wtorek, 25 lutego 2014

Tajlandia: wiosna ludów czy antydemokratyczny bunt oligarchów?


"Wszystko mi ujdzie na sucho. Dlaczego? Bo jestem piękna!"
   Boa Hancock, "One Piece"

Globalna Wiosna Ludów dotarła także do Tajlandii. W odróżnieniu jednak o Ukrainy, tam sympatyzuję z rządem premier Yingluck Shinawatry. Dlaczego? Do tego, że słuszność stoi po stronie rządu przekonał mnie Robert Amsterdam, prawnik Michaiła Chodorkowskiego i byłego premiera Tajlandii Thaksina Shinawatry. Polecam zapoznać się z jego argumentacją.  Przyznam jednak, że sporą rolę w moich sympatiach odgrywa, wydawałoby się tak trywialny i niepoważny czynnik jak uroda i urok pani premier Tajlandii. :) No cóż, wygląda na to, że nie wolno lekceważyć takich rzeczy w polityce - czym byłby bowiem peronizm bez Evity Peron - kolejną głupią ideologią.

Niedawno skrobnąłem do poważnej prasy większy tekścik o kryzysie w Tajlandii. Zacytuję jego fragment:



"Yingluck Shinawatra, prawdopodobnie najpiękniejsza spośród szefowych rządu z całego świata, jest premierem Tajlandii od 2011 r. Ta wykształcona w USA, odnosząca sukcesy businesswoman, jest młodszą siostrą kontrowersyjnego miliardera, byłego premiera Thaksina Shinawatry. Przez opozycyjnych demonstrantów blokujących budynki rządowe w Bangkoku jest ona uznawana głównie za marionetkę swojego brata, laleczkę maskującą słodkim uśmiechem i demagogią machinacje swojej rodziny.



Thaksin, magnat z branży telekomunikacyjnej, był premierem w latach 2001–2005. Odnosił sukcesy w polityce gospodarczej i zagranicznej, ostro wziął się do walki z handlarzami narkotyków i zaangażował się w poprawę położenia socjalnego biedniejszych warstw ludności. Zdobył serca gorzej sytuowanych, szczególnie mieszkańców wiejskich obszarów z północy. Choć był uznawany za oligarchę, to naraził się swoją polityką innym oligarchom, wielkomiejskiej inteligencji i wojskowym. Nie był popularny na południu ani w Bangkoku – bastionach opozycyjnej (wówczas i obecnie) Partii Demokratycznej. Oponenci zarzucali mu korupcję, populizm, ograniczanie wolności słowa i autorytarne ciągotki (wojna z narkotykami doprowadziła do tego, że służby specjalne często likwidowały podejrzanych bez sądu) i „brak szacunku dla rodziny królewskiej". W 2006 r. został obalony w wyniku wojskowego zamachu stanu i udał się na wygnanie do Dubaju, by uniknąć wyroku za korupcję. Do władzy doszła Partia Demokratyczna, a nowy rząd kazał strzelać do „Czerwonych Koszul", zwolenników Thaksina, protestujących przeciwko temu gwałtowi na demokracji.



– Przed Thaksinem tajscy politycy trzymali się na dystans od spraw biednych. Partie nie były budowane oddolnie, ale odgórnie. Przyszedł Thaksin, złożył obietnice i je wypełnił. Ale klasa średnia źle reagowała na jego „tendencję w kierunku tyranii" – wyjaśnia Paul Chambers, szef działu analiz w Instytucie Spraw Azji Południowo-Wschodniej na Uniwersytecie Chiang Mai.



W maju 2011 r. wybory wygrała kierowana przez Yingluck Shinawatrę partia Pheu Thai, której hasłem wyborczym było „Thaksin myśli, Pheu Thai działa". W październiku 2013 r. jej partia wniosła do parlamentu projekt ustawy o amnestii dla przedstawicieli obu obozów stojących naprzeciw siebie podczas zamachu stanu z 2006 r. Amnestia oznaczałaby zielone światło dla powrotu Thaksina do rządów. Opozycja – „Żółte Koszule" związane z Partią Demokratyczną – zareagowała gwałtownymi protestami, w których zginęło kilkanaście osób. Wie, że słabo wypadnie przy urnach, więc wzywa do zastąpienia obecnych, demokratycznie wybranych władz przez obsadzone przez nią komitety. Nie udało jej się co prawda całkowicie sparaliżować wyborów parlamentarnych z 2 lutego, ale bojkot głosowania w niektórych okręgach spowodował, że prawdopodobnie konieczne staną się wybory uzupełniające."

(koniec cytatu)

Yingluck w poniedziałek opuściła Bangkok i "wykonuje obowiązki premiera" z miejsca odległego o 150 km na północ od stolicy. Jak napisał jeden z moich czytelników: "Mogłaby wykonywać obowiązki nawet u mnie z domu". Wojsko na razie nie angażuje się w konflikt, pani premier pozostają za to jej hardkorowi zwolennicy/prowokatorzy ze służb, którzy od czasu do czasu strzelają do "Żółtych Koszul" a nawet podkładają bomby na ich wiecach. 



"Nawet jakby mnie sztyletowała, na mojej twarzy gościłby uśmiech rozkoszy a z oczu płynęły łzy szczęścia..."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz