Gdy na początku sierpnia 1944 r. Mikołajczyk w Moskwie rozmawiał ze Stalinem i wzywał go do udzielenia pomocy Powstaniu w Warszawie, sowiecki dyktator rżnął głupa. "Jakie powstanie?! Bierut właśnie wrócił z Warszawy i mówił, że jest tam spokój". Wówczas Mikołajczyk wyciągnął depeszę podpisaną przez znajdującego się w Warszawie kapitana Konstantina Kaługina, w której znajdował się apel o sowieckie wsparcie dla walczącej Warszawy.
""Jestem w osobistym kontakcie z kierownictwem garnizonu Warszawy, który prowadzi bohaterską partyzancką walkę narodu za ojczyznę przeciwko hitlerowskim bandytom. Po zorientowaniu się w ogólnej sytuacji wojennej doszedłem do wniosku, że pomimo bohaterskiej postawy wojska i ludności całej Warszawy w mieście istnieją następujące potrzeby, pokrycie których pozwoliłoby przyspieszyć zwycięstwo w walce z naszym wspólnym wrogiem. Oni potrzebują: amunicji do broni automatycznej, granatów i kb. ppanc.
Broń zrzucać: na plac Wilsona, plac Inwalidów, getto, plac Krasińskich, plac Żelaznej Bramy, plac Napoleona, Pole Mokotowskie, Koszary Szwoleżerów, Bielany. Sygnały wyróżniające: białe i czerwone bryty.
Lotnictwo niemieckie niszczy miasto i zabija ludność cywilną. Uprzejmie proszę, skierujcie ogień artylerii na mosty przez Wisłę w obrębie Warszawy, na Ogród Saski, Aleje Jerozolimskie, jako główne drogi ruchu wojsk niemieckich. Nieprzyjaciel bombarduje z lotnisk Okęcie i Bielany. Bohaterska ludność Warszawy wierzy, że za kilka godzin nadejdzie wasza zbrojna pomoc. Proszę o pomoc w nawiązaniu łączności z marszałkiem Rokossowskim. Z Grupy Czarnego 66804 Warszawa, kpt. Kaługin Konstantin".
Autor tej depeszy był agentem NKWD infiltrującym Rosyjską Armię Wyzwoleńczą Własowa. Nie do końca wiadomo, kiedy trafił do Warszawy i jak wszedł w kontakt z dowództwem AK. Pewnym jest, że w trakcie Powstania pośredniczył w kontaktach między AK a sowieckimi dowódcami a także pisał ulotki, w których namawiał do dezercji żołnierzy wschodnich oddziałów pomocniczych. Po Powstaniu Kaługin spotkał się z Berlingiem. Jego działalność wyraźnie zirytowała Stalina i ten tajemniczy kapitan NKWD został skazany na 10 lat łagru. W marcowym numerze wybitnie antykoministycznego pisma "Historia. Do Rzeczy" prof. Nikołaj Iwanow zamieścił artykuł poświęcony Kaługinowi, w którym stawia go za wzór uczciwego Rosjanina, który naprawdę chciał pomóc Polakom. Prof. Francoise Thom w swojej biografii Berii zdawkowo wspomina o misji Kaługina w Warszawie, ale nie zdołała jej umieścić w szerszym kontekście.
Takich tajemniczych wysłanników jak Kaługin było więcej. Na początku kwietnia 1944 r. zostaje przerzucony drogą lotniczą do Polski Józef Hieronim Rettnger, były doradca premiera Sikorskiego, człowiek ewidentnie powiązany z brytyjskimi tajnymi służbami, później jeden z twórców Grupy Bilderberg. Retinger występuje podczas tej misji jako "Salamander" i nosi na twarzy brezentową maskę. Jest najstarszym polskim cichociemnym. W Warszawie prowadzi rozmowy zarówno z dowództwem AK jak i z przedstawicielami PPR. Totalną bzdurą są twierdzenia, że namawiał do powstania lub je odradzał, gdyż wówczas nie zapadła jeszcze żadna decyzja o walce w Warszawie. Rozmawiał o stworzeniu w Polsce rządu łączącego środowiska "londyńskie" i moskiewskie. Jak stwierdził w programie "Rewizja Nadzwyczajna" jeden z historyków: byłby to rząd z Borem-Komorowskim, Mikołajczykiem, Berlingiem, Spychalskim czy Gomułką, ale bez Bermana, Minca, Radkiewicza i Bieruta. Z pracy prof. Thom wiadomo, że siatki Berii utrzymywały relacje z Retingerem a przedstawiona przez tą szarą eminencję koncepcja była zgodna z tym, do czego dążył Beria. Rozmowy zakończyły się fiaskiem. Jak wyzłośliwiał się Józef Mackiewicz, dowódcy AK powiedzieli Retingerowi, że ich nie trzeba do takich negocjacji namawiać, niech więc lepiej Rettinger pójdzie przekonywać PPR i NSZ, bo oni nie chcą takiego porozumienia. Misję "Salamandra" próbował storpedować Naczelny Wódz, gen. Sosnkowski. Wydał rozkaz jego likwidacji. Nasi skrytobójcy posypali ubrania Rettingera wąglikiem. Niestety przeżył, ale do końca życia był już kaleką z niewładną nogą.
W maju 1944 r. do Polski zostaje zrzucony płk Leopold Okulicki. To doświadczony oficer, którego gen. Stachiewicz zostawił we wrześniu 1939 r. w Warszawie z misją pilnowania gen. Rómmla. To również jeden z założycieli SZP i ZWZ. Był komendantem ZWZ na okupację sowiecką. Później podjął grę z NKWD. Jak czytamy:
"Został aresztowany w nocy z 21 na 22[8] stycznia 1941 roku przez NKWD i wywieziony do Moskwy, gdzie osadzono go w więzieniu Lefortowo[8]. Wraz z nim aresztowano jego łączniczkę płk Bronisławę Wysłouchową ps. Biruta. W więzieniu na Łubiance był przesłuchiwany osobiście przez Iwana Sierowa. W czasie przesłuchania prowadzonego przez gen. Sierowa otrzymał propozycję współpracy, pozostania na swoim stanowisku i utrzymania ZWZ we Lwowie pod kontrolą sowiecką. Zdecydowanie odmówił[21]. Śledztwo na Łubiance w Moskwie trwało pięć miesięcy. Po okazaniu mu przez NKWD szczegółowych danych o strukturach ZWZ, sięgających Komendy Głównej, Okulicki próbował rozgrywki. Przekonywał, że miał zadanie prowadzenia wyłącznie antyniemieckich działań. Zgodził się na udzielenie informacji o Niemcach. Za to miał być wysłany do „Rakonia”, pseudonim gen. Stefana Roweckiego, z posłannictwem zakończenia walki ZWZ z ZSRR i podjęcia wspólnych działań przeciw Niemcom. Ryzykowna gra była skończona, gdy NKWD rozszyfrowało znaleziony przy „Birucie” B. Wysłouchowej raport „Mrówki” dla „Rakonia” Roweckiego. Wynikało z niego, że działalność „Mrówki” Okulickiego we Lwowie była prowadzona przeciwko ZSRR. Generał został przeniesiony do więzienia Lefortowo. Przeżył tam 35. dniowe śledztwo, tortury, w tym konwejer, czyli przesłuchania ciągłe bez możliwości snu oraz przebywanie w celi z mocnym oświetleniem elektrycznym przez całą dobę. Po śledztwie pozostały mu choroby serca i osłabienie wzroku. Nikogo nie wydał. Nie ujawnił haseł, twierdząc, że je zapomniał. Jak stwierdza prof. Janusz Kurtyka: „Zachowywał się z godnością”[21]. Inne informacje podaje prof. Jan M. Ciechanowski[22] stwierdzając, że płk Okulicki „przedstawił NKWD, ponoć we własnym i własnoręcznie spisanym zeznaniu z 4 maja 1941 roku, genezę Służby Zwycięstwu Polsce (SZP) i Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) oraz jego statut, organizację, zadania, plany i obsadę jego Komendy Głównej w Warszawie, łącznie z prawdziwymi nazwiskami i pseudonimami jej czołowych osobistości wraz z jego o nich opiniami. [...] Podawał też NKWD adresy kwater kontaktowych Komendy Głównej ZWZ w Warszawie [...]. Poza tym [...] przedstawił władzom sowieckim [...] jego ocenę ówczesnej sytuacji międzynarodowej oraz wnioski z niej wypływające, które przemawiały, w jego opinii, za podjęciem przez ZWZ współpracy z ZSRR.” Okulicki twierdził, że wiele tych nazwisk, pseudonimów oraz różnego rodzaju informacji dotyczących ZWZ i obsady jego Komendy Głównej NKWD znało już przed złożeniem przez niego własnego zeznania, co jest prawdopodobne[23].
"Został aresztowany w nocy z 21 na 22[8] stycznia 1941 roku przez NKWD i wywieziony do Moskwy, gdzie osadzono go w więzieniu Lefortowo[8]. Wraz z nim aresztowano jego łączniczkę płk Bronisławę Wysłouchową ps. Biruta. W więzieniu na Łubiance był przesłuchiwany osobiście przez Iwana Sierowa. W czasie przesłuchania prowadzonego przez gen. Sierowa otrzymał propozycję współpracy, pozostania na swoim stanowisku i utrzymania ZWZ we Lwowie pod kontrolą sowiecką. Zdecydowanie odmówił[21]. Śledztwo na Łubiance w Moskwie trwało pięć miesięcy. Po okazaniu mu przez NKWD szczegółowych danych o strukturach ZWZ, sięgających Komendy Głównej, Okulicki próbował rozgrywki. Przekonywał, że miał zadanie prowadzenia wyłącznie antyniemieckich działań. Zgodził się na udzielenie informacji o Niemcach. Za to miał być wysłany do „Rakonia”, pseudonim gen. Stefana Roweckiego, z posłannictwem zakończenia walki ZWZ z ZSRR i podjęcia wspólnych działań przeciw Niemcom. Ryzykowna gra była skończona, gdy NKWD rozszyfrowało znaleziony przy „Birucie” B. Wysłouchowej raport „Mrówki” dla „Rakonia” Roweckiego. Wynikało z niego, że działalność „Mrówki” Okulickiego we Lwowie była prowadzona przeciwko ZSRR. Generał został przeniesiony do więzienia Lefortowo. Przeżył tam 35. dniowe śledztwo, tortury, w tym konwejer, czyli przesłuchania ciągłe bez możliwości snu oraz przebywanie w celi z mocnym oświetleniem elektrycznym przez całą dobę. Po śledztwie pozostały mu choroby serca i osłabienie wzroku. Nikogo nie wydał. Nie ujawnił haseł, twierdząc, że je zapomniał. Jak stwierdza prof. Janusz Kurtyka: „Zachowywał się z godnością”[21]. Inne informacje podaje prof. Jan M. Ciechanowski[22] stwierdzając, że płk Okulicki „przedstawił NKWD, ponoć we własnym i własnoręcznie spisanym zeznaniu z 4 maja 1941 roku, genezę Służby Zwycięstwu Polsce (SZP) i Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) oraz jego statut, organizację, zadania, plany i obsadę jego Komendy Głównej w Warszawie, łącznie z prawdziwymi nazwiskami i pseudonimami jej czołowych osobistości wraz z jego o nich opiniami. [...] Podawał też NKWD adresy kwater kontaktowych Komendy Głównej ZWZ w Warszawie [...]. Poza tym [...] przedstawił władzom sowieckim [...] jego ocenę ówczesnej sytuacji międzynarodowej oraz wnioski z niej wypływające, które przemawiały, w jego opinii, za podjęciem przez ZWZ współpracy z ZSRR.” Okulicki twierdził, że wiele tych nazwisk, pseudonimów oraz różnego rodzaju informacji dotyczących ZWZ i obsady jego Komendy Głównej NKWD znało już przed złożeniem przez niego własnego zeznania, co jest prawdopodobne[23].
Wyraźnie widzimy, że Okulicki pojawia się wielokrotnie na odcinkach ważnych dla Berii - i prowadzi działania zgodne z jego stanowiskiem. Czy działał więc również na zlecenie Berii, gdy w lipcu 1944 r. lobbował w komendzie głównej AK za włączeniem Warszawy do operacji "Burza"? Pewną wskazówką może być to, że w ten silny lobbing był zaangażowany również gen. Tadeusz Pełczyński, który był w latach 1929-1932 i 1935-1939 szefem Oddziału II Sztabu Generalnego, czyli wywiadu wojskowego II RP. Zapewne korzystał więc wówczas z kanałów kontaktowych uruchomionych przez Berię. W Londynie za powstaniem lobbował agent NKWD gen. Stanisław Tatar, bliski współpracownik Mikołajczyka i autor planu kompromisu z Sowietami. Podobne plany kompromisu snuł już w 1943 r. szef wywiadu AK płk Marian Drobik.
Decyzja o włączeniu Warszawy do operacji "Burza" zapadła 21 lipca 1944 r., tuż po zamachu w Wilczym Szańcu i tuż przed planowaną podróżą Mikołajczyka do Moskwy. Wcześniej kierownictwo podziemia komunistycznego dostaje tajemniczy rozkaz wyniesienia się z Warszawy. Jak pisze dr Baliszewski: "Pod koniec lipca 1944 r., przed ogłoszeniem tzw. Manifestu Lipcowego, do kierownictwa PPR w Warszawie z Centralnego Biura Komunistów Polskich w Moskwie przyszła depesza – wezwanie o bezzwłoczne przerzucenie aktywu politycznego PPR na tereny wyzwolone od Niemców. Autorzy tej depeszy nie ukrywali, że był to rozkaz samego Stalina. Inny dokument, pismo tegoż Biura Komunistów Polskich do Komitetu Centralnego WKP(b) z 14 lipca 1944 r., zawiera prośbę o udzielenie pomocy przy przewiezieniu wybitnych działaczy KRN i PPR na tereny wyzwolone. Już na tydzień przed forsowaniem Bugu Moskwa żądała przerzucenia z Warszawy na wschód kadry politycznej i oddziałów Armii Ludowej. Dlaczego? Wystarczy sięgnąć do wspomnień Władysława Gomułki, by pojąć, jak dziwny i niezrozumiały był to rozkaz. Nakazywał rzucenie działaczy komunistycznych i żołnierzy Armii Ludowej w karkołomną drogę przez linię frontu. Wysłanie na teren, gdzie nie działały transport i komunikacja, gdzie łatwo było się dostać pod przypadkowy ostrzał czy zostać przypadkowo zatrzymanym. Wyprowadzenie szczupłych oddziałów Armii Ludowej z bronią z Warszawy (ledwie około 400 ludzi) wydawało się niepojęte i równoznaczne z wygubieniem tych ludzi. Ten rozkaz wydawał się tym bardziej niezrozumiały, że jak pisał Gomułka, „Paniczna wprost ewakuacja administracji, policji bezpieczeństwa i ludności niemieckiej z Warszawy w pierwszej połowie trzeciej dekady lipca, olbrzymie kolumny wycofujących się wojsk niemieckich, upewniały nas w przekonaniu, że lada dzień Armia Czerwona może się znaleźć na przedpolach Warszawy". Po co więc mieli opuszczać miasto? A jednak rozkaz Stalina został wykonany. 29 lipca opuścili Warszawę i Gomułka, i Bierut, i Jóźwiak. Całe kierownictwo PPR i KRN. W Warszawie pozostał tzw. triumwirat z Aleksandrem Kowalskim, który obradował, jak powitać Rosjan, którzy zbliżają się do Warszawy. Jeśli spojrzeć uważnie na to, co się działo 29 lipca 1944 r., kiedy to na rozkaz Stalina „kierownicza trójka" opuściła szykującą się do walki Warszawę, to okaże się, że tego właśnie dnia zdarzyło się znacznie więcej niepojętych, niewytłumaczalnych faktów. Oto radio „im. T. Kościuszki” Związku Patriotów Polskich tego właśnie dnia nadało: „Ludu Warszawy! Do broni! Niech ludność cała stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej. Uderzcie na Niemców. Udaremnijcie ich plany zburzenia budowli publicznych. Pomóżcie Czerwonej Armii w przeprawie przez Wisłę. Milion ludności Warszawy niechaj się stanie milionem żołnierzy!”. Tego dnia na ulicach Warszawy ktoś rozlepił plakaty wzywające do walki: „Obrońcy Polski! Żołnierze bohaterskiej podziemnej armii. Godzina czynu wybiła. Dziś Ojczyzna wzywa was do walki otwartej”. Te prowokacyjne plakaty podpisane przez Polską Armię Ludową jednocześnie głosiły, że przywódcy Armii Krajowej znaleźli się na sowieckiej liście zbrodniarzy wojennych."
Polska Armia Ludowa była organizacją prawdopodobnie podobnie zinfiltrowaną jak Miecz i Pług. Akurat latem 1944 r. prowadziła rozmowy o podporządkowaniu się AK. Połączyła się też z bardzo zasłużoną organizacją Korpus Bezpieczeństwa, składającą się w dużej mierze z polskich policjantów. W czasie Powstania Warszawskiego zdołała sobie podporządkować AL i mniejsze organizacje lewicowe a w styczniu 1945 r. połączyła się z działającą na Pomorzu Polską Armią Powstańczą. Dowódca PAL gen. Julian Skokowski to przedwojenny oficer, w konspiracji początkowo związany ze Związkiem Jaszczurczym (!), po wojnie represjonowany w ramach sprawy TUN. To za tajne kontakty z PAL i swoim przyjacielem gen. Skokowskim został w październiku 1944 r. odstrzelony przez swoich ludzi w Częstochowie komendant NSZ płk Stanisław Nakoniecznikoff-Klukowski.
Można uznać, że prowokacyjna odezwa PAL oraz audycje radia Kościuszko miały skłonić komendę główną AK do przejęcia powstańczej inicjatywy. Wpływ na decyzję mogły mieć również prowokacje niemieckie. Wiadomo o przecieku z Gestapo mówiącym, że 2 sierpnia rozpocznie się akcja pacyfikacyjna w Warszawie. Akcja taka byłaby zresztą logiczna - Niemcy nie mogli zostawić w spokoju frontowego miasta z wrogą ludnością. Skoro wypędzili swoją ludność z Wrocławia i zburzyli kawał miasta, to czy Warszawa mogła liczyć na ulgowe traktowanie.
Flashback: Największe sekrety - Sierpniowy pył
Wbrew temu co mówią różni domorośli współcześni stratedzy, za rozpoczęciem Powstania przemawiała też ogólna sytuacja na froncie. Na Warszawę szło 9 potężnych armii sowieckich. Drogę zagrodziła im pobita niemiecka 9-ta Armia, która de facto składała się z jednej wykrwawionej dywizji (!) i zbieraniny różnych przypadkowych oddziałów. Odcinka Wisły między Dęblinem a Mostem Poniatowskiego w Warszawie strzegły trzy posterunki obserwacyjne Luftwaffe. 26 lipca Stalin wydał rozkaz przyspieszenia natarcia na Warszawę i wzmocnił siły mające wykonać to zadanie. Zależało mu na zajęciu polskiej stolicy jeszcze przed wizytą Mikołajczyka. 31 lipca wojska sowieckie były już pod drugiej stronie Wisły na przyczółku baranowsko-sandomierskim i warecko-magnuszewskim, a w okolicach Warszawy zajęły Radzymin, Marki, Starą Miłosną, Zakręt, Międzeszyn, Żerzeń (sprawdźcie sobie na Google Maps, gdzie leżą te miejscowości), były już na trakcie nadwiślańskim. Jeden z patroli pancernych przejechał przez Targówek i dotarł do Wisły na Pelcowiźnie. Logicznym byłoby spodziewać się, że 1 sierpnia Sowieci będą już na Pradze. Mieli też tyle sprzętu przeprawowego, że bez problemu mogli stworzyć przyczółek np. w Powsinie i zająć Warszawę od południa. Niemcy, by łatać front rzucili do akcji jeden oddział z dywizji pancernej Herman Goering - wyładowywali go w Skierniewicach, bo obawiali się, że Dworzec Wschodni w Warszawie może lada chwila wpaść w ręce Sowietów. 31 lipca o 23:00 sowieckie armie dostają jednak z Moskwy rozkaz przejścia do obrony. Wkrótce potem z rejonu Zakroczymia-Wyszkowa atakują sowiecką flankę dwie dywizje pancerne SS. Sowieci tracą jedną brygadę i 76 czołgów pod Radzyminem. Niemiecka kontrofensywa szybko się jednak załamuje. Bolszewicy mają przecież w tym rejonie jeszcze 2 tys. czołgów i mogą w każdej chwili iść na Warszawę.
Dowództwo AK mogło się spodziewać, że lada chwila Sowieci wkroczą do Warszawy. Na Saskiej Kępie były przygotowane już studzienki telekomunikacyjne do utrzymywania łączności z Rokossowskim i Berlingiem. Wstrzymanie ofensywy kłóciło się z logiką - Armia Czerwona mogła przecież z łatwością w ciągu miesiąca dojechać do Odry. Za Wisłą, na Kielecczyźnie AK, NSZ i BCh wyzwoliły już wielkie tereny od władzy niemieckiej. Sowieckie czołgi szły by jak nóż w masło. Stalin wstrzymując natarcie pozbawił się szans na wielki wojenny triumf - zdobycie większej części Niemiec, całej Austrii i Danii, na dominację powojennej Europy Zachodniej. Wchodząc do Warszawy armia sowiecka byłaby witana przez polskie władze i przez 40-tys. armię podziemną. To nie Wilno, czy Lwów, które alianci zachodni już oddali Stalinowi. To stolica Polski. Tutaj międzysojusznicze walki mogłyby wiele zamieszać. Komenda AK przygotowywała się do obrony swojego sztabu w Fabryce Kammlera przed Sowietami. Istniały też plany mówiące, że Mikołajczyk wracając z Moskwy wyląduje na Okęciu i sformuje nowy rząd. A jakby do Warszawy wkroczyły oddziały Berlinga i zaczęły się fraternizować z chłopcami i dziewczynami z AK?
Wstrzymanie frontu 31 lipca mogło mieć przyczyny techniczne. Ale front mógł w ciągu kilku dni ruszyć ponownie. Czy Stalin wiedział wcześniej o szykowanym Powstaniu ze źródeł niezależnych od NKWD? (Smiersz? GRU? Komintern? Alianckie służby? Niemieckie służby?) Czy też, jak sugeruje Leszek "Geniusz Zła" Moczulski, przestraszyły go rozmiary "Burzy" na Kielecczyźnie? W każdym bądź razie znów zadziałał jego kompleks polski.
Moim zdaniem Powstanie Warszawskie wybuchło z inicjatywy Berii. Po to, by Berling mógł zostać wyzwolicielem Warszawy, bohaterem Polaków, który wejdzie później do rządu stworzonego przez Mikołajczyka, Pużaka, Jankowskiego, Bora-Komorowskiego, Spychalskiego i Żymierskiego. Prawie się to Berlingowi udało we wrześniu. Na rozkaz dowódcy 58-tej Armii dokonał wówczas desantów na Czerniakowie i Żoliborzu. (Kto jednak kazał gen. Malininowi wydać taki rozkaz Berlingowi?) Desanty przeprowadzono fatalnie, w sowieckim stylu. Ale przy większych siłach i odpowiednim wsparciu ogniowym były duże szanse na zdobycie wówczas Warszawy. 30 września Berling traci stanowisko dowódcy 1 Armii WP i zostaje odwołany do Moskwy. To koniec jego kariery politycznej i wojskowej. W listopadzie Rokossowski zostaje wymieniony na stanowisku dowódcy frontu przez Żukowa. Daje o sobie znać polski kompleks Stalina.
Stalin liczył na to, że Niemcy stłumią Powstanie Warszawskie w kilka dni. Zajmuje im to jednak ponad dwa miesiące, które wykorzystują na wzmocnienie frontu nad Wisłą. Sowieci tracą okazję na wielką ofensywę. Brytyjczycy i Amerykanie włączają się zaś w tym czasie w rozmowy Mikołajczyka ze Stalinem. Sowiecki dyktator, by pokazać, że coś robi, by pomóc powstańcom zajmuje Pragę i pozwala na wielką wyprawę zrzutową amerykańskiego lotnictwa nad Warszawę. Jak stwierdzi Jan Nowak-Jeziorański, te zrzuty przedłużając Powstanie dały aliantom więcej korzyści niż wielkie wyprawy bombowe na niemieckie miasta. Leszek Moczulski twierdzi, że do połowy września Stalin myślał o budowie w Polsce sowieckiej 17-tej republiki. PKWN nie jest rządem tylko komitetem, na podległych mu terenach trwają masowe wysiedlenia ludności na Wschód a umowę o wymianie ludności podpisuje on z władzami ukraińskiej i białoruskiej SSR - czyli umowa ta ma charakter porozumienia między członami związkowymi ZSRR. Jeśli Stalin rzeczywiście miał jakieś plany budowy 17-tej republiki, to musiał je porzucić w związku z "warszawską awanturą". We wrześniu wściekła Wanda Wasilewska wraca z Lublina do Moskwy. Skarży się,że pojechała do Polski budować tam kolejną sowiecką republikę, a nie jakieś tam zależne państwo polskie.
Piotr Zychowicz twierdzi, że Powstanie Warszawskie zostało wywołane przez agentów Stalina i jego interesie. Ja twierdzę, że wywołali je agenci Berii, wbrew Stalinowi i zablokowali w ten sposób plany Stalina. Koszt był ogromny, ale alternatywy dużo gorsze.
Za teorią mówiącą o inspiracji Powstania Warszawskiego przez Berię przemawia również to, że jego ludzi rozpoczęli w sierpniu 1944 r. powstanie na Słowacji. Zostaje ono zorganizowane przez grupę wysokiej rangi wojskowych pozostających w kontakcie z NKWD, SOE i OSS. (W sowieckim propagandowym filmie "Żołnierze wolności" jest piękna scena, gdzie słowaccy oficerowie konspirują podczas Tridentiny odprawianej przez x. Tiso.) Zryw się nie udaje, bo części armii pozostaje wierna rządowi, armia powstańcza jest kiepsko dowodzona a Armii Czerwonej oraz oddziałom czechosłowackim nie udaje się sforsować Przełęczy Dukielskiej. "Sowiecka decyzja o podjęciu natarcia bezpośrednio na przełęczy jest krytykowana jako osobisty rozkaz Stalina, który zaplanował i zrealizował tym samym ludobójstwo na własnych żołnierzach.(...) W tym wypadku walki górskie były okazją do pozbycia się ludzi "niepewnych politycznie", głównie Ukraińców i mieszkańców Kazachstanu oraz powstańców słowackich, których dowódca, gen. Rudolf Viest, był zrzutkiem z Londynu, gdzie działał legalny rząd Czechosłowacki pod przewodnictwem prezydenta Edvarda Beneša.W ataku na dwa małe miasteczka Duklę i Jasło, Koniew utracił około 130 tys. żołnierzy, zdobył tylko jedno z nich i praktycznie nie uzyskał zamierzonych celów. Dla porównania, w całej kampanii wrześniowej w armii polskiej poległo około 70 tys. żołnierzy, a w operacji „Barbarossa” armie niemieckie, podczas zdobywania: Mińska, Kijowa, Smoleńska i Moskwy utraciły około 118 tys. żołnierzy." W terenie prawie przylegającym do obszaru działań, oddział Armii Krajowej złożony z 38 ochotników, 26 lipca 1944 wyzwolił Iwonicz-Zdrój nie ponosząc strat w ludziach i utrzymywał wolne państwo Rzeczpospolitą Iwonicką, aż do wejścia w dniu 20 września 1944 Armii Czerwonej."
Swoje zrobiła też decyzja o wstrzymaniu natarcia od południa z Węgier na Słowację. Niemcy mieli wolną rękę w tłumieniu powstania. 30 października w Bańskiej Bystrzycy odbyła się wielka defilada sił tłumiących ten zryw. Ks. prezydent Tiso odprawił mszę dziękczynną, do której przygrywał na organach dowodzący operacją pacyfikacyjną gen. SS Hoefle. Grał m.in. ten kawałek.
Zarówno w Polsce jak i na Słowacji Beria postąpił według tego samego schematu. Chciał stworzenia wojskowego rządu z udziałem zarówno środowisk londyńskich jak i narodowych komunistów. Na wojsku opierał się również na Węgrzech, gdzie szefem prosowieckiego rządu w Debreczynie został gen. Bela Miklos, zdobywca Rycerskiego Krzyża Żelaznego za operację Barbarossa. W Rumunii nowe władze oparto również na generałach (premierem został gen. Nicolae Radescu, były rozłamowiec z Żelaznej Gwardii) i na młodocianym królu Michale, którego Beria był protektorem. Nowy rząd dla sowieckich Niemiec miał stanowić Komitet Narodowy Wolne Niemcy, składający się w dużej mierze z wojskowych, z których najstarszy stopniem był feldmarszałek Paulus. Beria wyraźnie inspirował się Turcją Ataturka i sanacyjną Polską. Uważał, że to wojskowi powinni stanowić państwowotwórcze elity.
Plan udał mu się niestety tylko częściowo. Od 1944 r. tracił coraz bardziej wpływy. W 1945 r. jego władza nad służbami specjalnymi była już tylko nominalna. Został skierowany do projektu nuklearnego i jemu musiał poświęcać całą uwagę. Pewne operacje toczyły się jednak własnym tokiem. Prof. Thome stawia hipotezę, że rozmowy przywódców polskiego państwa podziemnego z NKWD początkowo miały na celu rzeczywiście włączenie ich do nowych władz. Mają o tym świadczyć pewne poszlaki chronologiczne. Stalin kazał jednak przerwać operację. Gen. Okulicki nie chciał iść na wyznaczone na 27 marca rozmowy do willi w Pruszkowie. Dostał od kogoś ostrzeżenie. Kazali mu jednak iść zwierzchnicy polityczni - Jankowski i Pużak. Coś im kazało wierzyć w możliwość porozumienia z Łubianką. Trafiali do Moskwy, gdzie urządzono im proces. Co ciekawe był on otwarty dla zachodnich mediów, które z podziwem relacjonowały mowy Okulickiego, w których bronił on AK. Wyroki były dziwnie łagodne jak na sowiecki system. W więzieniu Okulicki pisał memoriały mówiące o możliwości sojuszu polsko-sowieckiego. Zgładzono go tam w niejasnych okolicznościach w grudniu 1945 r. Z pewnością był niewygodnym świadkiem.
Kilka miesięcy wcześniej w okupowanej Polsce Sierow wypuścił z więzienia Bolesława Piaseckiego i pozwolił mu na założenie własnego, niekomunistycznego środowiska politycznego. Środowiska, które dawało schronienie wielu były akowcom czy żołnierzom podziemia narodowego. Piasecki uważał, że sowieckie wojska nie wyjdą z Polski przez co najmniej 50 lat. Uwikłał więc się w grę z sowieckimi służbami. Grę która kosztowała życie jego syna i być może jego samego. Jak czytamy: "Być może Piasecki po prostu zawiódł oczekiwania mocodawców z Moskwy i nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wynikało to z jego politycznego pragmatyzmu, który nakazywał wywalczenie jak najszerszej przestrzeni działania politycznego w PRL w oczekiwaniu na możliwość przeprowadzenia prawdziwej zmiany systemowej. Sam twierdził w połowie lat 40., że Sowieci nie wyjdą z Polski przez 50 lat. Jeśli uwzględnić fakt, że ostatni transport wojsk radzieckich opuścił Polskę 17 września 1993 roku, wiele się nie pomylił. Jeśli uznać, że lojalność wobec władz PRL była wyrachowaną grą, KGB mogło dojść do wniosku, że Piasecki nie wywiązuje się z umowy i przy następnym wstrząsie geopolitycznym może dokonać wolty.
Sam Bolesław Piasecki zmarł 1 stycznia 1979 roku na oddziale intensywnej opieki medycznej, na którym z powodu imprezy sylwestrowej nie było ani jednego pracownika. W szpitalu znalazł się na skutek radykalnego pogarszania się od kilku miesięcy stanu zdrowia. Nastąpiło ono gwałtownie, jak twierdził sam Piasecki, po badaniach, które przeszedł w szpitalu MON na Szaserów."
Sam Bolesław Piasecki zmarł 1 stycznia 1979 roku na oddziale intensywnej opieki medycznej, na którym z powodu imprezy sylwestrowej nie było ani jednego pracownika. W szpitalu znalazł się na skutek radykalnego pogarszania się od kilku miesięcy stanu zdrowia. Nastąpiło ono gwałtownie, jak twierdził sam Piasecki, po badaniach, które przeszedł w szpitalu MON na Szaserów."
***
Następny odcinek serii Prometeusz będzie poświęcony m.in. bombie atomowej i planom Stalina dotyczącym III wojny światowej.
Wcześniej jednak mam zamiar rzucić nieco światła na współczesną współpracę zachodnich elit z Rosją. Prawdziwą, a nie dotyczącą drugorzędnych lobbystów takich jak Paul Manafort.