"Został tylko anal" - mówił transparent figlarnej uczestniczki Strajku K...
Miłościwie nam panująca Komunistyczna Partia Chin już wprowadziła to hasło w życie - za pomocą analnych testów na chińskiego komunawirusa. Chińskie media chwalą już je jako "bardziej dokładne" a poddani im Chińczycy chodzą jak pingwiny. No cóż, w Chiny to nie Polska rządzona przez straszliwy socjalistyczny reżim tłamszący wolność. Spróbuj w Chinach zastosować "góralskie weto" a włożą ci w dupala test na Covid wielkości towarzysza Mao. No, ale to w Chinach panuje ponoć prawdziwa wolność i nie ma tam żadnego NWO.
Oczywiście, jak wszyscy wiemy, ChRL doskonale poradziła sobie z pandemią. A mimo to w ostatnich tygodniach wprowadzała drakońskie lokalne lockdowny w wielu miastach, zabraniając mieszkańcom nawet wychodzić do sklepów po jedzenie. Władze wydały też wytyczne, by unikać podróży w Nowy Rok Księżycowy. Licznik zachorowań i zgonów na Covid-19 ledwo tam zaś drgnął. O co więc chodzi w tej szopce? Jest w Chinach Covid czy go nie ma?
Dr Michael Yeadon, spędził 30 lat w koncernie Pfizer prowadząc badania nad nowymi lekami. Gdy w 2011 r. z niego odchodził, zajmował stanowisko wicedyrektora i głównego naukowca ds. alergii oraz chorób układu oddechowego. Obecnie twierdzi on, że liczba infekcji na Covid-19 została bardzo mocno zawyżona przez testy PCR. Zbyt często wykrywają one przeciwciała powstałe po infekcjach innymi wirusami. W omówieniach jego wypowiedzi znajdowałem nawet twierdzenia, że 90 proc. testów może dawać fałszywe wyniki - ale nie udało mi się znaleźć tych słów w źródłach. Być może to były błędne cytowania. Znalazłem jednak artykuł w "New York Timesie", w którym znalazła się wzmianka, że 90 proc. osób w Massachusets, Nowym Jorku i Nevadzie, u których test wykazał pozytywny wynik, nie wykryto później żadnych śladów wirusa. (Dla tych, którzy nie przebiją się przez paywalla omówienie tego artykułu jest tutaj.) Testy są po prostu źle skalibrowane. W listopadzie portugalski sąd wydał wyrok mówiący, że test PCR nie jest wiarygodną podstawą do kwarantanny. O tym, że wiarygodność testów PCR jest co najmniej wątpliwa wspomniała również... WHO. No cóż, jeden z austriackich parlamentarzystów przeprowadził test na Covid-19 na szklance Coca-Coli i otrzymał wynik pozytywny.
To, że testy są wadliwe wyjaśnia wiele anomalii związanych z pandemią. Choćby to, czemu infekcje wykrywano u marynarzy, którzy przebywali na okrętach, które od wielu tygodni nie zawijały do portów. Lub dlaczego zwykła grypa niemal zniknęła w Wielkiej Brytanii i w USA. Lub zagadkę osób, które przechodziły zakażenie bezobjawowo lub z bardzo łagodnymi objawami.
Czy to oznacza jednak, że żadnego Covida nie ma? Tego nie twierdzę. Uważam jednak, że rozprzestrzenia się on dużo słabiej niż mówią oficjalne dane, ale jest przy tym bardziej zabójczy, niż mówią oficjalne statystyki. Załóżmy, że 90 proc. testów PCR rzeczywiście daje lipne wyniki. Wówczas zakażonych Wirusem Wuhan byłoby w Polsce nie 1,5 mln ludzi, ale 150 tys. To przypadki mniej lub bardziej objawowe - z których część trafiła pod respiratory. Ich choroba była jak najbardziej realna. Jaką więc Covid miałby u nas śmiertelność? Oficjalne dane mówią o 39 tys. zmarłych od początku pandemii. Oczywiście część z tych osób mogło umrzeć na choroby współistniejące, ale w bardzo wielu przypadkach te schorzenia (rak, cukrzyca, choroby serca) nie stanowiły natychmiastowego zagrożenia dla życia. Część zgonów na Covid mogła też umknąć statystykom. Przyjmijmy więc, że wirus skrócił życie 30 tys. Polaków. To daje śmiertelność wynoszącą 20 procent.
Pobawcie się oficjalnymi danymi z innych krajów. W większości z nich, przy takim zabiegu otrzymacie śmiertelność wynoszącą od 15 proc. do 30 proc.
Wirus SARS, którego modyfikacją jest Covid-19, ma śmiertelność wynoszącą 11 proc. Przypominam, że SARS został po raz pierwszy wykryty w Chinach. Pokrewny mu wirus MERS, który pojawił się na Bliskim Wschodzie, w 2012 r. ma śmiertelność wynoszącą aż 35 proc. Covid-19 - bardzo podobny do obu z nich - ma moim zdaniem śmiertelność wynoszącą 20 proc. I rozprzestrzenia się podobnie jak one. W podobnie ograniczonych ogniskach. Tyle, że z powodu źle skalibrowanych testów (przez kogo źle skalibrowanych?) zwalczamy go w fatalny sposób. Chiny zwalczają w drakoński sposób jego lokalne ogniska. I nie dzielą się wynikami testów. W Europie słyszymy za to, że trzeba testować, testować i jeszcze raz testować. A im więcej testów robimy, tym więcej fałszywych wyników pozytywnych i więcej prognoz mówiących, że jeśli nie wprowadzi się ogólnonarodowych lockdownów, to zaraz się zapcha służba zdrowia. W ten sposób nigdy nie wygramy z pandemią.
***
"Paint the White House black" - proroczo śpiewał George Clinton. (A w jego video Dr Dre dzwonił do Hillary.) No cóż, Biały Dom jest znów czarny. W znaczeniu, że jest zaciemniany w nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz