sobota, 18 maja 2019

Shamballah: Spętane demony

Ilustracja muzyczna: Gyuto Monks Tantric Choir - Chants for World Peace






Skąd się wzięła władza dalajlamów w Tybecie? Jest ona instytucją młodszą niż wydaje się wielu zachodnim fanom buddyzmu. Sam Tybet oczywiście nie zawsze był buddyjski, tak jak Polska nie zawsze była chrześcijańska.




Pierwsi królowie Tybetu mieli zstąpić z nieba schodząc po osi świata. Od stworzenia Ziemi do VI w. n.e. miało być ich 27. Po nich nastąpiła pierwsza potwierdzona historycznie dynastia – Jarlung. Niemal wszyscy jej władcy zostali post factum, po wielu wiekach, uznani przez oficjalną tybetańską historiografię za prawowiernych buddystów, a niektórzy nawet za reinkarnację Awalokiteśwary. Prawda była jednak bardziej złożona. Część z nich skłaniała się ku różnym nurtom buddyzmu, część wyznawała lokalną religię bon.Ostatni z nich Langdarma prześladował buddyzm (co było reakcją na prześladowanie wyznawców bon przez poprzedniego władcę, który był fanatycznym buddystą) i został zamordowany w 841, 843 lub 846 r. przez buddyjskiego mnicha. Później panowało w kraju rozbicie dzielnicowe, aż w XIII w. Tybet najechali Mongołowie i przekazali władzę sprzyjającej im buddyjskiej szkole sakya. Potem zmieniają się u władzy poszczególne szkoły i rody, aż w XVII w. dominację nad krajem zdobywa sekta gelugpa, zwana Żółtymi Czapkami. 


Jej przywódca Ngałang Lobsang Gjaco pokonuje, z mongolską pomocą, w wojnie domowej konkurencyjną sektę karma kagyu (Czerwone Czapki) i panuje w latach 1617-1682 jako Dalajlama V Wielki. Jest on pierwszym dalajlamą, który obejmuje świecką władzę nad Tybetem. Jego prestiż był tak duży, że przez 15 lat ukrywano jego śmierć. 
 
Jego następca Dalajlama VI był znany przede wszystkim z pisania erotycznych wierszy, seksualnych podbojów i alkoholowych wybryków. Według legend był tak biegły w kontroli nad własnym ciałem, że potrafił zatrzymać w powietrzu i zassać penisem strumień swojego moczu. Nie obroniło go to jednak przed śmiercią zadaną mu za pomocą trucizny. Niemal wszyscy kolejni dalajlamowie – aż do Dalajlamy XIII umierali w bardzo młodym wieku a w przypadku ich zgonów podejrzewano zwykle truciznę lub czarną magię.


Realia społeczne dawnego Tybetu również mocno się różniły od wyobrażeń zafascynowanych Dalajlamą białych liberałów. Tybet był państwem o ustroju feudalno-teokratycznym (czy raczej buddokratycznym) a większość jego mieszkańców stanowili chłopi pracujący na poletkach należących do świeckich i duchownych feudałów. Miejscowy system karno-penitencjarny przewidywał podobnie makabryczne tortury i metody egzekucji jak w sąsiednich Chinach. Jeszcze na początku XX w. zdarzało się, że szamanów bon obdzierano żywcem ze skóry i później te skóry wieszano na ulicach podczas świąt. Z dyscypliną w klasztorach było zaś różnie – podobnie zresztą jak w Europie u katolików i prawosławnych. Częstą praktyką wśród tybetańskich feudałów było wysyłanie jednego z synów na jeden dzień do klasztoru, by w ten sposób zyskał on do końca życia przywileje przysługujące mnichom. 


 
O Lhasie mówiono, że “kurew jest tam tyle, co psów”. Popyt na ich usługi musiał być więc duży a nawet w opowieściach o życiu dawnych buddyjskich mędrców otwarcie się mówi o ich przygodach z prostytutkami, tancerkami i barmankami. Podaż “panienek” trafiających na ulicę też była spora. Japoński mnich Kawaguchi Eikai nie mógł się nadziwić urodzie młodych towarzyszek wiekowych tybetańskich lamów – były to prawdopodobnie dziewczęta wykorzystywane w tantrycznych rytuałach magii seksualnej. Całkiem sporo miejsca poświęcono tym rytuałom w klasycznych tybetańskich tekstach, co wywoływało rumieńce u ich XIX-wiecznych europejskich tłumaczy. Obecnie podkreśla się, że te rytuały są tylko metaforami i co najwyżej odgrywa się je w wyobraźni. Jednakże żyjący w pierwszej połowie XX w. tybetański mnich-intelektualista Lama Gedün Chöpel rekomendował w jednej ze swoich książek osobom chcącym użyć w takim rytuale dziewczynki, by nie penetrowali jej na siłę, tylko by stymulowali ją ręcznie i by przed seksem z dwunastolatką poczęstować ją miodem i słodyczami. Ze względów numerologicznych preferowano w takich eksperymentach dwunastolatki i szesnastolatki. Te kobiety, które miały ponad 20 lat, czyli były już zbyt stare na wykorzystanie w tantrycznych rytuałach, kontynuowały karierę jako “zwyczajne” kurtyzany. 


Jako ciekawostkę dodajmy, że podobnie dekadencki bywał również mongolski buddyzm. Ostatni Bogdo-gegen, czyli zwierzchnik mongolskich buddystów, był znany z tego, że ulicami Urga (obecnie Ułanbaatar) prowadził pijackie procesje nagich prostytutek. Jakże to kontrastuje choćby z bardziej "mizoginistycznymi" praktykami buddyzmu therawada np. w Tajlandii. Kobieta nie może tam nawet dotknąć mnicha a jeśli nie daj Buddo zajdzie z nim w ciążę, to po śmierci zamienia się w demona. Co nie przeszkadza oczywiście w tym, by w salonach masażu były buddyjskie ołtarzyki i by w klubach go-go rozpoczynano wieczór od buddyjskiej ceremonii mającej zapewnić powodzenie w interesie. (Sam bym w to nie uwierzył, ale byłem świadkiem takiej ceremonii w Pattayi. :)


Jakie było miejsce dalajlamy w tym buddokratyczno-feudalnym systemie? Podobne jak papieża w Państwie Kościelnym (które też miewało podobne okresy dekadencji  jak "dziwkarskie zagłębie" Lhasa). Papież jednak jest uważany przez katolików za człowieka. Jest Namiestnikiem Chrystusa na Ziemi a może po śmierci zostać ogłoszony błogosławionym, świętym czy nawet Doktorem Kościoła, ale jest tylko człowiekiem. Dalajlama to jednak zarówno człowiek jak i tulku, czyli istota duchowa manifestująca się w kolejnych inkarnacjach. Dalajlama jest najważniejszą tego typu istotą – inkarnacją Awalokiteśwary, bodhisatwy współczucia.



Bodhisatwa to istota, która osiągnęła buddyjskie oświecenie, ale nie skorzystała z możliwości zaprzestania cyklu reinkarnacji. Postanowiła dalej się odradzać, by pomagać ludzkości osiągnąć oświecenie. Awalokiteśwara (po tybetańsku Czerenzi) jest w buddyzmie tybetańskim najważniejszym bohisatwą, który przejął też cechy przedbuddyjskiego boga ognia. Jest on emanacją Buddy Amithaby, będącego regentem naszych czasów i panem żywiołu ognia. Historyczny Budda Sakyamuni, żyjący w V w. przed Chrystusem, był również emanacją tego Buddy. (Buddyzm naucza, że w przeszłości istniało wielu buddów i że za jakiś czas pojawi się nowy – Budda Maitreja.) Dalajlama jest więc inkarnacją zarówno ludzi jak i potężnych duchowych istot. Tybetańczycy nazywają go Yeshe Norbu, czyli Klejnot Spełniający Życzenia i Kundun, czyli Obecność. W czasie ceremonii kalachakra tantra idzie on jeszcze wyżej w duchowej hierarchii – medytując internalizuje w sobie obraz Adi Buddy, czyli pierwotnego, kosmicznego najwyższego Buddy i wyobraża sobie jak niszczy cały Wszechświat (pogrążając w morzu ognia nawet bogów i buddów w niebiosach), a następnie stwarza Kosmos od nowa.


Buddyzm tybetański naucza, że każdy Budda i bodhisatva oprócz pełnej współczucia i dobrotliwej postaci posiada również straszne oblicze. I tak jedną z 11 głów Awalokiteśwary jest głowa Yamy, pana buddyjskich piekieł. Yama jest przedstawiany jako rogaty demon, noszący na głowie koronę z ludzkich czaszek, trzymający w ręku „koło śmierci”, mający podnieconego penisa i tańczący byku kopulującym z kobietą, która jest jednocześnie zgniatana pod ciężarem tej bestii. Pamiętamy jednak, że Yama nie jest buddyjskim odpowiednikiem Szatana. Jest jakby nadprzyrodzonym komendatem Służby Więziennej. Takim Kostkiem-Biernackim zaświatów. W swojej Berezie trzyma różnych złoczyńców, komunistów i innych wywrotowców. Tym niemniej, jako reinkarnacja Awalokiteśwary Dalajlama jest jednocześnie… władcą demonów.I to nie byle jakich.


Dalajlamie ma służyć kilka tysięcy demonicznych istot – są to dawne tybetańskie bóstwa oraz różne lokalne duchy i duszki, które po wprowadzeniu w kraju buddyzmu jako religii panującej, musiały się „przebranżowić”. Jednym z nich jest Palden Lhamo, opiekunka Dalajlamy, miasta Lhasa i całego Tybetu. To istota o ciemnoniebieskiej skórze, trojgu oczu i demonicznej twarzy z ostrymi zębami, która galopuje na dzikim mule poprzez morze krwi, w którym pływają odcięte kończyny i głowy, wyprute oczy i wnętrzności wrogów doktryny buddyjskiej. Siodło na którym siedzi jest zrobione ze skóry małego dziecka – jej synka, który nie chciał się podporządkować władzy Buddy. Dalajama zmusił ją do zabicia jej jedynego dziecka, którego szkielet trzyma w ręku i wykorzystuje jako pałkę do bicia wrogów buddyzmu.


Ciekawą postacią jest również Pehar, demon służący od wieków jako państwowa wyrocznia Tybetu. Był on wcześniej bogiem Mongołów Hor (od których pochodzi słowo „horda”) opisywanych w tybetańskich kronikach jako „jedzący ludzkie mięso demony”. W VIII w. indyjski mędrzec Padmasambhava(Guru Rinpoche), człowiek który przywiózł buddyzm wadżrajana do Tybetu, za pomocą magii podporządkował sobie Pehara i zmusił go do służenia tybetańskim buddystom. Pehar zarzekał się później wielokrotnie, że się zemści. Obiecywał, że spustoszy Tybet, sprowadzi na niego obcych najeźdźców, zniszczy klasztory, wymorduje mnichów, sprofanuje relikwie i zgwałci wszystkie dziewice. Zdarzało mu się też jako wyrocznia podpuszczać tybetańskie władze, by dokonywały złych decyzji. Na początku XX w. namawiał np. Dalajlamę XIII do zaatakowania brytyjskich wojsk. Niektórzy Tybetańczycy uważają więc, że Pehar zdradził kraj w 1950 r. i od tej pory jest agentem komunistycznych tajnych służb.


Nie wszystkie demony udało się tybetańskim buddystom zmusić do służby. Srinmo, kobiecy demon i zapewne również przedbuddyjska bogini opiekuńcza Tybetu, musiała zostać spętana. Trzynaście głównych klasztorów tybetańskich jest uznawanych za gwoździe przebijające i unieruchamiające jej ciało. Najważniejszy z nich – Jokhang w Lhasie – to rytualny sztylet wbity w jej serce. Według legendy, pod tym klasztorem znajduje się wielkie podziemne jezioro krwi. Gdy przyłoży się ucho do ziemi w tym “tybetańskim Watykanie” można ponoć usłyszeć bijące serce Srinmo.


Są jednak istoty duchowe, których jakoś nie daje się okiełznać. Jedną z nich jest jest Dordże Szugden, mnich-buntownik z XVII w., który został spalony żywcem na rozkaz Dalajlamy V. Odwiedzał on później dalajlamę jako poltergeist i zdobył pewną popularność wśród prostego ludu. Jest on przedstawiany jako demon jadący na śnieżnym tygrysie przez jezioro wrzącej krwi. Kult Dordże Szugdena jest wciąż żywy a Dalajlama XIV traktuje go jako zagrożenie. Powołuje się m.in. na słowa wyroczni Pehara mówiące, że Szugden pracuje dla Chińczyków i chce obalić rządy Dalajlamy. Wyznawcy Dordże Szugdena skarżą się zaś, że są prześladowani przez ludzi Dalajlamy. Są atakowani fizycznie, dostają groźby śmierci, ich ołtarzyki są niszczone. Gdy w 1998 r. ekipa szwajcarskiej telewizji kręciła w Dharamsali reportaż na ten temat, podszedł do niej buddyjski mnich i zagroził: “Za siedem dni zginiecie!”.




Wojciech Cejrowski po przeczytaniu tego tekstu z pewnością złapałby się za głowę i uznał go za kolejny dowód na "satanizm" buddyzmu. Mówienie jednak o "satanistycznym buddyźmie" to jednak głupie uproszczenie jak ewangelikalno-analbaptystyczne rojenia o "szatańskim katolicyzmie". Tak się bowiem składało, że i katolicyzm i prawosławie przejmowały elementy dawnych kultów, głęboko zakorzenionych w wierze prostego ludu. Stąd święci przejmowali atrybuty dawnych bogów (a dawni bogowie zostawali uznawani za demony) a na ikonach pojawiały się swastyki. Tak samo robił buddyzm. Dawni bogowie zostali uznani za bodhisatwów lub demony. Demony przy tym okiełznano - zrobiono z nich niewolników lamów (tak jak podczas egzorcyzmów, katolicki ksiądz zmusza demona do spełniania jego woli). To nie lamowie służą demonom, tylko demony im.Ale to na tybetańskich lamów spada odium "satanizmu" a nie np. na kapłanów starożytnej Judy, którzy składali co roku ofiarę dla Azazela  i wydali Jezusa na śmierć.

Tak sobie pomyślałem, że gdyby jakimś cudem tybetańscy buddyści podbili starożytną Judę (jakimś cudem...), to J*** skończyłby jak Pehar czy Palden Lhamo. Widzielibyśmy go na obrazach w buddyjskich świątyniach jak ozdobiony swastyką tańczy na złotym cielcu kopulującym z apokryficzną Lilith, na stosie ciał żydowskich więźniów w obozie Bergen Belsen...


***

A w następnym odcinku będzie crossover z serią Pontifex. Zajrzymy też na chwilę do Swarzędza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz