"Na pewno nie poczułeś terrorystycznego nastroju jaki pobudził Genet w 1793 r., gdy dziesiątki tysięcy ludzi wyszły na ulice Filadelfii, dzień po dniu grozili, że wywloką Waszyngtona z jego domu i wywołają rewolucję... Nic poza cudem nie mogło uratować Stanów Zjednoczonych przed fatalną rewolucją" - pisał w 1813 r. do byłego prezydenta Thomasa Jeffersona przyszły prezydent John Quincy Adams, syn prezydenta Johna Adamsa. To dosyć niezwykły list - oto bowiem dwóch prezydentów koresponduje sobie na temat nieudanej próby wywołania rewolucji czy też wojny hybrydowej w młodej amerykańskiej republice. Wspomniany w tym liście Edmond-Charles Genet, to francuski ambasador, który przybył do Filadelfii w kwietniu 1793 r. Oficjalnie miał wyegzekwować amerykańskie długi wobec dawnej francuskiej monarchii, zajął się jednak głównie rekrutowaniem ochotników do własnej milicji - oficjalnie do walki przeciwko Brytyjczykom. Stał się również patronem powstających w amerykańskich miastach Klubów Demokratyczno-Republikańskich, wzorowanych na klubach jakobińskich. John Quincy Adams twierdził, że "kluby te były tak perfekcyjnie związane z paryskimi jakobinami, że ich pochodzenia od wspólnego rodzica nie da się zaprzeczyć". Prezydent Waszyngton ostrzegał zaś, że "kluby te wstrząsną rządem do jego fundamentów". Rzeczywiście doszło do rewolucyjnego ferworu, którego przejawem była w latach 1791-1794 tzw. Rebelia Whiskey, bunt przeciwko podatkowi nałożonemu na bimber. Administracja Waszyngtona obawiała się jednak, że dojdzie do czegoś poważniejszego. Forsowała więc ustawę Alien and Sedition Act mającą chronić USA "przed szeroką, francuską konspiracją jakobińską i jej płatnymi agentami znajdującymi się nawet na wysokich stanowiskach w rządzie".
Prezydent Waszyngton osobiście był przekonany, że za tą nieudaną próbą rewolucji stali Iluminaci. W jednym ze swoich listów z 1798 r. wyraził niepokój, że "Iluminaci przybyli na amerykański brzeg". John Quincy Adams również domyślał się iluminackiej inspiracji wzmiankując, że kluby demokratyczno-republikańskie i jakobińskie miały wspólnego rodzica. W maju 1798 r. przyjaciel prezydenta Waszyngtona wielebny Jedediah Morse mówił: "Praktycznie cały cywilny i kościelny establiszment Europy został wstrząśnięty do fundamentów przez tą okropną organizację. Korzenie Rewolucji Francuskiej można powiązać z jej machinacjami a także wyjaśnić nimi do pewnego stopnia sukcesy francuskich armii. Jakobini są nie mniej nie więcej, ale otwartą manifestacją ukrytego systemu Iluminatów. Zakon ma swoje gałęzie i swoich emisariuszy w Amerce". Kilka miesięcy później Timothy Dwight, profesor Uniwersytetu Yale, pytał: "Czy nasi synowie będą uczniami Woltera i dragonami Murata a nasze córki konkubinami Iluminatów?"
Thomas Jefferson, jeden z Ojców Założycieli USA, poseł amerykański do Francji (1785-1789), pierwszy sekretarz stanu USA (1790-1793), drugi wiceprezydent USA (1797-1801), trzeci prezydent USA (1801-1809), twórca doktryny Imperium Wolności, był wielokrotnie oskarżany o bycie przywódcą amerykańskiej gałęzi Iluminatów. Podczas kampanii wyborczych przeciwnicy oskarżali go o jakobinizm, ateizm oraz uleganie europejskiej zarazie ideologicznej. Wielebny Morse otwarcie nazywał go "illuminatą", John Quincy Adams w jednym ze swoich listów wskazywał, że Jefferson wykorzystywał loże masońskie w USA dla celów illuminatów i kultu Lucyfera. Jefferson zawsze gwałtownie zaprzeczał takim oskarżeniom, ale z jakiegoś powodu publicznie bronił nominalnego założyciela Iluminatów Adama Weishaupta. Mówił, że to "nieszkodliwy filantrop", którego "prześladują tyrani i księża". Faktem jest również to, że założona w 1792 r. Partia Demokratyczno-Republikańska opierała się głównie na działaczach Klubów Demokratyczno-Republikańskich, które ambasador Genet próbował wykorzystać do wywołania rewolucji w USA. Później jego partia przekształci się w Partię Demokratyczną.
Jefferson opierał się przede wszystkim na warstwach niższych i głosił egalitarne przesłanie. Co ciekawe nastawiał też elektorat przeciwko bankierom. "Jestem głęboko przekonany, że niebezpieczeństwo dla naszej wolności, jakie stanowią międzynarodowe instytucje bankowe, jest daleko większe niż groźba e strony wrogich armii. Bankierzy stworzyli już nową arystokrację pieniądza, lekceważąc lokalne rządy. Prawo do emisji pieniądza musi być wydarte z bankierskich rąk, musi ono należeć do właściwego suwerena - narodu"- pisał w 1802 r. Dlaczego rzekomy Iluminata miałby sięgać po taką retorykę? Trzeba to widzieć w kontekście ówczesnej walki politycznej.
Głównym przeciwnikiem Jeffersona był Alexander Hamilton, pierwszy sekretarz skarbu USA (1789-1795), twórca Partii Federalistycznej. Urodzony w Brytyjskich Indiach Zachodnich, wżenił się w arystokratyczną nowojorską rodzinę i odnosił sukcesy w branży bankowej. Łączyły go szerokie interesy z brytyjskimi bankierami a szczególnie z rodziną Baringów. Hamilton był więc jednocześnie reprezentantem interesów amerykańskich przemysłowców i finansistów z Północy (stąd jego polityka protekcjonistyczna, która de facto zbudowała potęgę gospodarczą USA) a także tych finansistów z londyńskiego City, którzy widzieli interes w inwestowaniu w dawnych koloniach amerykańskich. Jefferson był zaś bardzo mocno związany z Francją oraz iluminatami, którzy eksterminowali brytyjską agenturę we Francji podczas rewolucji. Jefferson starał się więc krzyżować szyki Hamiltonowi.
Do pierwszego ich starcia doszło w 1790 r. Hamilton zaproponował Waszyngtonowi stworzenie banku centralnego: Pierwszego Banku Stanów Zjednoczonych. Instytucja ta miała należeć w 80 proc. do prywatnego kapitału i udzielać pożyczek państwu. To był oczywisty przekręt. Ustawa ledwo co przeszła w Kongresie a Jefferson namawiał Waszyngtona do jej zawetowania. Prezydent dał się jednak przekonać Hamiltonowi, który użył argumentu, że inaczej kraj zbankrutuje i dojdzie do rewolucji. Ustawa została podpisana a przez następne pięć lat amerykański dług publiczny powiększył się o 8 mln dolarów. W ciągu kilkunastu lat brytyjscy inwestorzy - a szczególnie rodzina Baringów - zdobyli 70 proc. udziałów w banku. To brytyjski kapitał wyznaczał więc politykę pieniężną w USA. Miało to jednak swoje plusy. W latach 90-tych XVIII w., gdy pojawiło się ryzyko wojny USA z Francją, Baring sfinansował wielkie zakupy uzbrojenia dla amerykańskiej armii, W 1803 r. sfinansował też zakup Luizjany przez USA od napoleońskiej Francji. Transakcja ta wzbudzała zresztą wielkie protesty w Wielkiej Brytanii - oto bowiem bank z londyńskiego City pomagał dostarczyć Napoleonowi pieniądze potrzebne na wojnę przeciwko Brytyjczykom i ich europejskim sojusznikom.
Hamilton był głównym przeciwnikiem Jeffersona w wyborach prezydenckich z 1800 r. Nie dostał się jednak do finałowej tury a w kolegium elektorskim jego głos przeważył o wyborze... Jeffersona. Hamilton chciał w ten sposób uniknąć wyboru na prezydenta Aarona Burra, którego nienawidził. Burr został wiceprezydentem u Jeffersona w latach 1801-1804 a wcześniej był główny politycznym rozgrywającym w Nowym Jorku. Należał tam do Klubu Demokratyczno-Republikańskiego ale też założył Bank of the Manhattan Company, który stał się jednym z "przodków" banku JPMorgan Chase. 11 lipca 1804 r. Burr zastrzelił Hamiltona podczas pojedynku. W 1807 r. Burr został oskarżony o zdradę: plan oderwania części terytorium od USA i hiszpańskich kolonii oraz zbudowania tam własnego państwa. Były wiceprezydent musiał udać się na wygnanie. Prawdopodobnie został w tą całą sprawę wrobiony. Raczej nie myślał o dokonaniu secesji części terytoriów USA, ale o wywołaniu antyhiszpańskiej wojny hybrydowej w Teksasie. Zeznania, które go obciążyły złożył gen. James Wilkinson, dowódca armii USA a zarazem... hiszpański agent.
Jefferson przez dwie prezydenckie kadencje bezskutecznie próbował zlikwidować Pierwszy Bank Stanów Zjednoczonych. Udało się to dopiero w 1811 r., gdy kończyła się 20-letnia ustawowa kadencja banku. W Kongresie przewagą jednego głosu zdecydowano o jej nie przedłużaniu. W Senacie doszło do remisu, więc wiceprezydent George Clinton oddał decydujący głos likwidujący bank centralny. Brytyjscy finansiści byli wściekli i zapowiadali, że Ameryka poniesie konsekwencje tego zuchwalstwa. Brytyjska flota zaczęła konfiskować amerykańskie statki i porywać obywateli USA do służby w marynarce. W USA odezwały się głosy ekspansjonistów wzywających do inwazji Kanady. W 1812 r. rozpoczęła się wojna amerykańsko-brytyjska.
To był dziwny konflikt. Amerykanie ponieśli klęskę na północy. Ich inwazja na Kanadę się załamała a brytyjskie wojska zajęły Waszyngton. Podpaliły Biały Dom w odwecie za zniszczenie przez Amerykanów jednego z kanadyjskich miasteczek. Mimo to nie doszło do rozstrzygnięcia militarnego. Brytyjczycy nie zdołali całkowicie zgnieść amerykańskiej armii. Co więcej, strategicznym fiaskiem zakończyła się ich próba zdobycia Nowego Orleanu. Klęskę zadał im tam gen. Andrew Jackson, późniejszy populistyczny prezydent. Na polu bitwy zginął dowódca brytyjskich sił inwazyjnych gen. Edward Pakenham. Umierając dawał rękami masońskie znaki wzywające "braci"...
Wkrótce potem rozpoczęły się negocjacje pokojowe w Gandawie. Jednym z pośredników była rodzina Baringów, która mocno na tej wojnie zarobiła. Pokój zawarto bez żadnych zmian terytorialnych. Amerykański dług publiczny wzrósł za to w ciągu trzech lat z 45 mln USD do 127 mln USD. Prezydent James Madison złożył w Kongresie wniosek o powołanie Drugiego Banku Stanów Zjednoczonych. Bank powstał rok później. Londyńskie City wygrało tę wojnę.
Jak pisał Lord Byron w "Don Juanie":
"Kto trzyma w ręku równowagę świata?
Kto rządzi Kongresem: rojaliści czy liberałowie?
Kto prowokuje patriotycznych sankiulotów Hiszpanii?
(Z powodu których stare dzienniki europejskie "piszczą i dygocą".)
Kto utrzymuje świat - stary i nowy - w cierpieniach lub rozkoszach?
Kto wszystkich polityków wwodzi na śliskie tory?
Czy cień szlachetnej odwagi Bonapartego?
Nie. Żyd Rotszyld i jego chrześcijański kumpel - Baring".
Wojna o kontrolę nad podażą pieniądza w USA się jeszcze jednak nie skończyła. W nową fazę wprowadził ją prezydent Andrew Jackson. Ale o tym w następnej części serii Samael...
***
Apropos jeszcze sporu polsko-izraelskiego: Czy nie zastanawiała Was kiedyś kwestia tego, czemu organizacje żydowskie tudzież państwo Izrael przez ostatnie trzy dekady nie zwróciły się oficjalnie po "65 mld USD" roszczeń? Ekipa Jaruzelskiego u progu transformacji mocno wchodził im przecież w d..., a kolejne rządy III RP nie były zbyt asertywne w tej kwestii. Czemuż więc po te roszczenia nie sięgnięto choć np. Stanisław Michalkiewicz straszy nas od 20 lat, że już za chwilę każą nam dać te 65 mld a my jakoby rzekomo nie będziemy mieli wyjścia: albo oddamy, albo zmieniamy sojusze. No cóż, przez ostatnie 20 lat kamienice po 120-letnich Żydach odzyskiwali metodą "na kuratora" ludzie ze służb specjalnych i peerelowscy generałowie. Próby przejęcia "65 mld" byłyby więc wejściem na teren łowiecki potężnej mafii. Prawnik, który próbowałby przejąć kamienicę na rzecz Światowego Kongresu Żydów, czy podobnej organizacyjki, skończyłby jak Magnicki - trafiłby do więzienia pod lipnymi zarzutami, gdzie by mu się zmarło lub popełniłby samobójstwo. Kiedy reprywatyzacyjna mafia dostała po łapach, te organizacje poczuły że mogą wkroczyć na ten teren łowiecki. Państwo powinno więc pokazać im, że to niemożliwe. Biurokratycznymi szykanami zamknąć drogę do wszelkiej reprywatyzacji. I nie jojczyć po pozbawionych znaczenia, rutynowych, wysyłanych dla uspokojenia lobby, komunikatach Departamentu Stanu. Rodrigo Duterte się nimi nie przejmuje, a jak wiadomo jest ona obecnie największym obok Dalajlamy i Aung San Suu Kyi autorytetem moralnym na świecie.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz