sobota, 19 listopada 2022

Incydent w Przewodowie - punkt zwrotny, którego nie wykorzystano

 


Powyższa grafika pokazuje to jak incydent w Przewodowie jest postrzegany przez Ukraińców. Naprawdę są oni przekonani, że na polskie terytorium spadła rosyjska rakieta (czy to w ramach testowania reakcji NATO, czy też w wyniku błędu przy wprowadzaniu koordynatów lub innej awarii rosyjskiego sprzętu), a incydent celowo zatuszowano, by nie iść na pełną konfrontację z Rosją. 

Ja nie przesądzam, co się tam stało. Po prostu mam zbyt mało danych. Pierwsze przecieki z USA mówiły jednak o rosyjskim pocisku, a Polsat News spekulował, czy to nie była rakieta KH-101. Szybko jednak ustalono dominującą narrację mówiącą o pocisku S-300, wystrzelonym przez ZSU, który miał za zadanie zbić rosyjską rakietę, ale przestrzelił i upadł kilka kilometrów od granicy. Wersja ta została puszczona w obieg przez prezydenta USA Joe Bidena, który stwierdził na szczycie G20, że mało prawdopodobnym jest by to była rakieta "wystrzelona z Rosji".  Biorąc pod uwagę to, że Biden korzystał na szczycie ze ściągawki mówiącej mu, kiedy ma zabierać głos a nawet kiedy siedzieć, można przyjąć, że sam tej wersji nie wymyślił i takie rozwiązanie podsunął mu Jake Sullivan lub inny z jego doradców.

Niechęć do obwiniania Rosji za ten incydent można łatwo wytłumaczyć niepewnością, co do postawy takich "sojuszników" jak Niemcy, Turcja czy Węgry. Wszak na jakie działania mogłyby się one zgodzić w ramach konsultacji związanych z Artykułem 4?

Mimo to, uważam, że administracja Bidena totalnie to spieprzyła. 

Nie ważne czyja rakieta spadła na polskie terytorium. Ważne jest to, że nie wykorzystano tego incydentu w odpowiedni sposób.


Biden nie musiał od razu mówić, że raczej nie była to rosyjska rakieta. Mógł po prostu powiedzieć: badamy incydent, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że to był pocisk rosyjski. Nie skłamałby wówczas. Badanie incydentu mogłoby trwać tydzień, dwa lub miesiąc. W podobnie nieprzejrzysty sposób jak w Smoleńsku. Można by to wykorzystać do zwiększenia presji na Rosję. Niech bardziej uważa, gdzie wysyła rakiety. Niech się boi, że nad Ukrainą wprowadzi się strefę zakazu lotów. Po pewnym czasie można byłoby ogłosić, że rakieta była ukraińska, ale wówczas już niemal nikt by nie pamiętał o sprawie - Rusnia miałaby większe problemy... Zełenski, człowiek znający się na mediach, szybko zauważył tę okazję i trzymał się właściwej wersji. "Rosja jest winna" - jak stwierdziła włoska premier Giorgia Meloni (nawiązując do hasła hiszpańskiej Division Azul :) 

Dlaczego sądzę, że nie doszłoby w takim scenariuszu do "III wojny światowej"? Bo obserwuję, co się dzieje na froncie ukraińskim.

Rassiji wyraźnie nie idzie na lądzie i na morzu, więc próbuje rozstrzygnąć wojnę w powietrzu. Wyraźnie sięga po teorię włoskiego generała Giulio Douheta mówiącą, że w przyszłości będzie można pokonać wrogie państwo tylko i wyłącznie wojną lotniczą - prowadząc bombardowaniami do załamania morale u wroga. Doktryna gen. Douheta była przez ostatnie 100 lat wielokrotnie testowana. Okazywało się, że  dobrze wykonana kampania lotnicza może zniszczyć zdolność wroga do prowadzenia wojny (Japonia 1945, Irak 1991), przyspieszyć decyzję wrogiego rządu o wyjściu z wojny (Włochy 1943), zmusić go do negocjacji pokojowych (Wietnam Północny 1972), sprowokować powojenne obalenie wrogiego reżimu (Jugosławia 1999) czy nawet mocno się przyczynić do zmiany mentalność i kultury wrogiego narodu (Niemcy 1943-1945). Za każdym razem jednak mieliśmy do czynienia z kampaniami prowadzonymi i zaplanowanymi przez profesjonalistów konsekwentnie realizujących określoną strategię. W przypadku obecnej kampanii lotniczej nad Ukrainą mamy natomiast desperackie próbowanie przez Rassiję różnych rozwiązań z nadzieją, że coś może się udać i że Ukraińcy będą błagać o pokój.

Kampania przeciwko przemysłowi i infrastrukturze ma sens, jeśli jest wymierzona w "wąskie gardła" systemu. Czy prowadzone przez Rassiję zmasowane ostrzały rakietowe Ukrainy spełniają ten warunek? I tak i nie. Ukraiński rząd twierdzi, że niemal połowa infrastruktury energetycznej nie działa.  Sytuacja jest rzeczywiście trudna i bardzo uciążliwa dla cywilów. Poważnie zakłócona jest też praca przemysłu, w tym zakładów zbrojeniowych. Rusnia w oczywisty sposób naśladuje amerykańską strategię bombardowań Rzeszy i Japonii. Tyle, że Ukraina nie jest w sytuacji tamtych celów bombardowań. O ile Niemcy i Japonia opierały się na własnym przemyśle zbrojeniowym - mającym wąskie gardła takie jak fabryki łożysk kulkowych i rafinerie ropy - to Ukraina opiera się w dużym stopniu na dostawach broni i sprzętu z zagranicy. Co do jej przemysłu zbrojeniowego, to da się jego część relokować, choćby do Polski. Rassija nie jest natomiast w stanie zatrzymać tego typu bombardowaniami dostaw z Zachodu. Oczywiście uderzenie w infrastrukturę energetyczną zakłóca pracę kolei. Nie zatrzyma jednak lokomotyw spalinowych (które będą Ukrainie bardzo potrzebne). Bombardowania prowadzone przez Rassiję nie są na tyle precyzyjne, by przerywać trasy kolejowe. O ile rakieta nie trafi w strategiczny most, to zniszczenia na kolei da się stosunkowo szybko usunąć (we wrześniu '39 nasze koleje działały sprawnie aż do pierwszych dni sowieckiej inwazji). Liczenie na załamanie morale ludności jest natomiast złudzeniem. Ukraińcy są tak wściekli na Rassiję, że gdyby nawet zrzucono na nich bombę atomową, to walczyliby nadal aż do zajęcia Biełgorodu.

Sprawą, której rosyjscy stratedzy nie rozumieją jest też kwestia skoncentrowania ataku lotniczego na określone cele. W dniu inwazji wystrzelili na całą Ukrainę mniej rakiet niż Amerykanie w 2017 r. na jedno syryjskie lotnisko. Nic dziwnego, że ukraińskie lotnictwo wojskowe w bardzo dużym stopniu wówczas ocalało. Przez wiele miesięcy rosyjska kampania lotnicza polegała na ostrzeliwaniu na chybił-trafił oblężonych miast takich jak Charków. Strategiczne obiekty bardzo rzadko trafiano. Rosyjskie lotnictwo myśliwskie nie zdołało wywalczyć supremacji w powietrzu, już nie mówiąc o dominacji. Rosyjskie straty lotnicze - w 100 proc. zidentyfikowane przez firmę Oryx - są większe od ukraińskich i większe od tych poniesionych przez Syrię w 1982 r. nad Libanem. Po zmasowane ostrzały rakietowe ukraińskiej infrastruktury sięgnięto więc nie tyle w ramach przemyślanego harmonogramu, co w akcie desperacji. Są one strategią zastępczą. I widać, że cele wybierano w pośpiechu - często na podstawie nieaktualnych map. Rakiety spadają więc na skrzyżowania dróg czy w miejsca, gdzie 30 lat wcześniej były koszary. 

Wspominałem niedawno, że Putin dostał od "kraju trzeciego" ofertę pokojową przewidującą, że wycofa on wojska do granic państwowych Ukrainy, z wyjątkiem Krymu, którego status ma być zdemilitaryzowany i zamrożony na siedem lat. Szef CIA William Burns spotkał się po tym z Siergiejem Naryszkinem, dyrektorem SWR w Ankarze. Ostrzegł go, że odpalenie przez Putina bomby atomowej będzie ostatnią decyzją, jaką Putin podejmie w swoim życiu. Naciskał też na przyjęcie przez Rosję owej propozycji pokojowej. Odpowiedzią Putina był zmasowany ostrzał rakietowy Ukrainy z 15 listopada, podczas którego czasowo odcięto od prądu 10 mln Ukraińców, zostało uszkodzonych 15 obiektów infrastruktury energetycznej, zginął 1 ukraiński cywil a 75 rosyjskich rakiet zostało zestrzelonych.

Według Generała SWR, Ruscy naprawdę nie wiedzieli, czy rakieta, która spadła na Przewodów była wystrzelona przez nich. Zwłaszcza, że Putin wcześniej się odgrażał, że "wstrząśnie NATO". (Co ciekawe mówił o atakach na Turcję i Węgry, czyli kraje uznawane za dosyć przyjazne, a dopiero potem o prowokacjach wymierzonych w kraje bałtyckie i w Polskę...) Generał SWR twierdzi, że obawa przed odwetem bądź ultimatum postawionym przez NATO była tak duża, że oficjele ze służb zbierali się i dyskutowali o możliwości usunięcia Putina. W ich oczach była ona jedynym sposobem na uchronienie kraju przed konfrontacją z NATO, którą Rosja musiałaby przegrać.

No, ale administracja Bidena niestety dała Rosji chwilę oddechu... A tak fajnie byłoby zobaczyć panikę u rosyjskich propagandystów i różnych onucowców... Byłaby niezła zabawa z obserwowaniem reakcji debili od FYM - polskiego QAnona - przekonujących, że w 2010 r. w Smoleńsku doszło do inscenizacji, a TuSSk i Putin ocalili świat od III wojny światowej, którą chciało rozpętać GRU wspólnie z Macierewiczem...

***

Incydent w Przewodowie skutkował tym, że obrodziło u nas ekspertami ds. wojskowości. Wielu z nich przekwalifikowało się - byli wcześniej geopolitykami, wirusologami, ekonomistami i specjalistami od skoków narciarskich. Zazwyczaj jojczyli oni głośno, że "jak to możliwe, że obrona przeciwlotnicza nie zestrzeliła tej rakiety". 

Wszystkim tym "ekspertom" przypominam, że Przewodów leży 7 km od granicy - jakieś 2 sekundy loty dla rakiety. Pocisk można było zestrzelić tylko podczas jego lotu nad Ukrainą. A Polska i inne kraje NATO nie zajmują się zestrzeliwaniem rakiet nad terytorium Ukrainy. By zaczęły to robić, potrzebne będzie porozumienie polityczne i wojskowe. Jak zauważa generał Polko, objęcie natowską obroną przeciwlotniczą zachodniej części Ukrainy będzie jednak konieczne, by zapobiec takim incydentom w przyszłości. 

***

Po incydencie bardzo szybko uaktywniła się rosyjska propaganda. W polskim Twitterze mocno trendowało słowo "Ukry". W rolę dyrygenta tej kampanii usiłował wchodzić niejaki Gryguć posługujący się pseudonimem "Pan Nikt". Rzadko kiedy pseudonim tak dobrze pasuje do osoby. Gryguć bowiem jest jednym z tych "wielkich geopolityków" nie potrafiących sklecić ani jednej prognozy geopolitycznej, ale nadrabiających za to jałowymi bluzgami. Niezapomniany doktor Targalski nazywał go "chamską i prymitywną wersją Brauna".  Prawdę mówiąc każdy z kotów doktora Targalskiego górował inteligencją nad "Panem Nikt".

Ale propagandę uruchomiono nie tylko w Kraju Prywislańskim. Również na Zachodzie, o czym świadczy poniższy rysunek z pewnego chujowego francuskiego pisemka.


Skąd jakiś francuski półinteligent-patafian mógł słyszeć o Rzezi Wołyńskiej? Przecież jest zbyt głupi, by znaleźć Rosję na mapie... Kremlowska inspiracja jest w tym przypadku oczywista.

A ja się zastanawiam, czy aby czasem Rassija nie opłaciła parę lat temu kolesi z Państwa Islamskiego do poświęcenia paru frajerów z tej gównianej francuskiej gazetki. Poświęcenia w ramach kampanii przekonywania świata, że Państwo Islamskie to największe zagrożenie dla Zachodu, 100 razy większe od "walczącej z islamskim terroryzmem" Rosji i od Czerwonych Chin. Jakoś tak średnio wówczas ta kampania stykła. Może by się udała, gdyby Hillary została prezydentem. A tak Trump szybko zgniótł wydmuszkę Państwa Islamskiego pozbawiając służb wszelakich takiego pięknego straszaka. I tylko różni Kebabowicze nadal przekonywali, że Państwo Islamskie jest milion razy groźniejsze od Rosji a zarazem na tyle słabe, by sobie nie poradzić z jakąś kurdyjską milicją na syryjskim zadupiu...

Oczywiście wszyscy pamiętamy łzawą kampanię "Jestem Charlie". Ciekawe, czy gdyby islamiści zrobili masakrę w redakcji magazynu "Laski z fiutami", to czy popularne stałoby się hasło "Jestem laską z fiutem"?

***

Niestety wydarzenia bieżące przesunęły w czasie kolejny odcinek serii "Gracze". Odcinek, po którym wielu z Was powie: "Szkoda, że w czasie wojny nie służyłem w Polskiej Armii Ludowej". Powinni o tej organizacji zrobić serial z uniwersum rozszerzającym się niczym w "One Piece".

2 komentarze: