Ilustracja muzyczna: Masked Wolf - Astronaut in the Ocean
78-letni prezydent Joe Biden podczas interakcji z prasą, spytany o kwestię negocjacji w sprawie prawa imigracyjnego, odparł: "Mój tyłek został podtarty". My butt's been wiped. Nikt nie zapytał przez kogo został podtarty, nie mówiąc już o innych szczegółach tego incydentu.
Trudno mi więc uwierzyć Derekowi Cholletowi, urzędniczynie z Departamentu Stanu, mówiącemu, że "prezydent Biden osobiście śledzi sprawę TVN". Biden ma na pewno bowiem inne priorytety, skoro przy kamerach rozgłasza urbi et orbi, że podtarto mu tyłek.
(Wbrew pozorom jednak w USA ludzie wiedzą, co to TVN. Przecież kubańscy antykomuniści pogonili niedawno ze swojego wiecu reportera tej stacji Marcina Wronę. "Fuerra!" - "Wynocha!" - tak go żegnali. A w swoich mediach społecznościowych określili go jako "a well known supporter of Habanero communism".)
Starość nie radość, a widok Joe Bidena sprawia, że można o kant d... potłuc wszelkie kampanie prozdrowotne w stylu "planuję długie życie". Po co żyć długo, skoro na starość nie kontroluje się zwieraczy i gada od rzeczy?
Z pewnością długie życie Joe Bidena lekko irytuję wiceprezydent Kamalę Harris. Były prezydent Gerald Ford (koleś, który został prezydentem, mimo, że nikt na nikogo nie głosował), w 1989 r. przewidział, że pierwsza kobieta zostanie prezydentem w wyniku "nieszczęścia" - zgonu urzędującego prezydenta. Kamala raczej nie miałaby szansy na zwycięstwo w uczciwych wyborach. W ostatnich demokratycznych prawyborach zdobywała w porywach 2 proc. głosów. Sondaże pokazują, że jest ona bardzo niepopularna a nie lubi jej też spora część wyborców Bidena. Kamala kojarzy się ludziom przede wszystkim z histerycznym śmiechem w nieodpowiednich momentach. Dostała z tego powodu ksywkę "Hiena". Pracownicy jej biura anonimowo opowiadają mediom o panującej w nim toksycznej atmosferze i mobbingu. Mainstreamowe media kreślą scenariusz, w którym Kamala nie zostanie namaszczona na następcę Bidena - a w 2024 r. kandydatem na prezydenta będzie Pete Buttigieg, zajmujący obecnie ciepłą i mało kontrowersyjną posadkę sekretarza ds. transportu.
Czasem się jednak zastanawiam: a co jeśli Biden tylko udaje zdemenciałego dziadzia, by wydawał się wszystkim niegroźny? Tak jak rzymski cesarz Klaudiusz w serialu "Ja, Klaudiusz"? A na to końcu okaże się, że to on był Q? A może po prostu udaje demencję, by bezkarnie macać panienki?
***
Już trakcie tworzenia tego wpisu dotarła do mnie ważna wiadomość.
Nigdzie nie wyjeżdżałem w ostatnich dniach, a tu nagle dowiaduje się, że zmarł znany reprezentant "nadzwyczajnej kasty" Stefan Michnik. I to w Gettysburgu. Zapewne poległ w bitwie. Ciekawe czy służył w armii Konfederacji jak Judah Benjamin?
W Polsce obowiązuje oczywiście kretyńska zasada "o zmarłych dobrze lub wcale", którą jednak jakimś dziwnym trafem nie stosuje się do Żołnierzy Wyklętych, AK-owców i NSZ-towców czy też sanatorów - opluwanych przez libko-komunę i różnych debili. Nie można więc mówić źle o gejnerale Jarucwelskim, o Kiszczaku, profesorze Bałwanie, czy o gdańskim George'u Floydzie. Można o "Burym", "Łupaszce", "Ogniu", kapitanie "Halu", marszałku Śmigłym-Rydzu czy o Janie Pawle II. Zapewne, jeśli Jan Tomasz Gross zejdzie na krwawą sraczkę lub wzorem Jerzego Kosińskiego zmasturbuje się na śmierć, to będzie wspominany jako "wybitny historyk" i "opozycjonista". Jako historyk-amator nie mam jednak prawa zamilczać zła popełnianego przez jakiegoś śmiecia, któremu akurat się zeszło.
Tak się akurat składa, że kilka dni temu przeczytałem wspomnienia Wiesława Klempisza, weterana Kedywu, Powstania Warszawskiego i Kompanii Wartowniczych pt. "Urodzony 22 lipca". Klempisz był sądzony przez Stefana Michnika, który na jego procesie odmówił mu korzystania z obrońcy. Michnik skazał go na 12 lat więzienia. Klempisz miał jednak mimo wszystko więcej szczęścia niż np. cichociemny Andrzej Czaykowski, skazany przez Michnika na śmierć. Miejmy świadomość tego, że prawniczy nieuk Michinik podczas rozpraw sądowych łamał nawet prawo PRL.
Cieszę się więc, że istnieje taka instytucja jak Piekło, która koryguje to, co schrzanił ziemski wymiar "sprawiedliwości". Stefcio już tam się pewnie obraca na rożnie lub - parafrazując Talmud - gotuje w dole z ekstrementami. No chyba, że to jednak muzułmanie mają rację. Wówczas trafił do raju - jako jedna z dziewic lub jeden z "chłopców, którzy nie krwawią z odbytu". Czeka go wieczne Boku no Pico.
To, że nie został skazany przez polskojęzyczny sąd jakoś mnie nie oburza, bo niczego dobrego nigdy się nie spodziewałem po naszych komuszo-libkowsko-złodziejskich sądach. Specjalne miejsce w Piekle na pewno dostaną solidarnościowe stare pierdoły, które przekonywały na początku lat 90-tych, że sądy "same się oczyszczą". Nie oburza mnie też to, że polskojęzyczne służby specjalne nie zaaranżowały Stefciowi zgonu (upozorowanego np. na napad rabunkowy) - nawet gdyby bowiem te służby były w rękach patriotów, to nie organizowałaby one "mokrej roboty". Patriotom wpycha się bowiem do głów, że jesteśmy "cywilizacją łacińską" i że wrogów należy miłować. Tym, co mnie oburza jest ogromne skarlenie intelektualne Polaków. Można je sobie uświadomić czytając m.in. biografię Adama Michnika autorstwa Romana Graczyka. Jak to się stało, że jakiś śmieszny, plastusiowaty, jąkający się koleś gadający straszliwe banały i farmazony (a przed komisją rywinowską zachowujący się jak skończony debil) uchodził za intelektualnego tytana w Solidarności? Jak to się stało, że był traktowany przez emigrację jako bohater? I sprawa najbardziej kompromitująca: dlaczego Stefanowi Michnikowi pozwolono pisać do "Kultury" paryskiej? Państwo, które mamy jest bezpośrednim skutkiem skarlenia intelektualnego i moralnego Polaczków zamieszkujących PRL oraz naiwności emigracyjnych elit. By wyrwać się z tego skarlenia musimy niszczyć "autorytety", które nasi wrogowie stawiają nam na pomniki.
Z tej okazji przypomnę fragment jednego z odcinków serii Sny (większa część jego treści może być już niezrozumiała ze względu na upływ czasu, ale ten fragment jest "nieśmiertelny"):
"-Ekhmmm, ekhmmm... - rozmowę przerwał im na wpół łysy a zarazem rozczochrany dziadyga.
- Tu jest porządny lokal tu się nie charczy! - przywołał go do porządku Badura.
- Jak śmiesz... - syczał starzec. - Jak śmiesz tak się odzywać do tak wybitnego socjologa jak ja...
Chehelmut nagle zbladł i wskazując palcem na dziadygę krzyknął: - O mój Boże! To profesor Zygmunt Bałwan z Taszkienckiego Uniwersytetu Sado-Maso im. Luny Brystygierowej Sodomizowanej Butelką przez Gomułkę!
Bałwan zerwał z siebie garnitur i odsłonił obcisłe skórzano-gumowe body z siateczkowymi elementami. Wyciągnął bicz, strzelił nim w podłogę i zaczął przemawiać:
- Teraz was burżuje, sługusy imperializmu, klerykałowie, faszyści, syjoniści, marionetki kapitału i soldateski, titowskie sprzedawczyki, rewizjoniści, homofoby nauczę mojej teorii płynnej, bo spływającej z kibla do rur kanalizacyjnych, ponowczesności. Albowiem jak nauczał wielki Stal... Aaaaa.... ekhwww...uuuu...aaaaa!!!! - słowotok Bałwana przekształcił się w charczenie, gdy Yuno Gasai wbiła mu nóż w gardło. Krew marksistowskiego "profesora" obryzgała podłogę.
- Aaaa!!! Jak fajnie!!! Yukki będzie ze mnie zadowolony! - szwargotała podekscytowana Yuno.
W oczach Saeko pojawiły się łzy. - Jak mogłaś... - wycedziła łamiącym się głosem - Jak mogłaś zabić tego Bałwana... Sama miałam na to ochotę...
Pan Bóg przypomniał jednak biednej Saeko o swoim istnieniu. Do zwłok prof. Baławana podszedł czarnoskóry duchowny. - Ja być ksiądz Bahobora. Ja potrafić wskrzesiać... - po chwili położył ręce na zwłokach, pomodlił się i tchnął w nie życie. Truchło Bałwana zaczęło drgać. Nie minęła minuta a stanął on na nogi. Ze łzami w oczach mówił: - To cud... Byłem w strasznym miejscu, w którym płonął ogromny ogień i roztaczał się zapach siarki. Zaczęły szarpać mnie demony, gdy nagle zobaczyłem jasne światło z którego dobiegał głos: "Bałwanie, Bałwanie! Daję ci drugą szansę!".
Szast! Saeko cięła Bałwana przez łeb mieczem gen. Muraty. W powietrzu unosiła się krwawa mgiełka a socjolog leżał w kałuży juchy na podłodze.
- Ahhhh... Jestem mokra... - wycedziła Busujima.
Podekscytowana Yuno Gasai, ciągnąc ks. Bashoborę za rękaw, pytała go: - Czy może ksiądz go jeszcze raz wskrzesić?
- No jasne córko... - ks. Bashobora powtórzył całą procedurę. Bałwan znowu wstał na nogi. Gromko oznajmił swoje ożywienie: - Oh... Alleluja! Pan Bóg znowu dał mi...
Trzask! Yuno przywaliła mu siekierką. Padł na podłogę bez życia.
- Czy ksiądz może go znowu ożywić? - pytała Saeko."
(koniec cytatu)