sobota, 2 lutego 2013

Kulisy ataku na bazę pod Damaszkiem i ambasadę USA w Ankarze


Ilustracja muzyczna: Two Steps from Hell - Shoot to kill

Izraelski atak na syryjską "placówkę badawczą"  to poważniejsza sprawa. Zbombardowanie konwoju Hezbollahu to była tylko dywersja. Ośrodek pod Damaszkiem na który poszło osiem rakiet i bunker buster, to baza której strzegli Irańczycy. Byli w niej m.in. rosyjscy eksperci. Być może niektórych z nich zabito. Do Damasku leci Saed Jalili, szef irańskiej RBN, jak mówią jego zwierzchnicy "w ważnej sprawie". Chłopaki muszą ustalić jakiego odwetu dokonać.

Jak na razie pożegnali Hillary atakiem na ambasadę w Ankarze (to już ósmy atak na amerykańską placówkę dyplomatyczną za jej kadencji). Niech was nie zwiedzie to, że zamachowiec-samobójca Ecevit Sanli, należał do lewackiej organizacji DHKP/C. Syryjskie tajne służby mają długą tradycję wspierania tureckiej skrajnie lewicowej partyzantki miejskiej. Sama zaś DHKP/C miała związki z Hezbollahem i jest podejrzewana o przeprowadzenie zeszłorocznego zamachu w Burgas. Na szczęście, od likwidacji Imada Mugniyeh syryjskim służbom strasznie spadły możliwości operacyjne. Choć plany mają szeroko zakrojone. W 2012 r. chciały np. dokonać zamachu odwetowego podczas hadżu w Mekkce.



Tymczasem: Iran twierdzi, że wysłał małpę w kosmos. Spostrzegawczy ludzie dopatrzyli się jednak oszustwa w irańskiej relacji. 

Z innej beczki: kolejna ofiara "Nocy długich noży Obamy": Mark Sullivan, szef Secret Service, zrezygnował w związku z aferą dotyczącą tego, że kilku agentów poszło w Kolumbii na dziwki. Ktoś coś pisał tu kiedyś w komentarzach o Air Force One i brzozie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz