sobota, 5 maja 2018

Wrażenia z Filipin

Nowy post oddaje z pewnym opóźnieniem, gdyż mojemu domowemu kompowi przydarzyła się dziwna acz paskudna awaria. Zapewne został potraktowany bardzo sprytnym wirusem. Spiskolog też miał ostatnio "przygodę" z atakami hakerskimi, więc może w pewnych instytucjach mam więcej fanów, niż myślałem... No cóż, "keep calm and carry on". Przed nami nowe ciekawe serie blogowe. A na razie pozwólcie mi na luźniejszy wpis majówkowy. Poświęcony moim wrażeniem z wyprawy na Filipiny.

***

Ilustracja muzyczna: Mel - Red Faction

Wyjazd był zróżnicowany: trochę akcentów historycznych, trochę kulturowych, trochę przyrodniczych i sporo integracji z lokalsami. Zacząłem w mieście Cebu, później przeniosłem się na wyspę Palawan, stamtąd do Manili i na Corregidor, i z powrotem na Mactan.





Najbardziej mi się podobało na wyspie Palawan. Już na samym początku spotkała mnie tam przyjemna niespodzianka.





"Dzisiaj miałem okazję pogadać z wiceadmirałem Higinio Mendozą, szefem prywatnego muzeum wojny na wyspie Palawan. Jego ojciec był przedwojennym gubernatorem wyspy i dowódcą partyzanckiego Batalionu Specjalnego Palawan. Muzeum głównie honoruje tę jednostkę, ale są tam też eksponaty dotyczące innych państw walczących - a szczególnie USA i Japonii. Mendoza zaskoczył mnie mówiąc, że kompletuje polski mundur z 1939 r. ! Pokazał mi rogatywkę z orzełkiem. Oglądał też na YouTube klip IPN i PFN pokazujący naszą historię w trakcie drugiej wojny i stwierdził, że zrobił na nim ogromne wrażenie.W muzeum spotkałem też amerykańskiego kolekcjonera militariów, wojskowego w stanie spoczynku, mającego filipińską żonę. Był pozytywnie zdziwiony, że ktoś z Polski interesuje się historią wojny na Pacyfiku."

Miałem też okazję do zaprzyjaźnienia się z miejscowymi:








"Palawan - last frontier od Paradise. I coś w tym jest. To ultrabezpieczne i miłe miejsce. Z Puerto Princessa blisko do cudów natury takich jak podziemna rzeka (gdzie dzisiaj byłem). Z jednej strony Morze Zachodniofilipińskie (Południowochińskie) z drugiej Morze Sulu. Dzisiaj byłem nad pierwszym, wczoraj nad drugim. Wspomniałem wcześniej o imprezie z miejscowymi. Zaprosili mnie na rum. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Niesamowicie dobrzy ludzie! Pojechałem z nimi na przedmieścia i w "ogródku" przed domkiem kontynuowaliśmy ucztę. Jadłem m.in. potrawę przypominającą flaki. Znakomita kuchnia! Znakomici ludzie! Przekazano mi filipińską mądrość: lepiej żyć w skromnym, małym domu wypełnionym sercem niż w wielkiej posiadłości, w której zionie pustką. To filipiński sposób na radzenie sobie z losem. Optymizm i niskie koszty życia - czyżby rzeczywiście granica Raju?"



Dodam, że jeden z moich nowych kumpli hoduje koguty przeznaczone do walki. To na Filipinach bardzo popularna rozrywka i proponowano mi oczywiście pójście na walkę kogutów. 

Jak już wspomniałem, kuchnia filipińska jest naprawdę świetna. Szczególnie smakował mi tam lechon - czyli pieczona wieprzowinka. Ale próbowałem też bardziej egzotycznych specjałów:

"
Spróbowałem mięsa krokodyla. Dobre! (Choć nie żałowali papryczek ani cebuli.) Kupując piwo w rodzinnym sklepie koło mojego pensjonatu uświadomiłem sobie jak Palawan przypomina naszą góralską prowincję. Ludzie uśmiechają się do ciebie w GS-ie, zagadują, cieszą się z Twojej obecności..."

"Popijam właśnie browca San Miguel na filipińskiej wsi - na obrzeżach miasta Puerto Princessa na wyspie Palawan. Zajebista okolica! I bardzo klimatyczny pensjonat. Wokół kryte blachą falistą wiejskie sklepiki a po dziurawych drogach popierdzielą od czasu do czasu trycykle - czyli motory przerobione na ryksze. Parę minut jazdy takim ustrojstwem i jestem w ekskluzywnej knajpi pełnej starych Europejczyków z młodszymi Filipinkami u boku. Zajadam się lechon kawalli, czyli pieczoną wieprzowinką z chrupiącą skórką. Już polubiłem Palawan!"

Zupełnie inne wrażeniami miałem w Cebu. To typowe trzecioświatowe, wielkie i brudne miasto z paskudnym ruchem ulicznym. Tam też jednak da się znaleźć ciekawe miejsca historyczne i klimatyczne zakątki.










"Dzisiaj odwiedziłem kilka budowli pozostawionych tutaj przez Hiszpanów - bazylika Santo Nino, rotunda z krzyżem Magellana, Fort San Pedro, Muzeum Historii Miasta. Klimatyczne lokalne dziełka (szczególnie posągi świętych i Matki Boskiej - często z hiszpańskimi rysami twarzy), szkoda tylko że takich zabytków jest tu mało. A to przecież miejsce gdzie na Filipiny przypłynął Magellan. Ciekawie jest poobserwować Filipińczyków w kościele - z jednej strony autentyczna, przepełniona magią wiara, podobna trochę do ludowego buddyzmu a z drugiej strony luz np. zwróciłem uwagę jak w katedrze jedna panienka drugiej układała włosy. Oczywiście wiele lasencji w letnich kieckach, któreby oburzyły brewarystów. No cóż tu jest 35 stopni. Wkurza mnie tylko to, że trudno dostać piwo na mieście. Ale do lokalnej kuchni się przekonałem. Zobaczymy, co będzie wieczorem "

"Cebu niestety przypomina Dżajartę i Bangkok. Czyli dużo trzecioświatowego bałaganu... Nie dziwić się, że miejscowi wybrali kogoś takiego jak Duterte by zrobić porządek. W moim hostelu stoi sobie tekturowa podobizna filipińskiego prezydenta. Zjadłem sobie lechona, czyli chrupiącą wieprzowinkę. By napić się piwa musiałem przejść się niezły kawałek, ale za to dwoch młodych Filipińczyków wciągnęło mnie w karaoke i wspólne picie. Mówią, że Duterte jest loco-moco."

Poza tym jednak spotkałem na Filipinach wielu ludzi chwalących Duterte a szczególnie jego rozprawę z przestępcami. Ten gostek naprawdę cieszy się ogromnym poparciem! I moim zdaniem świadczy to o pewnym zwrocie cywilizacyjnym na Filipinach. 






 "Dzisiaj wyrwałem się kawałek z miasta i odwiedziłem chińską świątynię taoistyczną w dzielnicy zwanej Beverly Hills. Roztacza się stamtąd piękny widok na miasto, morze i przyległe wyspy. Jak widać chińska mniejszość kupiła kawał terenu w ekskluzywnej dzielnicy i zbudowała na nim swoją świątynię. Chińczycy wszędzie pokazują swoją sprawność organizacyjną. I tu nasuwa się pytanie: dlaczego Filipiny pod względem porządku odstają od reszty Azji Wschodniej? Nie jest tutaj winny bynajmniej katolicyzm - w Wietnamie czy Hongkongu katolicy to ludzie z elit łączący dwie cywilizacje. Filipiny to zaś miks cywilizacyjny latynosko- azjatycki. Cejrowski by się tu dobrze czuł, alt-rightowcy wzdychaliby jednak do Japonii, Tajwanu czy Korei jako społeczeństw lepiej zorganizowanych. Zwroćcie uwagę: latynoski dyktator zazwyczaj nie jest specjalnie krwawy, ale chce się głównie wzbogacić i nie zależy mu na wielkich projektach. Wschodnioazjatyckiej dyktator zabija mnóstwo ludzi, ale zależy mu na tym by coś wielkiego po sobie zostawić. Duterte nie jest jeszcze dyktatorem, ale jego rządy mogą być objawem cywilizacyjnego zwrotu na Filipinach. Czyżby miejscowi zapatrzyli się w chiński model?"

Miałem okazję obejrzeć w tv ceremonię odejścia na emeryturę dotychczasowego szefa policji "Bato" de la Rosa. Arcypopularnego gostka, który powiedział, że "jeśli spalicie dom dilerowi, to was nie wsadzę do więzienia".  Duterte w swoim przemówieniu zawarł obietnicę, że będzie nadal chronił policjantów naruszających procedury w walce z przestępczością.

Oczywiście wielu domorosłych historiozofów będzie w komentarzach psioczyło na "latynoski klimat" na Filipinach, ale moim zdaniem Hiszpanie uchronili Filipiny przed czymś naprawdę strasznym: islamem. 

"O polityce hiszpańskich kolonizatorów na Filipinach można powiedzieć wiele złych rzeczy, ale na pewno powinniśmy być wdzięczni Hiszpanom za jedną rzecz: powstrzymanie ekspansji islamu na archipelagu. Za czasów Magellana i Legazpiego muzułmańscy misjonarze nawracali plemiona nawet wokół terenów współczesnej Manili. Hiszpanie zepchnęli islam daleko na południe. Dzięki temu Filipińczycy zachowali swoją świetną kuchnię (lechon!), mogą pić piwo San Miguel czy Red Horse przy karaoke a miejscowe panienki nie zasłaniają swych ładnych twarzyczek."

Na historiozoficzne rozważania brało mnie również w Manili. Ogromnym i niezwykle zróżnicowanym mieście, przed którym wielu ludzi mnie ostrzegało.











"Starszy człowiek odlprowadzający mnie po Intramuros, starówce w Manili, powiedział mi: byłem żołnierzem. Spytałem więc: Polował Pan na Moro czy na komunistów? Uśmiechnął się. Byłem snajperem za czasów Marcosa. Mój ojciec był gwardzistą pałacowym Osmeny, pierwszego powojennego prezydenta Filipin. Razem przejechaliśmy się callesą, czyli konnym wozem po ulicach Manili (wyobraźcie sobie konia w korku na wąskiej uliczce!). Intramuros robi naprawdę niesamowite wrażenie - hiszpańskie granitowe mury grube na kilka metrów. Tu w 1945 r. toczyły się najcięższe walki o Manilę. Starówka była niemal cała zburzona. Zginęło 100 tys. filipińskich cywilów. Tu nie było żadnego powstania. Po prostu adm Iwabuchi sabotował rozkaz gen. Yamashity o opuszczeniu miasta. Postanowił się bronić przed Amerykanami i przy okazji urządzić cywilom rzeź. Manila skończyła podobnie jak Warszawa. Większej części Intramuros nie odbudowano. To co zostało wygląda pięknie. To czego nie ma musiało wyglądać jeszcze piękniej. O roku 1945 przypominają w Manili ruiny banku centralnego, tak jak ruina Banku Polskiego przypominała o 1944 w Warszawie. Tyle że u nich żaden Zychowicz nie pisze, że wyzwolenie Manili było obłędem 1945."








"Manila została zaprojektowana na 800 tys. mieszkańców. Żyje tu koło 5 mln. (To tyle jeśli chodzi o planowanie miejskie....) Skutkuje to korkami (do budowy metra przymierza się dopiero Duterte) oraz tym, że miasto uchodzi wśród miejscowych za niebezpieczne. Jan Śpiewak by się tu pewnie pociął z rozpaczy. Ma jednak też sporo ładnej zabudowy. A należą do niej kościoły, ze św. Augustynem z XVI w. na czele (polecam wizytę w klasztornym muzeum). Miejscowa katedra była przez ostatnie 500 lat ośmiokrotnie niszczona i odbudowywana. Ostatni raz zniszczono ją w 1945 r. W trakcie bitwy o Manilę Japończycy zamordowali też kilkudziesięciu hiszpańskich księży. Katedrę odbudowano w 1958 r. a wewnątrz jest m.in. tablica upamiętniająca Jana Pawła II i ... Ferdinanda Marcosa. Miejscowi dążą zaś wielkim kultem posąg Czarnego Nazarejczyka w kościele w Quiapo. To Jezus ludzi biednych."



"Masz problem? Idź do Chinatown, spytaj o Kane'a. Manila też ma swoje Chinatown a tam typowe, wąskie uliczki handlowe, przy których można kupić wszystko - od złota ("saudi wedding ring") po amulety. Są też kościoły katolickie, bo większość Tsinoy (filipińskich Chińczyków) to katolicy. Dawniej stawiali Jezusowi ołtarzyki w taoistycznym stylu, z kadzidełkami. A Maryję uznawali za inkarnację Matsu, bogini morza. Ta społeczność odegrała ogromną rolę w historii Filipin. Chińsko-filipińskimi metysami byli twórcy ruchu niepodległościowego, w tym dr Rizal i prezydent Aguinaldo.Tsinoyem był gen. Vincente Lim, bohater spod Baatan. Polityczna rodzina Aquino to też przedstawiciele tej społeczności. Trzeba pamiętać o sile tego lobby analizując relacje filipinsko-chińskie. "

Oczywiście wizyta w Manili nie byłaby kompletna bez rejsu przez Zatokę Manilską i zwiedzania Corregidoru. 











"Corregidor. Niezła wycieczka na wyspę-twierdzę w Zatoce Minilskiej. Amerykanie i Filipińczycy bronili się tu od grudnia 1941 do maja 1942 a w 1945 wyspę odbił brawurowy amerykański desant spadochronowy. Kawał historii. Niezłe wrażenie robią ruiny zbomardowanych koszar i innych zabudowań bazy. Mimo tylu bombardowań zachowała się część potężnych dział. Wszystko to na tlr błękitnego morza i wysuszonej trawy. W tunelu Malinta patriotyczne widowisko światło i dźwięk. Niesamowite miejsce. Dziwię się tylko, że tak wielu turystów je olewa. Ale w sumie co się dziwić... Na wyspie Palawan jeden Angol mnie spytał, czy bitwa o Okinawę była po Pearl Harbor. "Idiokracja" staje się już filmem dokumentalnym..."

Ten koleś to jeszcze nic. Panienka z Nowej Zelandii z którą rozmawiałem m.in. o podróżach spytała się mnie, czy  w Mongolii mają... dobre plaże. 

Miałem też zabawną rozmowę z jednym z kierowców trycykla. Koleś się mnie pyta:
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- Aaaaaa Polska.... A czy Polska to chrześcijański kraj?
- Tak, formalnie w większości katolicki. Papież Jan Paweł II był z mojego kraju.
- Czy papież jest przywódcą Polski?

Striggerowani zarówno przedstawiciele lewicy jak i Marian z Pastorem :))))))))

A co z życiem nocnym i dziwkarstwem na Filipinach? Odpowiem tak: zależy gdzie traficie. Oczywiście takie "atrakcje" są wszędzie na świecie, ale nie nastawiajcie się na klimaty takie jak np. z Pattayi.

"Filipiny uchodzą za dziwkarskie zagłębie. I moim zdaniem to błędna opinia. Cebu jest wskazywane często jako jedno z centrów tej profesji. Moim zdaniem nie dorównuje Pattayi, Hongkongowi czy Szanghajowi. Mieszkam przy ulicy Jonquerra. Miejscowi się usmiechają gdy to słyszą, bo ponoć to tradycyjny Pigalak. Ale chodząc nocą tą ulicą tylko raz zostałem zaczepiony przez dziwkę. Na szanghajskiej Nanjing Lu byłbym nagabywany co minutę. W Cebu za główne dziwkarskie zagłębie uchodzi Aleja Mango. Gdzie jest może z dziesięć klubów z panienkami i tyle. Mniej niż na uliczce Wang Chai w Hongkongu. Jeśli miałbym polecić jakieś miejsce, to sugeruje klub Kampai. To tzw. bikini bar (panienki oczywiście pokazują coś więcej niż bieliznę, można z nimi pogadać, zatańczyć i...poprowadzić badania antropologiczne), z dobrze się prezentującymi panienkami. Można tam znaleźć lasencje o cycach większych od standardowych, filipińskich rozmiarów. (I w ten sposób masz pewność, że nie są nieletnie). Wydajesz 100 zł i jesteś celebrytą jak Sławomir Zapała czy Bogdan z Grójca. A w barze wisi polska flaga! Spytałem się panienek, co sądzą o Duterte. "Bardzo dobry człowiek, dlatego źli ludzie go nienawidzą". 

"Jak wygląda życie nocne w Manili? Nie szalałem tutaj specjalnie, bo miejscowi mnie przestrzegali przed pewnymi miejscami. Wybrałem się jednak dzisiaj wieczorem do dzielnicy Malate, do jedynej manilskiej maid café. Okazało się, że maid café już niestety nie istnieje (to tyle jeśli chodzi o aktualność Google Maps...). Przeszedłem się kawałek przez okolicę szukając jakiejś knajpy z piwem i nagle widzę panią koło 40-setki z ufarbowanymi na blond włosami i sporymi, silikonowymi cycami aż wyskakującymi ze skromnego topu w barwach amerykańskiej flagi. Sprawa jest ewidentna. Idę kawałek dalej i widzę normalnie ubraną panienkę, girl next door w okularach jakby czekającą na taryfę. Spojrzałem się na nią, uśmiecha się do mnie promiennie i słodko zagaduje "hi!". Zauważam od czasu do czasu białych kolesi (często emerytów) z młodymi Filipinkami. Zasiadam w restauracji a po chwili wchodzi do niej azjatycki dziadzio (Japończyk?) z ekskluzywnie wyglądającą panienka koło 30-stki, w czarnej sukience. Idąc do stolika kurtyzana rzuca mi spojrzenie prosto w oczy mówiące: wiem, że ty wiesz. Ta okolica to jedno z trzech centrów dziwkarstwa w Manili a ja widocznie za słabo znam miasto - trafiłem w to miejsce niejako przypadkiem :) Wracając taryfą do hotelu mijam kilka klubów KTV przed którymi stoją panienki w obcisłych i skąpych kieckach. To trochę jak oglądanie obrazów w galerii...."

Same Filipinki są zaś mocno zróżnicowane genetycznie. Są tam zarówno panienki o bardzo ciemniej skórze, jak i niemal białe, dziewczyny wyglądające niemal latynosko i z wyraźnymi chińskimi rysami twarzy. To naród naprawdę nieźle wymieszany.

A na koniec wyjazdu spotkał mnie miły akcent:







"27 kwietnia 1521 r. wódz Lapu Lapu zabił Ferdynanda Magellana. Działo się to na wybrzeżu, kilkaset metrów od mojego hotelu. Dziś jest tam park, w którym stoi "omszały", hiszpański pomnik Magellana i iście conanowski pomnik wodza Lapu Lapu, który jest tu czczony jako ten, kto pierwszy pokonał europejskich kolonizatorów. W wigilię rocznicy potyczki, w której zginął Magellan zorganizowano więc tu niezłą fiestę. Żarcia tyle, że zadowolony byłby Piotr Semka: lechon, krewetki, przeróżne lokalne i zachodnie pyszności... Do tego tanie drinki przy stoisku obsługiwanym przez fajne lasencje. Można się więc też nawalić jak Stonoga :) Rozbiegana dzieciarnia, lekko podchmieleni kolesie i mnóstwo panienek robiących selfie. Do tego muzyka na żywo. Fajnie filipińskiemu artyście wyszedł kawałek "We didn't start the fire"."

 ***

Podczas mojej wyprawy doszło do rzekomego nieudanego zamachu stanu w Arabii Saudyjskiej, który zbiegł się ze śmiercią DJ Avicii w Omanie (amator!). Zmarła też Barbara Bush, matrona klanu Bushów, żona George'a H.W. Busha i domniemana córka Alaistera Crowleya (jej matka przyjaźniła się z Crowleyem i była przy tym bardzo "rozrywkowa").

Już po moim przyjeździe wybuchła zaś afera wokół planów usunięcia Pomnika Katyńskiego w New Jersey. Zapewne burmistrz Jersey City Steven Fulop wziął grubą kaskę od dewelopera, by postawić tam apartementowce, ale warto się przyjrzeć jego powiązaniom. Fulop to polityk Partii Demokratycznej a sądząc po używanej przez niego idiotycznej retoryce o "białych nacjonalistach" i "negocjonistach holokaustu" reprezentuje skrzydło partii bliskie Hillary Clinton. Czyli jest amerykańskim bolszewikiem, bo tak takich dupków należy nazywać. Fulop pracował wcześniej w banku Goldman Sachs a w czasie wojny w Iraku służył w US Marine Corps. Koleś reprezentuje więc "Deep State". Okazuje się, że w tegorocznych wyborach do Kongresu o demokratyczne nominacje ubiegać się będzie nadzwyczaj duża liczba kandydatów mających przeszłość w służbach wywiadowczych, wojsku i NSC. Głębokie Państwo nie poddało się więc i próbuje obsadzić Kongres swoimi ludźmi, by przeprowadzić impeachment Trumpa. Ten proces jest utrudniony, gdyż Trump przeciągnął na swoją stronę wielu ludzi ze służb, armii i kompleksu militarno-przemysłowego. Uważają oni, że program odbudowy amerykańskiej potęgi jest w ich interesie. Spora część Głębokiego Państwa ma jednak inny plan - budowę oligarchii technologicznej. Czegoś pośredniego między Czerwonymi Chinami a Blade Runnerem 2049. Pod ten scenariusz była pozycjonowana Hillary. A wybór Trumpa mocno pokrzyżował im szyki. Ich celem jest totalna kontrola nad dyskursem publicznym - stąd wyhodowali sobie takich amerykańskich bolszewików jak Fulop i innych "CIA Democrats". Ostatnio te dupki np. potępiły Ukrainę za wspieranie "antysemickich" batalionów ochotniczych takich jak Azow. No cóż, jakoś nie zauważyły że te "antysemickie" bataliony wspiera żydowski oligarcha Ihor Kołomojski, który dobrze sobie żyje na Ukrainie. Jak zresztą Ukraina może być antysemickim krajem, skoro premierem jest tam nie kryjący się ze swoim żydowskim pochodzeniem Wołodymyr Hrojsman? Jakim trzeba być manipulatorem lub idiotą, by zarzucać też antysemityzm obecnej ekipie rządzącej Polską? No cóż, dla amerykańskich bolszewików z Głębokiego Państwa logika to wytwór "patriarchalnego, opresyjnego, rasistowskiego, białego, chrześcijańskiego społeczeństwa".


  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz