sobota, 20 stycznia 2024

Krótka historia PSL

 


Na początku 1939 r. Wincenty Witos powiedział jednemu z brytyjskich dyplomatów, że "Gdańsk jest niemiecki i niech go Beck Niemcom odda, a wówczas Becka za to obalimy". Byłbym więc bardzo ostrożny z mówieniem o Witosie, jako o wielkim patriocie, który zawsze stawiał interes państwa ponad interesem partyjnym. Jego niedyskrecje w sprawie Gdańska wskazują, że czasem było odwrotnie. Wielkie kontrowersje wzbudzało w latach 30-tych choćby to, że Witos ukrywał się w Czechosłowacji, czyli państwie, które nie było wówczas przyjazne ani wobec Polski ani wobec polskiej mniejszości (stary dureń Benesz roił sobie nawet, że sprzymierzy się przeciwko Polsce z... III Rzeszą i w ten sposób uniknie konfliktu o Sudety). Trzeba jednak mu przyznać, że później wykazał dużo instynktu politycznego odrzucając propozycje Niemców dotyczące stanięcia na czele polskiego rządu kolaboracyjnego i w 1945 r. odrzucając podobne propozycje Sowietów.

Dla kierownictwa ruchu ludowego Witos był jednak podczas głównie kłopotliwym symbolem. Choć wielokrotnie pojawiała się możliwość wyrwania go z niemieckiego internowania i przerzucenia do Londynu, to rząd londyński nie podejmował w tej kwestii żadnych działań, aż do późnej jesieni 1944 r. Dlaczego? Bo Witos w Londynie dominowałby nad przypadkowymi miernotami w rodzaju Mikołajczyka. Nic dziwnego więc, że projekt sprowadzenia Witosa do Wielkiej Brytanii zaczęto realizować dopiero, gdy Mikołajczyk przestał być premierem.



Zaryzykuję tezę, że większym nieszczęściem dla Polski od przegranej kampanii wrześniowo-październikowej, były nieudolne rządy Sikorskiego i Mikołajczyka. Kampania 1939 r. była tylko początkiem wojny, w której Niemcy były skazane na klęskę. Sikorski i Mikołajczyk zaprzepaścili jednak tyle szans dla Polski, że nasz kraj znalazł się w beznadziejnej sytuacji. Przykładem tego jest choćby rola Mikołajczyka w zniszczeniu Warszawy w 1944 r. Ekstremalny debil Mikołajczyk, po przybyciu przed Powstaniem do Moskwy wypaplał Mołotowowi, że AK szykuje zryw w Warszawie. Mołotow natychmiast przerwał rozmowę i pobiegł do Stalina. Sowiecki dyktator nakazał natychmiast wstrzymać natarcie na froncie - jeszcze przed wybuchem Powstania. Głupota Mikołajczyka doprowadziła w ten sposób do śmierci około 200 tys. mieszkańców Warszawy. Dodajmy, że to jego stronnicy - Rzepecki i Chruściel (obaj  mający antysanacyjnego zajoba) doprowadzili do przedwczesnego wybuchu Powstania (chcieli, by się ono zbiegło z wizytą Mikołajczyka w Moskwie), a później wraz z innym zjebem - płkiem Bokszczaninem fałszowali relacje o procesie decyzyjnym prowadzącym do godziny W. 



Polityka ludowców - a szczególnie wołyńskiego delegata rządu Kazimierza Banacha - mocno przyczyniła się też do tego, że Polacy na Wołyniu byli słabo przygotowani do obrony przed rzezią. Banach sabotował proces tworzenia tam konspiracji wojskowej, gdyż nie podobało mu się, że próbują ją rozwijać "sanacyjni" oficerowie. Uważał przy tym, że UPA nie stanowi zagrożenia, a "polski chłop z ukraińskim chłopem zawsze się dogadają." To on wysłał innego ludowca - pięknoducha-poetę Zygmunta Rumla - na negocjacje z UPA, bez żadnej ochrony. Jak sama rzeź się zaczęła, Banach dezinformował rząd londyński na jej temat, bagatelizując masakry.

Gdy w 1945 r. Mikołajczyk wrócił do kraju, był traktowany niczym mesjasz. Jak wspominał Stefan Korboński, wszyscy myśleli, że Mikołajczyk przyleciał do Polski z tajnym planem aliantów zachodnich, który pozwoli im uratować Polskę przed komunizmem. Z czasem okazało się jednak, że Mikołajczyk nie miał żadnego planu. Sprowadził na manowce wielki ruch społeczny, jakim był wówczas PSL. Zhańbił się przy tym głosując za odebraniem polskiego obywatelstwa generałowi Maczkowi oraz innym oficerom PSZ oraz z trybuny sejmowej oskarżając generała Andersa o zabicie Sikorskiego. Ostatecznie skończyło się tym, że na jesieni 1947 r. Mikołajczyk uciekł z kraju, zostawiając swoją partię i współpracowników. O jego ucieczce wiedziało wcześniej UB i pilnowało, by się udała. Mikołajczyk na emigracji traktowany był jako polityczny trup, skłócony ze wszystkimi.


W tym czasie UB zajęła się jego partią. Zastraszone resztki PSL połączono ze stworzonym przez bezpiekę Stronnictwem Ludowym. Powstało w ten sposób Zjednoczone Stronnictwo Ludowe - fasadowa partia satelicka tworząca wiejską nomenklaturę komunistyczną.

Wśród działaczy ZSL było wielu ludzi ze zbolszewizowanej części Batalionów Chłopskich. O ile bowiem spora część BCh  pozytywnie się zapisała w obronie polskich wsi przed niemieckim terrorem, to były w tej organizacji również oddziały zbolszewizowane, blisko współpracujące z AL i prowadzące najzwyklejszą działalność bandycką. Przykładem takiej grupy był oddział Józefa Maślanki terroryzujący Ponidzie. Maślankowcy napadali głównie na domy nieco bogatszych gospodarzy - prowadzili więc wojnę przeciwko polskim chłopom. Opór im stawiały głównie miejscowe oddziały NSZ, które w lipcu 1944 r. zadały im klęskę podczas starcia pod Skorbaczowem. Maślanka był ministrem w samozwańczym rządzie lubelskim, a po wojnie działaczem ZSL. 

Ciekawy przykład kariery byłego "partyzanta" przytoczył Piotr Pawlina, dowódca autentycznego (nie bandyckiego) oddziału BCh z Ponidzia. W swoich wspomnieniach napisał, że koleś, który był największym dekownikiem w jego oddziale, po wojnie doszedł do wysokich stanowisk. Gdy ów dekownik-karierowicz później spotykał swojego byłego dowódcę, to protekcjonalnie klepał go po ramieniu mówiąc: "byłeś dzielnym partyzantem". Dodajmy, że przypomina to trochę karierę innego "partyzanta" z BCh Stanisława Kani (który jednak działał w innym regionie Polski).

Generalnie ZSL było sposobem na awans społecznych dla wiejskich bandytów w stylu Józefa Maślanki. Wokół niego powstawały w lokalne klany, w których stanowisko naczelnika gminy/wójta przechodziło z ojca na syna. Ścieżką kariery był też Związek Młodzieży Wiejskiej i tworzone przez niego spółeczki, w których odnajdywali się znani później aferzyści tacy jak były poseł Jan Bury, który zbudował olbrzymi układ korupcyjny na Podkarpaciu.

W 1989 r. ZSL formalnie się rozwiązało i założyło nową partię - PSL "Odrodzenie". W tym czasie istniało już tzw. PSL wilanowskie, czyli partia stworzona przez działaczy Solidarności wiejskiej, byłych członków mikołajczykowskiego PSL i kombatantów BCh. Spryciarze z ZSL doprowadzili do kongresu zjednoczeniowego obu ugrupowań, który doprowadził do powstania partii PSL. Oczywiście po połączeniu, stopniowo marginalizowano w nowej formacji uczciwych, solidarnościowo-kombatanckich ludowców. Interes musiał pozostać w rękach dawnego ZSL. 

Nie wiem kto stworzył mit o tym, że PSL jest partią "patriotyczno-konserwatywną", wręcz "katechoniczną" (czy kutafoniczną...), chroniącą polską tradycję i odwołującą się do spuścizny Witosa. Ten mit (powtarzany choćby przez Marcina Palade) jest jednak przykładem na to, że nie ma takiej głupoty, w którą ludzie by nie uwierzyli. PSL jakoś nigdy nie współrządziła (nawet na poziomie lokalnym) z "prawicowymi" niepodległościowcami. Trzykrotnie wchodziła za to w koalicję z postkomunistyczną lewicą i dwukrotnie z proniemieckimi libkami. Za każdym razem firmowała ich politykę, w tym skrajnie niepopularne działania takie jak podniesienie wieku emerytalnego. Mocno angażowała się też w reset z putinowską Rosją - wystarczy przypomnieć choćby skrajnie szkodliwe kontrakty gazowe zawierane przez Pawlaka. Stosunkowo wysoki był też wśród polityków PSL odsetek dawnych agentów bezpieki. (Sztandarowym przykładem jest główny historyk ruchu ludowego - Janusz Gmitruk.) Legendarna była też pazerność i nepotyzm wśród polityków tej partii. Szczytem wszystkiego była sprawa wyborów samorządowych z 2014 r., gdy nagle PSL osiągnął poparcie które nigdy wcześniej ani później nie miał (sięgające 24 proc.) przy kilkunastoprocentowym odsetku głosów nieważnych. Z rękę nikt ich nie złapał, ale wszyscy podejrzewali, że PSL zrobił z wyborami to samo, co komuniści w 1947 r.

Biorąc te wszystkie fakty pod uwagę, z ogromną konsternacją przyjąłem niedawną przemowę prezydenta Dudy, w której kajał się on za proces brzeski i apelował do sumienia wiejskich gangsterów z PSL. To wskazuje, że nie rozumie on mechanizmów polityki w postPolsce. W 2017 r. postanowił być grzeczny wobec nadzwyczajnej kasty sędziowskiej, zawetował kluczową ustawę i co? I kasta sędziowska sra mu na głowę nie uznając jego ułaskawień. Podobny skutek będą mieć wszelkie próby umizgów do potomków wiejskich bandytów.

PiS niestety nigdy nie był żadną "grupą rekonstrukcyjną sanacji". Zawsze było mu bliżej pod względem technologii rządzenia do lamerskiej, parlamentarnej endecji. Jego obecna klęska to m.in. skutek tego, że nie rozliczył PSL za jego liczne afery, za zdradziecki reset z Rosją i za wybory z 2014 r. Gdyby PiS rzeczywiście był neosanacją, to potomkowie wiejskich bandytów z PSL siedzieliby w neoBrześciu czy w neoBerezie. A poza tym: Kostek-Biernacki did nothing wrong! Błędem II RP nie był Brześć i Bereza, tylko to, że Brześcia i Berezy było za mało - i to że nie zgniły w nich różne Mikołajczyki i Banachy.

Żadną alternatywą dla zendeczonego PiSu nie są natomiast śmiecie z Konfederacji. Wynik głosowania w sprawie wicemarszałkowania nieroba Bosaka jasno wskazuje, że koalicja 13 grudnia nie chce mu zrobić krzywdy. Braun pewnie straci mandat poselski i pójdzie do więzienia, ale reszta Konfy w zasadzie pasuje libkom jako koncesjonowana opozycja. Taka z balcerowiczowskim programem gospodarczym, prorosyjskimi ciągotkami, kultywowaniem endeckiej wspak-kultury i różnymi Berkowiczami i Samuelami Torkowskimi na listach. Prawdziwa "koalicja polskich spraw"...

***

Administracja Joe Bidena (a zwłaszcza patentowany idiota Jake Sullivan) uznali, że można zapłacić Niemcom Polską, by nie dogadywali się z Rosją. W przyszłości mogą zapłacić Rosji Ukrainą, by się nie dogadywała z Chinami. Wobec tego totalne przerżnięcie przez Joe Bidena najbliższych wyborów prezydenckich leży jak najbardziej w naszym interesie. Straszenie, że Trump wejdzie w układ z Putinem i zniszczy NATO jest podobnie głupie jak w 2016 r. Zresztą nawet ukraiński minster spraw zagranicznych przyznał niedawno, że nie boi się wygranej Trumpa. Ukraińcy najwyraźniej domyślili się, że z Bidenem nie mają szans na zwycięstwo. Pozostaje więc nam trzymać kciuki za wygraną Trumpa, czy też - zaingerować w amerykańskie wybory prezydenckie. Skoro Amerykanie ingerują w nasze wybory (i w wybory w kilkudziesięciu innych krajach przez ostatnie 100 lat), to my też mamy prawo wpływać na ich elekcje. :)


Z przecieków wynika, że kandydatką na wiceprezydenta u boku Trumpa będzie kongreswoman Elise Stefanik. To dosyć ciekawa postać. Przeszła drogę od przedstawicielki republikańskiego mainstreamu do ostrej zwolenniczki MAGA. W 2018 r. w wyborach do Kongresu mocno popierał ją jednak ambasador John Bolton. To sugeruje, że będzie broniła interesów kompleksu militarno-przemysłowego w nowej administracji.

Jeśli jej nazwisko wydaje się wam nieco swojskie, to wyjaśniam, że pani Stefanik ma pochodzenie czeskie. Trump jak widać lubi promować słowiańskie kobiety. Jego córka Ivanka jest przecież pół-Czeszką, a żona Słowenką. Turbosłowianie powinni być zadowoleni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz