Skąd się wzięła władza dalajlamów w Tybecie? Jest ona instytucją młodszą niż wydaje się wielu zachodnim fanom buddyzmu. Sam Tybet oczywiście nie zawsze był buddyjski, tak jak Polska nie zawsze była chrześcijańska.
Pierwsi królowie
Tybetu mieli zstąpić z nieba schodząc po osi świata. Od
stworzenia Ziemi do VI w. n.e. miało być ich 27. Po nich nastąpiła
pierwsza potwierdzona historycznie dynastia – Jarlung. Niemal
wszyscy jej władcy zostali post factum, po wielu wiekach, uznani
przez oficjalną tybetańską historiografię za prawowiernych
buddystów, a niektórzy nawet za reinkarnację Awalokiteśwary.
Prawda była jednak bardziej złożona. Część z nich skłaniała
się ku różnym nurtom buddyzmu, część wyznawała lokalną religię bon.Ostatni z nich Langdarma prześladował buddyzm (co było reakcją na
prześladowanie wyznawców bon przez poprzedniego władcę, który
był fanatycznym buddystą) i został zamordowany w 841, 843 lub 846 r. przez
buddyjskiego mnicha. Później panowało w kraju rozbicie
dzielnicowe, aż w XIII w. Tybet najechali Mongołowie i przekazali
władzę sprzyjającej im buddyjskiej szkole sakya. Potem zmieniają
się u władzy poszczególne szkoły i rody, aż w XVII w. dominację
nad krajem zdobywa sekta gelugpa, zwana Żółtymi Czapkami.
Jej
przywódca Ngałang Lobsang Gjaco pokonuje, z mongolską
pomocą, w wojnie domowej konkurencyjną sektę karma kagyu (Czerwone
Czapki) i panuje w latach 1617-1682 jako Dalajlama V Wielki. Jest on
pierwszym dalajlamą, który obejmuje świecką władzę nad Tybetem.
Jego prestiż był tak duży, że przez 15 lat ukrywano jego śmierć.
Jego następca Dalajlama VI był
znany przede wszystkim z pisania erotycznych wierszy, seksualnych
podbojów i alkoholowych wybryków. Według legend był tak biegły w
kontroli nad własnym ciałem, że potrafił zatrzymać w powietrzu i
zassać penisem strumień swojego moczu. Nie obroniło go to jednak
przed śmiercią zadaną mu za pomocą trucizny. Niemal wszyscy
kolejni dalajlamowie – aż do Dalajlamy XIII umierali w bardzo
młodym wieku a w przypadku ich zgonów podejrzewano zwykle truciznę
lub czarną magię.
Realia społeczne
dawnego Tybetu również mocno się różniły od wyobrażeń
zafascynowanych Dalajlamą białych liberałów. Tybet był państwem
o ustroju feudalno-teokratycznym (czy raczej buddokratycznym) a
większość jego mieszkańców stanowili chłopi pracujący na
poletkach należących do świeckich i duchownych feudałów.
Miejscowy system karno-penitencjarny przewidywał podobnie
makabryczne tortury i metody egzekucji jak w sąsiednich Chinach.
Jeszcze na początku XX w. zdarzało się, że szamanów bon
obdzierano żywcem ze skóry i później te skóry wieszano na
ulicach podczas świąt. Z dyscypliną w klasztorach było zaś
różnie – podobnie zresztą jak w Europie u katolików i
prawosławnych. Częstą praktyką wśród tybetańskich feudałów
było wysyłanie jednego z synów na jeden dzień do klasztoru, by w
ten sposób zyskał on do końca życia przywileje przysługujące
mnichom.
O Lhasie mówiono,
że “kurew jest tam tyle, co psów”. Popyt na ich usługi musiał
być więc duży a nawet w opowieściach o życiu dawnych buddyjskich
mędrców otwarcie się mówi o ich przygodach z prostytutkami,
tancerkami i barmankami. Podaż “panienek” trafiających na ulicę
też była spora. Japoński mnich Kawaguchi Eikai nie mógł się
nadziwić urodzie młodych towarzyszek wiekowych tybetańskich lamów
– były to prawdopodobnie dziewczęta wykorzystywane w tantrycznych
rytuałach magii seksualnej. Całkiem sporo miejsca poświęcono tym
rytuałom w klasycznych tybetańskich tekstach, co wywoływało
rumieńce u ich XIX-wiecznych europejskich tłumaczy. Obecnie
podkreśla się, że te rytuały są tylko metaforami i co najwyżej
odgrywa się je w wyobraźni. Jednakże żyjący w pierwszej połowie
XX w. tybetański mnich-intelektualista Lama
Gedün Chöpel rekomendował w jednej ze swoich książek osobom
chcącym użyć w takim rytuale dziewczynki, by nie penetrowali jej
na siłę, tylko by stymulowali ją ręcznie i by przed seksem z
dwunastolatką poczęstować ją miodem i słodyczami. Ze względów
numerologicznych preferowano w takich eksperymentach dwunastolatki i
szesnastolatki. Te kobiety, które miały ponad 20 lat, czyli były
już zbyt stare na wykorzystanie w tantrycznych rytuałach,
kontynuowały karierę jako “zwyczajne” kurtyzany.
Jako ciekawostkę dodajmy, że podobnie dekadencki bywał również mongolski buddyzm. Ostatni Bogdo-gegen, czyli zwierzchnik mongolskich buddystów, był znany z tego, że ulicami Urga (obecnie Ułanbaatar) prowadził pijackie procesje nagich prostytutek. Jakże to kontrastuje choćby z bardziej "mizoginistycznymi" praktykami buddyzmu therawada np. w Tajlandii. Kobieta nie może tam nawet dotknąć mnicha a jeśli nie daj Buddo zajdzie z nim w ciążę, to po śmierci zamienia się w demona. Co nie przeszkadza oczywiście w tym, by w salonach masażu były buddyjskie ołtarzyki i by w klubach go-go rozpoczynano wieczór od buddyjskiej ceremonii mającej zapewnić powodzenie w interesie. (Sam bym w to nie uwierzył, ale byłem świadkiem takiej ceremonii w Pattayi. :)
Jako ciekawostkę dodajmy, że podobnie dekadencki bywał również mongolski buddyzm. Ostatni Bogdo-gegen, czyli zwierzchnik mongolskich buddystów, był znany z tego, że ulicami Urga (obecnie Ułanbaatar) prowadził pijackie procesje nagich prostytutek. Jakże to kontrastuje choćby z bardziej "mizoginistycznymi" praktykami buddyzmu therawada np. w Tajlandii. Kobieta nie może tam nawet dotknąć mnicha a jeśli nie daj Buddo zajdzie z nim w ciążę, to po śmierci zamienia się w demona. Co nie przeszkadza oczywiście w tym, by w salonach masażu były buddyjskie ołtarzyki i by w klubach go-go rozpoczynano wieczór od buddyjskiej ceremonii mającej zapewnić powodzenie w interesie. (Sam bym w to nie uwierzył, ale byłem świadkiem takiej ceremonii w Pattayi. :)
Jakie było miejsce dalajlamy w tym buddokratyczno-feudalnym systemie? Podobne jak papieża w Państwie Kościelnym (które też miewało podobne okresy dekadencji jak "dziwkarskie zagłębie" Lhasa). Papież jednak jest uważany przez katolików za człowieka. Jest Namiestnikiem Chrystusa na Ziemi a może po śmierci zostać ogłoszony błogosławionym, świętym czy nawet Doktorem Kościoła, ale jest tylko człowiekiem. Dalajlama to jednak zarówno człowiek jak i tulku, czyli istota duchowa manifestująca się w kolejnych inkarnacjach. Dalajlama jest najważniejszą tego
typu istotą – inkarnacją Awalokiteśwary, bodhisatwy
współczucia.
Bodhisatwa to istota, która osiągnęła buddyjskie oświecenie, ale nie skorzystała z możliwości zaprzestania cyklu reinkarnacji. Postanowiła dalej się odradzać, by pomagać ludzkości osiągnąć oświecenie. Awalokiteśwara (po tybetańsku Czerenzi) jest w buddyzmie tybetańskim najważniejszym bohisatwą, który przejął też cechy przedbuddyjskiego boga ognia. Jest on emanacją Buddy Amithaby, będącego regentem naszych czasów i panem żywiołu ognia. Historyczny Budda Sakyamuni, żyjący w V w. przed Chrystusem, był również emanacją tego Buddy. (Buddyzm naucza, że w przeszłości istniało wielu buddów i że za jakiś czas pojawi się nowy – Budda Maitreja.) Dalajlama jest więc inkarnacją zarówno ludzi jak i potężnych duchowych istot. Tybetańczycy nazywają go Yeshe Norbu, czyli Klejnot Spełniający Życzenia i Kundun, czyli Obecność. W czasie ceremonii kalachakra tantra idzie on jeszcze wyżej w duchowej hierarchii – medytując internalizuje w sobie obraz Adi Buddy, czyli pierwotnego, kosmicznego najwyższego Buddy i wyobraża sobie jak niszczy cały Wszechświat (pogrążając w morzu ognia nawet bogów i buddów w niebiosach), a następnie stwarza Kosmos od nowa.
Bodhisatwa to istota, która osiągnęła buddyjskie oświecenie, ale nie skorzystała z możliwości zaprzestania cyklu reinkarnacji. Postanowiła dalej się odradzać, by pomagać ludzkości osiągnąć oświecenie. Awalokiteśwara (po tybetańsku Czerenzi) jest w buddyzmie tybetańskim najważniejszym bohisatwą, który przejął też cechy przedbuddyjskiego boga ognia. Jest on emanacją Buddy Amithaby, będącego regentem naszych czasów i panem żywiołu ognia. Historyczny Budda Sakyamuni, żyjący w V w. przed Chrystusem, był również emanacją tego Buddy. (Buddyzm naucza, że w przeszłości istniało wielu buddów i że za jakiś czas pojawi się nowy – Budda Maitreja.) Dalajlama jest więc inkarnacją zarówno ludzi jak i potężnych duchowych istot. Tybetańczycy nazywają go Yeshe Norbu, czyli Klejnot Spełniający Życzenia i Kundun, czyli Obecność. W czasie ceremonii kalachakra tantra idzie on jeszcze wyżej w duchowej hierarchii – medytując internalizuje w sobie obraz Adi Buddy, czyli pierwotnego, kosmicznego najwyższego Buddy i wyobraża sobie jak niszczy cały Wszechświat (pogrążając w morzu ognia nawet bogów i buddów w niebiosach), a następnie stwarza Kosmos od nowa.
Buddyzm tybetański naucza, że
każdy Budda i bodhisatva oprócz pełnej współczucia i dobrotliwej
postaci posiada również straszne oblicze. I tak jedną z 11 głów
Awalokiteśwary jest głowa Yamy, pana buddyjskich piekieł. Yama
jest przedstawiany jako rogaty demon, noszący na głowie koronę z
ludzkich czaszek, trzymający w ręku „koło śmierci”, mający
podnieconego penisa i tańczący byku kopulującym z kobietą, która
jest jednocześnie zgniatana pod ciężarem tej bestii. Pamiętamy jednak, że Yama nie jest buddyjskim odpowiednikiem Szatana. Jest jakby nadprzyrodzonym komendatem Służby Więziennej. Takim Kostkiem-Biernackim zaświatów. W swojej Berezie trzyma różnych złoczyńców, komunistów i innych wywrotowców. Tym niemniej, jako
reinkarnacja Awalokiteśwary Dalajlama jest jednocześnie…
władcą demonów.I to nie byle jakich.
Dalajlamie ma służyć kilka
tysięcy demonicznych istot – są to dawne tybetańskie bóstwa
oraz różne lokalne duchy i duszki, które po wprowadzeniu w kraju
buddyzmu jako religii panującej, musiały się „przebranżowić”.
Jednym z nich jest Palden Lhamo, opiekunka Dalajlamy, miasta Lhasa i
całego Tybetu. To istota o ciemnoniebieskiej skórze, trojgu oczu i
demonicznej twarzy z ostrymi zębami, która galopuje na dzikim mule
poprzez morze krwi, w którym pływają odcięte kończyny i głowy,
wyprute oczy i wnętrzności wrogów doktryny buddyjskiej. Siodło na
którym siedzi jest zrobione ze skóry małego dziecka – jej synka,
który nie chciał się podporządkować władzy Buddy. Dalajama
zmusił ją do zabicia jej jedynego dziecka, którego szkielet trzyma
w ręku i wykorzystuje jako pałkę do bicia wrogów buddyzmu.
Ciekawą postacią jest również
Pehar, demon służący od wieków jako państwowa wyrocznia Tybetu.
Był on wcześniej bogiem Mongołów Hor (od których pochodzi słowo
„horda”) opisywanych w tybetańskich kronikach jako „jedzący
ludzkie mięso demony”. W VIII w. indyjski mędrzec Padmasambhava(Guru Rinpoche), człowiek który przywiózł buddyzm wadżrajana do
Tybetu, za pomocą magii podporządkował sobie Pehara i zmusił go
do służenia tybetańskim buddystom. Pehar zarzekał się później
wielokrotnie, że się zemści. Obiecywał, że spustoszy Tybet,
sprowadzi na niego obcych najeźdźców, zniszczy klasztory,
wymorduje mnichów, sprofanuje relikwie i zgwałci wszystkie
dziewice. Zdarzało mu się też jako wyrocznia podpuszczać
tybetańskie władze, by dokonywały złych decyzji. Na początku XX
w. namawiał np. Dalajlamę XIII do zaatakowania brytyjskich wojsk.
Niektórzy Tybetańczycy uważają więc, że Pehar zdradził kraj w
1950 r. i od tej pory jest agentem komunistycznych tajnych służb.
Nie wszystkie
demony udało się tybetańskim buddystom zmusić do służby.
Srinmo, kobiecy demon i zapewne również przedbuddyjska bogini
opiekuńcza Tybetu, musiała zostać spętana. Trzynaście głównych
klasztorów tybetańskich jest uznawanych za gwoździe przebijające
i unieruchamiające jej ciało. Najważniejszy z nich – Jokhang w
Lhasie – to rytualny sztylet wbity w jej serce. Według legendy,
pod tym klasztorem znajduje się wielkie podziemne jezioro krwi. Gdy
przyłoży się ucho do ziemi w tym “tybetańskim Watykanie”
można ponoć usłyszeć bijące serce Srinmo.
Są jednak istoty
duchowe, których jakoś nie daje się okiełznać. Jedną z nich
jest jest Dordże Szugden, mnich-buntownik z XVII w., który został
spalony żywcem na rozkaz Dalajlamy V. Odwiedzał on później
dalajlamę jako poltergeist i zdobył pewną popularność wśród
prostego ludu. Jest on przedstawiany jako demon jadący na śnieżnym
tygrysie przez jezioro wrzącej krwi. Kult Dordże Szugdena jest
wciąż żywy a Dalajlama XIV traktuje go jako zagrożenie. Powołuje
się m.in. na słowa wyroczni Pehara mówiące, że Szugden pracuje
dla Chińczyków i chce obalić rządy Dalajlamy. Wyznawcy Dordże
Szugdena skarżą się zaś, że są prześladowani przez ludzi
Dalajlamy. Są atakowani fizycznie, dostają groźby śmierci, ich
ołtarzyki są niszczone. Gdy w 1998 r. ekipa szwajcarskiej telewizji
kręciła w Dharamsali reportaż na ten temat, podszedł do niej
buddyjski mnich i zagroził: “Za siedem dni zginiecie!”.
Wojciech Cejrowski po przeczytaniu tego tekstu z pewnością złapałby się za głowę i uznał go za kolejny dowód na "satanizm" buddyzmu. Mówienie jednak o "satanistycznym buddyźmie" to jednak głupie uproszczenie jak ewangelikalno-analbaptystyczne rojenia o "szatańskim katolicyzmie". Tak się bowiem składało, że i katolicyzm i prawosławie przejmowały elementy dawnych kultów, głęboko zakorzenionych w wierze prostego ludu. Stąd święci przejmowali atrybuty dawnych bogów (a dawni bogowie zostawali uznawani za demony) a na ikonach pojawiały się swastyki. Tak samo robił buddyzm. Dawni bogowie zostali uznani za bodhisatwów lub demony. Demony przy tym okiełznano - zrobiono z nich niewolników lamów (tak jak podczas egzorcyzmów, katolicki ksiądz zmusza demona do spełniania jego woli). To nie lamowie służą demonom, tylko demony im.Ale to na tybetańskich lamów spada odium "satanizmu" a nie np. na kapłanów starożytnej Judy, którzy składali co roku ofiarę dla Azazela i wydali Jezusa na śmierć.
Tak sobie pomyślałem, że gdyby jakimś cudem tybetańscy buddyści podbili starożytną Judę (jakimś cudem...), to J*** skończyłby jak Pehar czy Palden Lhamo. Widzielibyśmy go na obrazach w buddyjskich świątyniach jak ozdobiony swastyką tańczy na złotym cielcu kopulującym z apokryficzną Lilith, na stosie ciał żydowskich więźniów w obozie Bergen Belsen...
***
A w następnym odcinku będzie crossover z serią Pontifex. Zajrzymy też na chwilę do Swarzędza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz