jednocześnie zwiększając sobie budżet na przeloty prywatnymi odrzutowcami. Dążą oni do podobnej sytuacji jak na Kubie - czyli, by obok opływającej w luksusy nomenklatury istniały spaueryzowane masy jeżdżące starymi samochodami (bo na nowe nie będzie ich stać) lub zdezelowanym transportem publicznym, nie wyjeżdżające za granicę i pokornie stojące w kolejkach po przydziałowy malutki skrawek mięsa czy jakiegoś sojowego produktu o smaku i wartościach odżywczych gówna. 

W to, że zależy im na "ratowaniu klimatu" nigdy nie uwierzę, gdyż wybrali oni najgłupszą możliwą strategię zielonej transformacji gospodarki. Prawdziwa strategia polegałaby na inwestycjach w energetykę atomową oraz awangardowe technologie takie jak zimna fuzja, energia punktu zerowego, antygrawitacja. Te technologie już zresztą istnieją i od dekad są wykorzystywane w "czarnych programach" zbrojeniowych USA - na co wskazywałem choćby w serii Phobos. Pamiętacie sprawę patentów dra Salvatore Paisa?

I tutaj dochodzimy znów do spraw "kosmicznych". Dr Steven Greer pisał, że istnienie obcych cywilizacji nie jest ujawniane ze względu na sprawę kontroli nad przełomowymi technologiami dającymi dostęp do niemal darmowej energii. Jego zdaniem, takie technologie zniszczyłyby przemysł naftowy. Moim zdaniem, motyw ukrywania istnienia obcych cywilizacji i przejętych od nich technologii (a także ukrywania istnienia zaawansowanych technicznie cywilizacji w zamierzchłej przeszłości) sprowadza się do Wielkiego Resetu. Gdybyśmy mieli powszechnie dostępne technologie tego typu, to nie mieliby pretekstu do wprowadzenia programu mającego powszechną pauperyzację społeczeństw. Transport byłby zeroemisyjny. Energetyka zeroemisyjna. Co więcej, dałoby się lepiej kontrolować pogodę. Nastąpiłaby też pewnie rewolucja w telekomunikacji, przemyśle, medycynie... W naszym zasięgu znalazłyby się surowce znajdujące na Księżycu, Marsie i planetoidach. Ale oznaczałoby to też utratę kontroli nad ziemskim folwarkiem przez siły dotychczas nim rządzące. Taka nowa rewolucja przemysłowa doprowadziłaby bowiem do powstania nowych elit i zakwestionowania całej dotychczasowej naszej wiedzy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz