sobota, 17 kwietnia 2021

Atomowi bogowie: Piorun Indry

 


Ilustracja muzyczna: Blue Monday - Sebastian Boehm Remix - Wonder Woman 1984 OST



Kiedy w lipcu 1945 r. dokonano na pustyni Nowego Meksyku pierwszego amerykańskiego testu broni atomowej, niektórzy mieli uczucie deja vu. Doktor Robert Oppenheimer, zacytował fragment hinduskiego poematu Bhagawagdita: "I stałem się śmiercią niszczycielem światów". Zapytany na jednej z konferencji prasowych, czy tamten test był pierwszym przypadkiem użycia bomby atomowej, zrobił ważne zastrzeżenie, dopowiedział: "Tak, w czasach nowożytnych". 


16 lutego 1947 r. w "New York Herald Tribune" ukazał się artykuł, w którym znalazł się bardzo sugestywny fragment: “Kiedy pierwsza bomba atomowa wybuchła w Nowym Meksyku, piasek pustyni zamienił się w stopione zielone szkliwo. Ten fakt dał według magazynu Free World wiele do myślenia archeologom, którzy prowadzili wykopaliska w dolinie Eufratu. Odkryli oni warstwę agrarnej kultury liczącej sobie 8000 lat oraz warstwę kultury pasterskiej, znacznie starszej, po czym dotarli do warstwy kultury jaskiniowej. Ostatnio dotarli do kolejnej warstwy… stopionego, zielonego szkła.".

Dziwne skojarzenia miał też Albion Hart, amerykański inżynier, który pod koniec XIX w. realizował projekt w Afryce. Przemierzając pustynię natrafił na ogromny obszar zeszklonego piasku. "W owym czasie bardzo mocno zafrapował go duży obszar zielonkawego szkliwa, który rozciągał się tak daleko, jak sięgał wzrok, i którego pochodzenia nie potrafił wyjaśnić. (...) Jakiś czas później… przemierzał obszar White Sands. Było to wkrótce po dokonanych w tamtym rejonie pierwszych eksplozjach atomowych. Bez trudu rozpoznał ten sam typ krzemowego szkliwa, jaki pięćdziesiąt lat wcześniej widział na afrykańskiej pustyni."


W 1932 r. Patrick Clayton, geolog pracujący dla egipskich władz, odkrył południowo-zachodniej części Egiptu rozciągający się na wiele kilometrów obszar pokryty szkłem. Surowiec ten został nazwany Libijskim Szkłem Pustynnym. Okazało się, że to szkło było wykorzystywane przez egipskich rzemieślników przez tysiące lat a  wyroby z niego zrobione znaleziono m.in. w grobowcu Tutenchamona. Było niezwykle czyste - składało się w 98 proc. z krzemionki. Jego powstanie tłumaczone jest uderzeniem wielkiego meteorytu. Jak dotąd nie znaleziono jednak nigdzie krateru ani najmniejszych szczątków tego kosmicznego ciała, gdy np. w kraterach meteorytowych w Arabii Saudyjskiej szkło powstałe wskutek fali wysokiej temperatury jest mocno zanieczyszczone fragmentami meteorytów. W Egipcie mamy jednak do czynienia z rozciągającą się na wiele kilometrów taflą czystego szkła, która powstała po tym, jak w powietrzu eksplodowało coś z mocą bomby atomowej.


W pakistańskiej prowincji Sindh istnieje miejsce o nazwie Mohendżo Daro - "Kopiec Umarłych". To ruiny starożytnego miasta, które według oficjalnej nauki istniało od XXVI w. przed Chrystusem do XIX w. przed Chrystusem. Wyróżniało się ono zaskakująco wysokim standardem życia jak na tamte czasy. Istniała tam m.in. kryta kanalizacja oddzielona od wodociągów a w domach były... spłukiwane toalety. Przyjmuje się, że zostało ono opuszczone po najeździe Ariów. Z końcem tej metropolii wiąże się jednak większa tajemnica. Na jego ulicach znaleziono bowiem wiele nie pochowanych szkieletów, ludzi którzy zginęli nagle (dwa szkielety trzymają się tam za ręce), a poziom radioaktywności ich szczątków był nawet 50 razy większy od normy. Znaleziono tam również stopione cegły i naczynia a także coś w rodzaju epicentrum wybuchu. W pobliżu kręgu o średnicy 30 m znaleziono dużo tzw. czarnych kamieni czyli brył stopionych przez bardzo wysoką temperaturę. Im dalej od epicentrum, tym zniszczenia były mniejsze. To nie jedyna tego typu anomalia na terenie subkontynentu indyjskiego. W Radżastanie w 1992 r. znaleziono podczas prac archeologicznych warstwę radioaktywnego pyłu zalegającego na obszarze 8 km kw.

Czytając starożytny hinduski epos Mahabharata mamy więc mieć prawo deja vu - podobnie jak miał je Robert Oppenheimer. W nim, oraz w innych tekstach z epoki, jest bowiem mowa o wykorzystaniu "boskich broni" użytych podczas regionalnej wojny - wojny Kuruksztera -  w odległych czasach. Podczas tego starcia miało zginąć w ciągu 18 dni 1,8 mld ludzi. Przesada typowa dla dawnych świętych tekstów? Nie da się ukryć, że Mahabharata sprawia wrażenie tekstu, który ktoś próbował na siłę dopasować do realiów swojej epoki. Obok latających pojazdów toczących pojedynki w powietrzu mamy tam bowiem słonie bojowe i wojowników w zbrojach. I mamy dziwnie znajome bronie wywołujące dziwnie znajome efekty:





"Śmiercionośna strzała [...] mierzy trzy łokcie i sześć stóp [około 320 centymetrów] i jest obdarzona mocą pioruna Indry. Posiadała ona moc niszczenia wszystkich żyjących stworzeń."

"Aswatthaman [...] przywołał broń Agneya, której nie mogą się przeciwstawić nawet bogowie [...].Słup światła skrzący się niczym ogień, choć bez dymu, wypełniała wściekłość. Wszystkich, którzy znaleźli się w jego zasięgu, ogarnął mrok [...]. Ciała wielkich słoni bojowych, spalone przez broń, leżały porozrzucane."

"Jeden pocisk wybuchł z całą potęgą świata. Rozżarzony słup dymu i ognia, tak oślepiający jak dziesięć tysięcy słońc, uniósł się w całej swej wspaniałości"

"Ich paznokcie i włosy wypadały, wyroby garncarskie pękały bez widocznego powodu, a wszystkie ptaki zbielały. Po kilku godzinach całe pożywienie zostało zatrute [...]. By uciec przed tym ogniem, żołnierze rzucali się do rzek i strumieni, aby obmyć siebie i swój ekwipunek."

"Wyglądało to, jakby słońce się obróciło. Świat, spieczony ogniem, wydawał się być w gorączce. Słonie i inne zwierzęta lądowe, palone energią tej broni, w popłochu uciekały [...]. Nawet wody były tak gorące, że przebywające w nich stworzenia zaczęły płonąć [...]. Żołnierze przeciwnika upadali jak drzewa w szalejącym ogniu. Ogromne słonie bojowe palone siłą tej broni padały na ziemię, przerażająco rycząc z bólu. Inne, palone ogniem, biegały na wszystkie strony, jakby znajdowały się w środku płonącego lasu. Także rumaki i pojazdy spalone energią tej broni wyglądały jak drzewa płonące w pożarze."

Ale oczywiście to wszystko przejaw bujnej wyobraźni poetów sprzed tysięcy lat, którzy byli tak kreatywni, że wymyślili sobie pocisk o długości kilku metrów, który eksplodował z siłą "tysiąca słońc", wywołując ogromną falę uderzeniową i falę ognia a także skażenie powodujące chorobę popromienną.

Wyjątkowo kreatywna wydaje się być również hinduska kasta kapłańska. Jak czytamy:

"Richard B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani" posługuje się jednostkami czasu, z których ostatnia, najmniejsza, trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty sanskryckie są zakłopotani, nie mogąc wyjaśnić, do czego służyć mogła w starożytności tak mała jednostka czasu i jak można było ją mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne prymitywne szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny mają dla nich stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne zachowywały się w tym względzie inaczej.
Andrew Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze: Według jogi Pundit Kaniah z Ambatturu w Madras, którego spotkałem w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u brahminów był sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z "Brihath Sakatha" i innych tekstów sanskryckich. W dawnych czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala", z których każda wynosiła 24 sekundy. Następnymi 60 razy mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara", "vitatpara", "ima" i w końcu "kashta" - jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym Hindusom służyć mogły ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani byli do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.
Jedna trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie mieć żadnego sensu praktycznego, jeśli nie dysponuje się urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką dokładnością. Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek atomowych: hiperonów i mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej części sekundy.
Tablica "Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera wielkości matematyczne porównywalne z wymiarami atomu wodoru. Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej przeszłości? Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych przestrzeniach każdego atomu, tak różnorodne, jak pyłki w promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej liczby atomów, lecz że w samych atomach, jak dziś wiemy, większa część przestrzeni nie jest wypełniona materią.
Teksty te, pochodzące z dalekiej przeszłości, wskazują więc, iż już wówczas istniała głęboka znajomość fizyki atomowej. Fakt, że brahmini zobowiązani byli pamiętać szereg symboli matematycznych, nie rozumiejąc ich nawet, świadczy o celowo podjętym wysiłku zmierzającym do przekazania wiedzy z zaginionej ery technologicznej. Można sobie wyobrazić pradawnych uczonych, którzy obserwując upadek swojej cywilizacji, zapisywali swoją wiedzę i powierzyli pewnej grupie ludzi odpowiedzialność za przekazywanie jej poprzez wieki, aż do czasu, kiedy znowu stanie się ona zrozumiała."

(koniec cytatu)

Na akademickich historykach takie opisy nie robią oczywiście żadnego wrażenia. "Posługiwali się jednostkami czasu będącymi kilkusetmilionowymi częściami sekundy, bo po prostu potrzebowali tego do celów kultowych. Po ch... to drążyć i przerabiać podręczniki!".



                              


To, że na megalitycznych ruinach w wielu miejscach na świecie znajduje się ślady zeszkleń jest również prosto tłumaczone: tym, że oblegający palili pod murami ogniska. Zeszklenia można znaleźć na murach Hattusy, stolicy państwa Hetytów, na megalitycznych murach w północnej Francji i na tzw. fortach w Szkocji. Ze szkockimi fortami wiążą się legendy mówiące, że stopił je celtycki bóg Lug (od którego imienia ma pochodzić nazwa miasta Legnica). Ślady zeszkleń widać również na cyklopowych murach inkaskiej twierdzy Sacsayhuaman. Teoria mówiąca, że oblegający próbowali stopić wielkie bloki z granitu i bazaltu rozpalając ogniska pod murami nie wytrzymuje tam krytyki, z tego względu, że Sacsayhuaman jest położone na wysokości 3700 m n.p.m. i po prostu w promieniu wielu kilometrów od niego nie ma żadnych drzew, a w samej fortecy jest natomiast bardzo dobry dostęp do wody. Poza tym nie bardzo wiadomo przed kim Inkowie mieliby się tam bronić za tak potężnymi murami. Otoczeni byli przecież tylko przez prymitywne plemiona. 

Historycy starożytności to ludzie obdarzeni bujną wyobraźnią. Muszą ją posiadać, by przy szczupłości materiału źródłowego stworzyć spójną narrację. Narrację, w której jest mowa jedynie o powolnej, linearnej ewolucji cywilizacji - od małpoludów i jaskiniowców, poprzez chatki z gówna, piramidy i megalityczne budowle, znów chatki z gówna aż do starożytnej Grecji i Rzymu do chatek z chrustu w "wiekach ciemnych" wczesnego średniowiecza. Każdy, kto przedstawia alternatywną wizję jest przez nich nazywany człowiekiem "o zbyt bujnej wyobraźni".

A tymczasem nasza wiedza o tym, co się działo na Ziemi tysiące lat temu jest delikatnie mówiąc bardzo dziurawa, a pod piaskami pustyń można nadal znajdywać ślady kwitnących cywilizacji, których nikt nie bada. Z bardzo wielu starożytnych przekazów przeszłość jawi się zaś iście mad maxowsko. Jak czytamy:

"Amerykański etnograf, Baker, odnalazł wśród kanadyjskich Indian legendy mówiące, że kiedyś tam na południu istniały wielkie lasy i łąki, a wśród nich wielkie oświetlone miasta, zamieszkiwane przez ludzi, którzy latali do nieba na spotkanie piorunom. Później jednak pojawiły się demony i wszystkie miasta zostały zniszczone. Pozostały po nich tylko istniejące do dnia dzisiejszego ruiny. Legendy te wywodzą się z objętych wieczną zmarzliną rejonów kanadyjskiej tundry, położonych na dalekiej północy. Odnoszą się one do dawnych epok, kiedy kiedy klimat obecnych obszarów biegunowych odbiegał znacznie od dzisiejszego. Tradycja Indian kanadyjskich przypomina istniejące wśród Majów i Azteków legendy, mówiące o miastach, w których ani w dzień ani w nocy nie gasły światła. Majowie mówili: Ta ziemia (obecnie południowo zachodnia część Stanów Zjednoczonych) stanowi Królestwo Śmierci. Przebywają tam tylko dusze, które nigdy nie będą poddane reinkarnacji (...), ale dawno temu była ona zamieszkana przez starożytne rasy ludzkie. (...)

Sporo legend mówiących o istnieniu wielkiego i katastrofalnego konfliktu w zamierzchłej przeszłości, wskazuje obszary, gdzie zdarzenia te miały miejsce. Okazuje się, że w większości chodzi tu o dzisiejsze pustynie. Szereg takich przekazów pochodzi z terytorium dzisiejszych Chin. Tam też znajduje się część niezbadanej dotychczas w pełni pustyni Gobi, która ukrywa pod swymi piaskami wiele tajemnic. Podobnie w Indiach, w dolinie Indusu, gdzie niegdyś kwitła wspaniała cywilizacja - dziś jest pustynia. Pustynią jest także znaczny obszar południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, który Majowie nazywali właśnie Królestwem Śmierci. W Egipcie Horus przeklął ziemie Seta na tysiące lat - Ogromne obszary Afryki Północnej wraz z Saharą są pustynne. To samo dotyczy także większości terenów na Środkowym Wschodzie - wielkie miasta Babilonii i Sumeru, zrujnowane, spoczywają teraz pod ruchomymi piaskami.
Większa część Australii to także pustynia - rdzenni mieszkańcy wydają się być potomkami ludów niegdyś cywilizowanych. Na niektórych obszarach tej pustyni, gdy w górach zdarzy się ulewny deszcz, woda i szlam przewalają się i dochodzą aż do brzegów płytkiego jeziora Eyre. Przypomina to okres, gdy okolice te były zasobniejsze w wilgoć, gdy żyły tam olbrzymie kangury i diprodonty wielkości nosorożca, jak o tym wspominają legendy tubylców - pisze prof. Alfons Gabriel, znany badacz obszarów pustynnych. Jednak nawet tubylcy zdają się obawiać tych terenów a ich przejście połączone jest z ogromnymi trudnościami, jest tam bowiem strefa, która w języku krajowym nosi nazwę "Narikalinanni", co oznacza "miejsce śmierci i zniszczenia". (...)

Można by stwierdzić, że od niepamiętnych czasów ziemie te wrogie były człowiekowi i ludzkiemu na nich osadnictwu. Ale tak nie jest. Na pustyni Gobi odkryto bowiem ruiny bardzo starych miast, prawie już bezkształtne, ale wszystkie one noszą na sobie ślady działania bardzo wysokich temperatur, pokryte bąblami tego samego rodzaju i postaci, co zaobserwowane w Hiroszimie po wybuchu amerykańskiej bomby atomowej. (...)
A oto co na temat Sahary pisze znawca problemu, prof. Alfons Gabriel: Na pustyni znaleźć można studnie, istniejące od niepamiętnych czasów. Często szyby są zdumiewająco głębokie, w niektórych przypadkach przewyższają 100 m. - i trudno zrozumieć, jak ludzie swymi prymitywnymi narzędziami zdołali je zbudować."


(koniec cytatu)

Skąd jednak w tamtych odległych czasach była technologia pozwalająca na dokonywanie takich spustoszeń. No jak to skąd? Starożytni przecież wyraźnie pisali, że była to technologia ich bogów, którzy przylecieli z Nieba. W dzisiejszych, przepełnionych ateizmem, czasach dawni bogowie nie mają jednak prawa bytu. Nie było ich nigdy. Była powolna ewolucja - od jaskiniowców do Julek.

***

Pentagon oficjalnie przyznał, że nakręcony w 2019 r. film przedstawiający piramidalne UFO latające w pobliżu amerykańskie niszczyciela to autentyk.

Kamery zainstalowane na ISS sfilmowały zaś ponad 100 metrowy trójkąt lecący w przestrzeni kosmicznej. 

***

Pisałem już, że napięcie wojenne wokół Ukrainy to testowanie przez Putina granic, do których może się posunąć pod rządami Bidena. I jak na razie Biden ten test oblewa. Głośno zapowiadana sankcje okazały się słabe. Amerykanie nagle zrezygnowali z posłania dwóch okrętów na Morze Czarne. Putin odrzucił więc propozycję szczytu z Bidenem i rozpoczął blokadę Cieśniny Kerczeńskiej. I będzie testował dalej. Być może Amerykanie go podpuszczają i celowo prowokują do uderzenia na Ukrainę, by później mu dać po nosie. W każdym bądź razie za Trumpa coś takiego by się nie wydarzyło. Trump mówiłby, że Putin to "great guy" i jednocześnie nakładał nowe sankcje, a wszyscy obawialiby się bardziej Trumpa niż Putina widząc w amerykańskim prezydencie świra, który może rozpocząć wojnę pod wpływem kaprysu. Ale cóż, Amerykanom wybrano na prezydenta Pana Magoo. Ale przynajmniej Biden klimatycznie się prezentuje w poniższym klipie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz