sobota, 21 marca 2020

eXtinction: Hunger Games



"Kto kontroluje żywność, ten kontroluje ludzi"
                                                Henry Kissinger

"Żywność to władza! Wykorzystujemy ją, by zmienić zachowanie. Niektórzy nazywają to przekupstwem. Nie przepraszamy za to."
                     Catherine Bertini, była dyrektor wykonawcza Programu Żywnościowego ONZ, była podsekretarz rolnictwa USA


Ilustracja muzyczna: Wardruna - Blood Eagle


Nieco symboliczne jest to, że rodzina Rockefellerów powołała do życia Radę Rozwoju Rolnictwa w rok po tym (w 1953 r.)  jak stworzyła Radę ds. Populacji. Swoje plany dotyczące transformacji globalnego rolnictwa zaczęła ona wcielać jednak już wcześniej, czyli w czasie drugiej wojny światowej. W 1941 r. Nelson Rockefeller i wiceprezydent Henry Wallace (prosowiecki pożyteczny idiota, a zarazem potentat z agrobiznesu, sekretarz ds. rolnictwa w latach 1933-1940, syn sekretarza ds. rolnictwa z lat 1921-1924) wybrali się z misją do Meksyku, uczyć tamtejszy socjalistyczno-mafijny rząd jak zwiększać plony kukurydzy. W efekcie tego w 1943 r. uruchomiono w tym kraju specjalny program badań nad nowymi odmianami roślin jadalnych, którym kierował Norman Bourlag, naukowiec finansowany przez Fundację Rockefellera, który dostanie później Pokojową Nagrodę Nobla i stanie się ojcem "Zielonej Rewolucji".


Zielona Rewolucja, tocząca się w tle zimnowojennych zmagań, mocno zmieniła światowe rolnictwo. Unowocześniła je, doprowadziła do wielkiego wzrostu produkcji żywności, sprawiła, że żywność stała się tania. Ten proces był jednak tylko etapem mającym prowadzić do dalszego celu: zmiany struktury własności w rolnictwie. Hybrydowe odmiany zbóż wyhodowane w ramach Zielonej Rewolucji wymagały większych nakładów kapitałowych niż odmiany tradycyjne. W kolejnych pokoleniach dają mniejsze plony niż w pierwszym, wymagają więc kupowania nowych nasion. Znaczne zwiększenie plonów to nie tylko zasługa właściwości tych odmian, ale też intensywnego wykorzystywania nawozów azotowych (których produkcja eksplodowała po drugiej wojnie światowej - produkowały je fabryki, które wcześniej wytwarzały materiały wybuchowe), pestycydów i herbicydów, a także intensywnej irygacji. W krajach, w których nie było dopłat dla rolnictwa,  ziemia była skoncentrowana w rękach oligarchów i feudałów, a dla rolników były dostępne tylko lichwiarskie pożyczki, na Zielonej Rewolucji korzystała tylko garstka potentatów a rzesze drobnych rolników, którzy nie mogli z nimi konkurować byli wypychani z interesu i zasilali miejską biedotę, stanowiącą tanią siłę roboczą dla zglobalizowanego przemysłu. (Oczywiście były kraje, w których uniknięto takiego scenariusza. Generał Douglas McArthur podzielił ziemię między chłopów w Japonii i wprowadził tam system dopłat dla rolnictwa. Reformę rolną przeprowadził również Czang Kaj-szek na Tajwanie. Nie można tych reform porównywać z polityką rolną w krajach komunistycznych - tam reżimy dążyły do koncentracji ziemi w rękach państwa.) Ten proces był wspierany przez amerykański Departament Stanu, czemu trudno się dziwić, bo wszyscy sekretarze stanu od administracji Eisenhowera do administracji Cartera pracowali na jakimś etapie kariery w Fundacji Rockefellera. Amerykańska pomoc rozwojowa była więc od 1966 r. uzależniona od tego, czy dany kraj zgodził się na proponowane reformy w rolnictwie.



Ten sam proces - choć oczywiście innymi metodami i mniej intensywnie - zaczęto również wdrażać w USA. W 1956 r. John H. Davis, były podsekretarz rolnictwa w administracji Eisenhowera napisał w artykule w "Harvard Business Review", że "jedynym sposobem na rozwiązanie tzw. problemu farm raz i na zawsze, i uniknięcie kłopotliwych programów rządowych, jest przejście od rolnictwa do agrobiznesu". David razem z profesorem Rayem Goldbergiem z Harvardu oraz urodzonym w Rosji ekonomistą Wasilijem Leontiefem (który od 1948 r. za pieniądze Fundacji Rockefellerów tworzył mapę gospodarki USA) zaangażował się w projekt badań nad agrobiznesem. W projekcie tym chodziło o dokonanie "wertykalnej integracji" w amerykańskiej branży rolniczej. Integracja wertykalna była wówczas uznawana za formę monopolu a jej stosowanie było mocno ograniczone przez regulatorów np. w branży naftowej. Ich teorie przetestowano później na Florydzie, w branży producentów cytrusów. Skończyło się na tym, że rynek został opanowany przez garstkę wielkich firm.



 Prawdziwa bonanza dla agrobiznesu nastąpiła jednak dopiero w latach 70-tych, gdy administracja Cartera (zdominowana przez ludzi z Komisji Trójstronnej Davida Rockefellera) mocno poluzowała regulacje antytrustowe w rolnictwie. Skutek tej polityki? Liczba farmerów w USA spadła w latach 1979-1998 o 300 tys. Liczba hodowli świń zmniejszyła się wówczas z 600 tys. do 157 tys. Teraz już wiecie, czemu w latach 80-tych zaczęto organizować te wszystkie koncerty "Farm Aid"...



Gdy zwykli farmerzy przegrywali z "niewidzialną ręką rynku", produkcja rolna stawała się coraz bardziej skoncentrowana w rękach kilku wielkich korporacji. W latach 90. 3 proc. hodowli świń w USA odpowiadały za 50 proc. całej produkcji. Kontrola zwiększyła się również w dziale przetwórstwa spożywczego i dystrybucji żywności. Raport senatora Toma Harkina z 2004 r. mówił, że cztery największe firmy mięsne odpowiadały za 84 proc. uboju krów i 64 proc. uboju świń w USA. Cztery największe firmy kontrolowały 89 proc. rynku płatków śniadaniowych. W 1998 r. koncern Cargill kontrolował 40 proc. elewatorów zbożowych w USA. Monsanto, Novartis, Dow Chemical i DuPont odpowiadały za sprzedaż 75 proc. ziaren kukurydzy i 60 proc. ziaren soi.
Nastała era wielkich hodowli przemysłowych produkujących ogromne ilości zanieczyszczeń i sprzyjających epidemiom. Oczywiście to wielcy gracze kontrolują standardy w tym biznesie. I stąd np. krowy faszerowane hormonem wzrostu i antybiotykami.



Konsolidacja w agrobiznesie prowadziła do wymuszonej zmiany nawyków żywieniowych u Amerykanów. W latach 70-tych, Earl Butz, sekretarz rolnictwa w administracji Nixona, zaczął promować masowe uprawy kukurydzy w USA i większe wykorzystywanie jej w diecie codziennej. Pod koniec dekady rozpromował japońskie odkrycie w postaci wykorzystywania uzyskiwanego z kukurydzy syropu glukozowo-fruktozowego do słodzenia i "polepszania" żywności. Syrop ten zaczęto dodawać jak leci do niemal wszystkiego. W 1984 r. Butz namówił koncern Coca-Cola, by zastąpił cukier tym syropem. Konsumentom to się początkowo nie spodobało - kupowali tradycyjną colę szmuglowaną z Meksyku, bo po prostu smakowała lepiej. Syrop wypierał jednak z branży spożywczej tradycyjny cukier. Po latach zaczęto go łączyć z epidemią otyłości i cukrzycy a także występowaniem niektórych nowotworów. Tak się akurat złożyło, że Butz był wielkim zwolennikiem idei ograniczenia liczebności populacji ludzkiej. Publicznie wyśmiewał papieża Pawła VI, z powodu jego opozycji wobec programów ograniczenia narodzin. Powiedział też: "Kolorowi potrzebują trzech rzeczy: ciasnej cipki, luźnych butów i ciepłego miejsca do srania".



Epidemii otyłości paradoksalnie towarzyszyła obsesja na temat zdrowego żywienia. Obsesja ta zaczęła się po tym jak w latach 40-tych Louis Israel Doublin, zainteresowany eugeniką statystyk pracujący dla MetLife, wymyślił, że można by pobierać wyższe składki ubezpieczeniowe od ludzi z lekką nadwagą. Wymyślił wzięty totalnie z d... wskaźnik, według którego Ussain Bolt mógłby zostać uznany za otyłego. Wskaźnik ten wyewoluował później w indeks BMI. Lekarze zaczęli straszyć ludzi z zupełnie normalną wagą ciała, że otyli i muszą szybko schudnąć. Ci łapali się za gówniane diety, prowadzące do efektu jojo. Powstała jednak dzięki temu branża finess i zdrowego jedzenia. Jak można się domyślić, te wszystkie zdrowe odżywki, dietetyczne batoniki i inny chemiczny shit jest produkowany dokładnie przez te same koncerny, które zalewają rynek "śmieciowym jedzeniem". Tym, którzy są zaniepokojeni kaloriami w słodkich napojach sprzedano jako "zdrowy" zamiennik aspartam -  łączony m.in. z rakiem mózgu, cukrzycą i wadami wrodzonymi u dzieci.



W 1985 r. Fundacji Rockefellera zaczęła badania nad genetycznymi modyfikacjami roślin jadalnych, rozpoczynając tym samym Drugą Zieloną Rewolucję, czyli erę GMO. Oczywiście, modyfikacje genetyczne same w sobie nie są złe, ale czy powierzylibyście je kartelowi od "śmieciowej żywności" i rakotwórczych pestycydów? Czy coś może pójść nie tak? Okazuje się, że rzeczywiście coś poszło nie tak. W 2000 r. dr Arpad Pustai, wybitny naukowiec z Edynburga, dostał zlecenie na przetestowanie genetycznie zmodyfikowanych ziemniaków. Pustai był wcześniej entuzjastą GMO, więc nie spodziewał się znaleźć niczego podejrzanego. Po kilku tygodniach testów okazało się jednak, że szczury, które karmił zmodyfikowanymi ziemniakami miały zniszczone wątroby. Pustai wywołał burzę wynikami swoich badań i został zwolniony ze stanowiska. Wcześniej dzwonił do szefa jego instytutu premier Tony Blair. A do Blaira Bill Clinton, do którego dzwonili natomiast przedstawiciele Monsanto. Mleko się już jednak rozlało i europejskie rządy miały trudności z wydaniem zgody na uprawy GMO w swoich krajach...


Uprawy GMO stworzyły też inne pole do nadużyć. Oto bowiem koncern Monsanto mocno zaangażował się w ściganie rolników za "złamanie praw patentowych". Gdy na polu niezależnego farmera pojawiało się kilka samosiejek GMO, Monsanto nasyłało na niego prawników, że musi im wypłacić odszkodowanie, bo ich straszliwie okradł z własności intelektualnej. Koncern próbował też ograniczyć rolnikom możliwość zbierania ziaren na zasiewy. Wymyślił gen terminatora, powodujący że roślina będzie umierać w drugim pokoleniu. Po fali oburzenia opinii publicznej, oficjalnie wycofał się z planów jego wprowadzenia. Gdyby to jednak ktoś kiedyś wdrożył na szeroką skalę, zyskałby potężny instrument do sparaliżowania globalnego rolnictwa.



Agrobiznes przyczynił się również do "transgenderowej" rewolucji. W jaki sposób? Promując uprawy soi na ogromną skalę. Soja była wcześniej wykorzystywana w Azji głównie jako przetworzony (sfermentowany) dodatek do mięsa i raczej nie była jedzona w dużych ilościach. W latach 70-tych zaczęto uprawiać ją w USA na masową skalę na paszę. Po kryzysie finansowym w Argentynie w 2001 r. tysiące hektarów ziemi wykupionej za bezcen obsadzono tam zmodyfikowaną genetycznie soją. Wspierane przez "elity" organizacje humanitarne zaczęły wydawać biednym ludziom posiłki oparte na soi, które nigdy nie były częścią lokalnej diety. Później ta moda została przeniesiona ze slumsów na uniwersyteckie kampusy i do modnych, hipsterskich knajpek. Elity zaczęły nas częściej pouczać, że nie powinniśmy jeść mięsa, bo to złe dla planety, tylko zmodyfikowaną genetycznie soję z upraw przemysłowych. Rynek zalazły sojowe zamienniki mięsa i  sojowe mleko. Tak się składa, że dzieci pijące to mleko mają sześć razy częściej różne alergie niż te, które piją mleko od krowy. Soja, w stanie naturalnym zawiera m.in. substancje hamujące wzrost. Soja zawiera też fitoestrogeny, czyli substancje podobne do żeńskich hormonów płciowych. Niemowlaki karmione popularnymi sojowymi papkami, dostają dziennie ilości tych fitoestrogenów podobne jak w pigułkach antykoncepcyjnych. Jak to wpływa na ich rozwój płciowy? Czy wszechobecna w żywności soja nie jest przyczyną tego, że tak wiele nastolatków cierpi na zaburzenia tożsamości płciowych? W USA powstało nawet określenie "soy boy" na zniewieściałego, ciotowatego, lewicowego liberała.|
(Polecam obejrzeć poniższy filmik Paula Josepha Watsona.) Ten ciotowaty liberał jest po części produktem wielkiego agrobiznesu, który powstał w wyniku działań rodziny Rockefellerów.





***

A w następnym odcinku serii eXtinction o zarazach, które nawiedzają świat. Jak tam u Was kwarantanna i praca z domu?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz