Powyżej: Ikona przedstawiająca spotkanie Stalina (zwróćcie uwagę na złotą aureolę wokół jego głowy!) z prawosławną mistyczką Matroną Moskiewską, która ponoć przekonała go, by w grudniu 1941 r. nie opuszczał Moskwy.
Zachwyty naszych dupokonserwatystów nad moskiewskim prawosławiem były dla mnie zawsze kuriozum. No cóż, gdy w 2012 r. kagiebowski patriarcha Cyryl, zwany metropolitą sodomsko-gomorskim, odwiedzał Polskę, pieli nad tym zachwyty najróżniejsi "konserwatyści" - od profesora Adama Wielkodupskiego, poprzez senatora Libickiego po Tomasza Terlikowskiego. Każdego, kto był sceptyczny wobec fetowania kagiebowskiego przebierańca wręcz posądzali oni o "smoleńską herezję" i "brak realizmu". Po latach chciałoby się im zacytować Karola Zbyszewskiego: "I jak pan teraz wygląda? Jak ch... wielbłąda!".
O tym, że rosyjskie prawosławie jest chrześcijaństwem co najmniej koślawym, jeśli nie jakimś demonicznym "antychrześcijaństwem", można się przekonać, przyglądając się temu, kogo owa religia czci. I nie chodzi mi tylko o, byśmy przyjrzeli się mozaikom w moskiewskiej katedrze sił zbrojnych. Przyjrzyjmy się świętym patriarchatu moskiewskiego.
Jednym z najbardziej czczonych świętych moskiewskiej cerkwi jest książę Aleksander Newski. Jest z nim jednak poważny problem. Ów "święty" w szamanistycznej ceremonii wyrzekł się swojego ojca i został zaadoptowany przez Batu-chana, pogromcę dawnej Rusi. Jurij Burowskij złośliwie nazywa z tego powodu owego "świętego" "Aleksandrem Batygowiczem Newskim". (Batygowicz to tzw. ocziestwo, od imienia "Batu"). Mongołowie uczynili Newskiego głównym poborcą danin na terytorium okupowanej Rusi. Duposławny "święty" był więc kolaborantem i ciemiężycielem. Kanonizowano go za czasów Iwana Groźnego wraz z kilkoma tuzinami innych książąt z rodu Rurykowiczów. Moskiewska cerkiew nie miała z tym większego problemu, bo jej struktury również były częścią mongolskiego aparatu fiskalnego.
Ilustracja muzyczna: Ice Top - Urge (mongolski gangsta rap)
Świętym moskiewskiej cerkwi jest również książę Dymitr Doński. Jest on czczony za "zrzucenie jarzma tatarskiego" i pokonanie chana Mamaja w bitwie na Kulikowym Polu. Rzadko kiedy się wspomina, że owa bitwa była częścią wojny domowej w mongolskiej Złotej Ordzie. Dymitr opowiedział się w niej po stronie chana Tochtamysza i dostał po zwycięstwie od niego podziękowania. Moskwa płaciła Mongołom trybut jeszcze kilka dekad po śmierci Dymitra Dońskiego. Później się usamodzielniła - ale tatarskie rody nadal eksploatowały zeslawizowanych ugrofińskich Moskali, ale już jako prawosławni bojarzy. Jeden z tych rodów bojarskich zmienił później swoje nazwisko z "Kobyła" na "Romanow".
Wśród władców czczonych przez patriarchat sowiecki mamy też m.in.: carewicza Dymitra, syna Iwana Groźnego, który został rzekomo zabity w wieku 9 lat, a dziwne okoliczności jego zniknięcia sprawiły, że później pojawiło się kilku Dymitrów Samozwańców.
W przypadku cara Mikołaja II kanonizacja wywołała pewne kontrowersje, ze względu na jego mało świętobliwe życie prywatne, ale ostatecznie uznano, że godzien jest on czci jako męczennik, którego zabili bolszewicy. Mało kto zwracał uwagę na fascynację cara buddyzmem, przejawiającą się choćby w umiłowaniu przez niego symbolu swastyki.
Oczywiście po upadku (na cztery łapy) sowieckiego komunizmu, cerkiew, w ramach budowania nowej, hybrydowej tożsamości historycznej Rosji, kanonizowała niektórych męczenników czasów bolszewickich i stalinowskich, a także niektórych duchownych emigracyjnych (moim ulubionym - kanonizowanym przez emigracyjną cerkiew - jest Jan z Szanghaju i San Francisco. "Masz kłopoty, idź do Chinatown, spytaj o Kane'a." :)
Ale wkrótce potem zaczęły się kanonizacje osób zasłużonych głównie dla imperialnych interesów Rassiji. Absolutnym kuriozum była dokonana w 2000 r. kanonizacja admirała Fiodora Uszakowa. Nie powinna więc dziwić złożona przez ministra Szojgu ("Urge, urge!") propozycja kanonizacji Alekandra Suworowa. W jednym ze źródeł naukowych znalazłem nawet informację, że Suworow już dawno został kanonizowany. W Kobryniu wybudowano mu cerkiew, choć ów mason do religijnych nigdy nie należał.
Są już też "święci" orkowie z nowszych konfliktów rozpętanych przez Rosję. Najbardziej znanym jest Jewgienij Rodionow - sołdat, który w 1996 r. miał nieszczęście mieć służbę na posterunku kontrolnym między Czeczenią a Inguszetią. Czeczeni ten posterunek rozpieprzyli i wzięli jego załogę do niewoli. (200 m dalej stacjonował silniejszy oddział rosyjski, który jednak nie zareagował, a później jego dowódca oskarżył porwanych o dezercję!) Po paru tygodniach Czeczeni obcięli Rodionowowi głowę. Jak podaje pewien kiepsko przetłumaczony ruski portal: "Ofiara czterech młodych mężczyzn została pomszczona, miejsce, gdzie byli torturowani i zabijani, zostało zetarte z powierzchni ziemi przez rosyjskich żołnierzy, którzy przybyli tu ponownie, żaden z bandytów nie uniknął odwetu. Lyubov Vasilievna co roku przychodzi na oddział, w którym jej syn rozpoczął służbę i zwraca się do rekrutów. Życzy im odpowiedzialnych dowódców, a nie tych, którzy zdradzili Rodionowa." Piękna historia jak z ofiary militarnego fuckupu zrobiono "świętego męczennika". No a teraz, kolesie, co go zarżnęli (a wcześniej zerżnęli?) krecą filmiki na TikToka na Ukrainie i krzyczą "Achmat Siła!".
Te historyczne przykłady sprawiają, że powinniśmy się więc dziwić, jeśli kiedyś za świętego moskiewskiej cerkwii prawosławnej zostaną uznani: karzełek Putin-Chujło, Szojgu, gen. Zołotow, "Motorola", a może nawet Żerynowski i Kadyrow. A różni ekumeniści będą nas przekonywać o pięknie i konserwatyzmie moskiewskiego duposławia...
***
Za tydzień wpisu nie będzie, bo lecę na Cypr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz