sobota, 13 grudnia 2025

Opcja Pizarra

 


Śmiać mi się chcę, gdy obserwuję debatę polskojęzycznych "ekspertów" dotyczącą nowej amerykańskiej strategii bezpieczeństwa narodowego. Choć mowa jest w niej, że Europa "jest ważna" dla Amerykanów i nie zamierzają z niej rezygnować, a nawet są wzmianki o wzmocnionej współpracy wojskowej z krajami naszego regionu, to wszędzie słychać "olaboga, Amerykany opuszczają Europę!". Wygląda na to, że polscy komentatorzy po prostu powielają usprawiedliwiony ból d... niemieckich propagandystów, którym nie spodobała się wzmianka w nowej strategii o tym, że Europa popełnia samobójstwo forsując kretyńską politykę imigracyjną oraz niszcząc swoją gospodarkę w imię klimatycznych fanaberii. Jeśli ktoś jest natomiast szokowany wzmiankami o tym, że Europa powinna być bardziej samodzielna w kwestiach bezpieczeństwa, to chyba przespał ostatnie kilkanaście lat - dokładnie to samo mówią bowiem Amerykanie już od czasów Obamy.

Poruszenie wśród eurocucków wywołał też amerykański dokument mówiący o odciąganiu niektórych państw (wymieniono tam Polskę, Austrię, Węgry i Włochy) od Unii Europejskiej. Nie wiem skąd ten strach u eurocucków - chyba z ich głupoty. Włochy i Austria nie mogą przecież wyjść z UE, bo są członkami strefy euro, więc nie mają władzy nad swoją polityką monetarną, a jedynie bardzo ograniczoną jurysdykcję nad swoją polityką fiskalną.  Przykład brexitu pokazuje natomiast, że ewentualne wyjście z UE Węgier i Polski byłoby biurokratyczną makabrą, po przejściu której i tak bylibyśmy związani miliardem unijnych przepisów i regulacji. Poza tym chyba z 90 proc. mieszkańców Weichselgau nie chce opuszczać UE - wbrew libkowskiej propagandzie, nie chcą tego też ani PiS, ani Konfa, wyzwające jedynie do zreformowania Unii.



Faktem jest jednak, że wobec obecnej polityki Unii niewiele mogą zrobić nawet rządy najpotężniejszych europejskich państw. Polityka ta oficjalnie dąży do 90-procentowej dekarbonizacji gospodarki. Choć system ETS rozwala unijny przemysł, to UE szykuje się do wprowadzenia jego kolejnych odsłon, które w podobny sposób uderzą w transport, rolnictwo i budownictwo. Zapewne celem ostatecznym jest masowe wywłaszczanie Europejczyków z mieszkań i domów nie spełniających - całkowicie nierealnych - norm zeroemisyjnych. 

Oczywiście owo szaleństwo zeroemisyjności będzie coraz większą przeszkodą dla odbudowy europejskich zdolności obronnych. Systemy energetyczne oparte na wiatraczkach i panelach słonecznych są niestabilne i stosunkowo małe bombardowanie (rozwalenie nawet jednej podstacji energetycznej) może wywołać blackout podobny do tego z Hiszpanii. Wyobraźmy sobie logistykę na froncie opartą wyłącznie na pojazdach elektrycznych. Zabraknie stacji ładowania i logistyka stoi. A czy Komisja Europejska chce oprzeć armię europejską również na elektrycznych czołgach, samolotach i okrętach bojowych?

Ambitne plany Merza dotyczące budowy wielkiej armii mogą się rozbić właśnie o unijną politykę Zielonego Ładu. Merz niedawno skarżył się, że niemieckie hutnictwo umiera. Wprowadził więc czasowe subsydia na prąd dla przemysłu. Ale to tylko półśrodek. Merz nie cofa w Niemczech nawet najbardziej znienawidzonych przez elektorat regulacji ekologicznych. Jednocześnie niszczy infrastrukturę nuklearną. Na forum unijnym tylko nieśmiało zwraca uwagę: "A może byśmy zrezygnowali z tego zakazu produkcji samochodów spalinowych od 2035 r., bo to nam zniszczy przemysł motoryzacyjny?".

Bezsilność niemieckiego kanclerza wiele mówi. On nie chce w żaden sposób postawić się brukselskiej biurokracji. Ma też pewnie do czynienia z oporem biurokracji krajowej - liczącej na poziomie federalnym aż 960 tys. ludzi (dodajmy do tego biurokrację na poziomie landów).

Jak zauważył Jan Rokita, problemem w relacjach Polski z UE było w ostatnich latach nie to, że przegrywaliśmy tam jakieś głosowania. Owe głosowania nie miały bowiem żadnego znaczenia. Istotą problemu było to, że unijna biurokracja bezprawnie, wbrew traktatom, nadawała sobie kolejne uprawnienia. Tak było choćby z sądownictwem czy polityką imigracyjną, które są według traktatów wyłączną kompetencją państw członkowskich. Teraz Bruksela idzie jeszcze dalej, łącząc wypłatę środków unijnych z warunkami ideologicznymi. Kierunek jest wyraźny, a wszystkie unijne rządy - niezależnie od tego przez kogo są obsadzane - wydają się bezsilne. 

Ziemkiewicz stwierdził, że kiedyś Unia Europejska zostanie rozwiązana w podobny sposób jak ZSRR - zbiorą się gdzieś w pałacyku w jakiejś puszczy przywódcy Niemiec, Francji oraz Włoch i podpiszą akt rozwiązania UE. Obawiam się, że brukselska biurokracja po prostu nie uzna tego aktu i będzie podejmować działania sabotujące gospodarki "separatystów". Ciekawe, czy wówczas Niemcy, Francja i Włochy wyślą swoich spadochroniarzy do Brukseli?

Myśląc nad tym paradoksem, wymyśliłem scenariusz filmowy.

Wyobraźmy sobie, że w jednym z mniej znaczących państw UE przejmuje władzę przywódca podobnie bezwzględny jak Recep Erdogan, Nayib Bukele czy Rodrigo Duterte.

Służby specjalne owego państwa tworzą grupę terrorystyczną odwołującą się m.in. do dziedzictwa Andersa Breivika. Czy może do grupy Baader-Meinhof. Czy może do Państwa Islamskiego. Ta grupa to nie jacyś incele rekrutowani w necie. To profesjonalni najemnicy z doświadczeniem w wielu wojnach. To ludzie otrzaskani z zabijaniem.

W pewnym momencie drony FPV - uderzają w budynki Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego, TSUE oraz innych unijnych instytucji. Ochrona budynków szybko zostaje zlikwidowana, zwłaszcza, że terroryści zostali już wprowadzeni do środka. Zanim belgijska i luksemburska policja dojedzie na miejsce, rzeź się już rozkręci. Terroryści biorą zakładników spośród ludzi postronnych, ale mają przede wszystkim za zadanie likwidację unijnych komisarzy, eurodeputowych, eurosędziów i tylu urzędników, ilu się da. Prawdziwy cel zamachu, to nie wielkie szychy, które można zastąpić innymi marionetkami. Prawdziwym celem są starzy administracyjni wyjadacze, którzy pracują w Brukseli od dekad i bez których cała machina administracyjna pogrąży się w chaosie. Skutki tego dla Unii byłyby podobne jak skutki rzezi pod Batohem z 1652 r. dla Rzeczypospolitej.



Bardzo mogłoby to przypominać również bitwę pod Cajamarcą z 1532 r. Wówczas hiszpański konkwistador Francisco Pizarro, mając mniej niż 200 ludzi, pokonał armię liczącą ponad 80 tys. wojowników i obalił wielkie, "komunistyczne" imperium Inków. Po prostu już na samym początku bitwy dokonał dekapitacji dowództwa wrogiej armii, pojmując władcę Inków. Inkaska armia, pozbawiona dowództwa, po prostu się rozpadła, a bitwa zmieniła się w rzeź, w której zginęło 8 tys. Inków, a Hiszpanie mieli tylko jednego rannego sługę. 

Oczywiście, przedstawiony powyżej scenariusz ataku na siedziby władz UE jest tylko czysto hipotetycznym zarysem scenariusza filmowego. Czegoś w rodzaju "Olimpu w ogniu". Może to jakiś Bodo Kox kiedyś nakręci. No bo nawet w najdzikszych snach nie mogę sobie wyobrazić, że takiego ataku dokonałby jednooki Grzegorz Braun (wyglądający jak w Metal Gear Solid) z Jabłonowskim-Olszańskim.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz