sobota, 16 marca 2024

75 lat NATO

 


Wielu idiotów na Zachodzie dopytuje się: "Dlaczego NATO nie rozwiązało się po 1991 r. tak jak Układ Warszawski?" . Odpowiadam im więc: bo Układ Warszawski był totalnie podporządkowaną ZSRR organizacją wojskową dążącą do wywołania nuklearnej III wojny światowej, która nie spełniła swojego zadania, bo przegrała Zimną Wojnę. Wraz z bankructwem polityczno-gospodarczym Sowietów, skończył się też sens istnienia Układu Warszawskiego. NATO było natomiast stroną zwycięską w Zimnej Wojnie. Co więcej jego format - dosyć luźnej organizacji politycznej o celu obronnym - pozwolił mu na dostosowanie się do wyzwań postzimnowojennych. To, że szereg państw naszego regionu tak ochoczo dążyło do NATO w następnych dekadach jest chyba najlepszym dowodem na potrzebę istnienia takiej organizacji. Pchała je tam nie tylko obawa przed przyszłą recydywą rosyjskiego imperializmu, ale również drastyczne obrazki z licznych konfliktów w przestrzeni postsowieckiej i na Bałkanach. 

Rusnia często bóldupi, że "Zachód złamał przyrzeczenie", że nie będzie rozszerzał NATO na wschód. Takiego przyrzeczenia nie ma jednak w żadnym traktacie, ani innym akcie politycznym. Pojawiło się jedynie w rozmowie amerykańskiego sekretarza stanu Jamesa Bakera z Gorbaczowem w 1990 r. Ta luźna polityczna deklaracja była więc składana głowie państwa, które już nie istnieje. Narrację o tym jak NATO rozszerzało się wbrew Rosji również można potłuc o kant dupy, gdyż tak naprawdę zachodni przywódcy byli wówczas wobec Kremla mocno asekuranccy. O czym świadczyło choćby włączenie Rosji do współpracy z NATO w ramach Partnerstwa dla Pokoju i akt Rosja-NATO sprawiający, że państwa naszego regionu stały się na dwie dekady członkami sojuszu drugiej kategorii. 

Rassija w swojej propagandzie przedstawia NATO jako organizację agresywną stanowiącą dla niej ogromne zagrożenie militarne. (Ruska trollownia zaśmieca net nawet mapkami pokazującymi, że złowrogie NATO umieściło swoje bazy w... Kazachstanie i Korei Płn.)  Tym tłumaczy dlaczego napadła na Gruzję i Ukrainę - czyli na kraje nie nalężące do NATO i nie mające nawet szans przystąpienia do tej organizacji. Jak słusznie zauważyli jednak Michał Fiszer i Jerzy Gruszczyński, w swojej książce "Wojna w Ukrainie. Doświadczenia dla Polski", NATO jest organizacją polityczną, w której decyzje wymagają jednomyślności. Trudno sobie wyobrazić, by JEDNOMYŚLNIE podjęto tam decyzję o ataku na Rosję - zawsze znalazłoby się parę krajów, które by ją zawetowały, choćby Niemcy czy Węgry. Z tego samego powodu użycie Artykułu 5-go, mówiącego o kolektywnej obronie, nie oznacza tego, że NATO rzuci wszystko co ma do pomocy napadniętemu krajowi. Nie, to oznacza po prostu, że zbierze się odpowiednie gremium polityczne i zastanowi się, co robić dalej.

(Ale przecież NATO napadło na Jugosławię! - odezwą się onucowcy. Tak, ale wówczas doszło do jednomyślnej decyzji w sprawie bombardowań resztek Jugosławii, bo Miloszewicz tak sobie u wszystkich nagrabił. Serbia była izolowana dyplomatycznie a pod względem militarnym stanowiła drugoligowego gracza. Decyzji o jej zbombardowaniu nie towarzyszyły więc większe kontrowersje. Ponadto była to de facto jedyna agresywna wojna w całej 75-letniej historii NATO. Porównajcie to choćby z ilością wojen wywołanych przez Rosję w ostatnich trzech dekadach.)

W historyjki o tym, że NATO szykowało się do ataku na niepokalaną Rassiję mogą wierzyć jedynie milicyjno-esbeccy weterani akcji "Hiacynt" oraz inni debile o IQ klocka spuszczonego w kiblu. Państwa Europy Zachodniej należące do NATO przecież przez ostatnie trzy dekady się rozbrajały, doprowadzając swoje armię do żałosnego stanu. Bundeswehra, będąca niegdyś filarem NATO, stała się pośmiewiskiem. Wielka Brytania ma najmniejszą armię lądową od XVIII wieku. Francja jest zdolna wysłać na wojnę ledwie parę batalionów (no ale, przynajmniej ma broń jądrową). Takie rozbrojenie świadczy tylko o jednym: państwa Europy Zachodniej przestały w ostatnich trzech dekadach myśleć o ryzyku wojny konwencjonalnej, a przestawiały swoje armię na misje policyjne w Trzecim Świecie, tudzież różne akcje przeciwpowodziowe i wykopki. Za rządów pierwszego Tusska ten sam model był wprowadzany u nas przez ministrów Klicha, Siemoniaka oraz różnych gejnerałów Różańskich. 

Po rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę pojawił się istny zalew deklaracji zachodnioeuropejskich polityków o tym, jak poważnie będą teraz oni podchodzić do kwestii obronności i jak szybko będą nadrabiać wieloletnie zaległości w tym zakresie. Jak na razie sprowadza się to głównie do księgowej ekwilibrystki i planów stworzenia nowej nadbudowy biurokratycznej w postaci wspólnej polityki zbrojeniowej UE. W praktyce są jednak tworzone plany dalszego... rozbrojenia Europy. Takim planem jest choćby analiza poświęcona "ekologicznym armiom" stworzona przez departament badań i analiz Sekretariatu Generalnego Rady Unii Europejskiej. Mówi on m.in., by zamiast wydawać pieniądze na nowe uzbrojenie, przeznaczać środki na zeroemisyjność koszar. Należy również zrezygnować z prowadzenia manewrów - zastąpić je szkoleniami w symulatorach oraz wyposażać żołnierzy w biodegradowalny sprzęt. 

Tego typu euro-kretynizmy są naturalną konsekwencją tego, że liberalna demokracja, to ustrój który sam się z czasem degeneruje, przechodząc w plutokrację lub nawet idiokrację. Degeneruje się on natomiast, bo jest on otwarty na różnego rodzaju pasożyty chcące wykorzystać jej słabości na swoją korzyść. Zapewne NATO działałoby o wiele lepiej gdyby było związkiem państw faszystowskich. Paradoksalnie jednak wiele państw Zachodu stało się już krajami quasi-faszystowskimi - w sensie silnych tendencji statolatrycznych. Ich statolatria jednak opiera się nie na armii, tylko na biurokracji oraz jest programowo wyprana z wszelkich nacjonalizmów. Polega na tym, że obywatele mają wykonywać nawet najgłupsze pomysły plutokratów i biurokratów - choćby różne polityki zeroemisyjności czy przyjmowania nachodźców z Trzeciego Świata - a jak się sprzeciwiają, to są przedstawiani jako "warchoły", "faszyści" czy "rasiści". (Obywatele więc autentycznie boją się aparatu biurokratycznego swoich państw.) W tym sensie agresywna Rassija jest tym rozlazłym biurokratom i ultrabogatym cwaniczkom potrzebna. Zachowując się w sferze międzynarodowej i wewnętrznej jak pijany żul jest ona odbierana powszechnie jako zagrożenie. Plutokracja i biurokracja nie traktuje go jako zagrożenia poważnego (no bo to przecież tylko pijany żul), ale zyskuje ważną broń propagandową. Może powiedzieć, za Tomaszem Piątkiem tudzież innym totalnym kretynem: jeśli nie podoba się wam nasza kretyńska polityka, to służycie Putinowi. W praktyce jest zupełnie odwrotnie.

Można więc powiedzieć: ROSJA TO PŁATNA KURWA LIBERALNEJ PLUTOKRACJI.

3,2,1... Ból dupy milicyjno-esbeckich onucowców w komentarzach większy niż podczas akcji "Hiacynt"...


Ps. Polecam wspomnianą książkę Michała Fiszera i Jerzego Gruszczyńskiego "Wojna w Ukrainie. Doświadczenia dla Polski". W bardzo przystępny sposób tłumaczone są tam cywilom różne militarne aspekty tego konfliktu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz